Wszechświat umierał. Gasły gwiazdy, parowały w przyśpieszonym tempie czarne dziury, galaktyki rozkładały się na malutkie gromady ciał niebieskich. Zderzały się resztki materii i antymaterii wysyłając przy tym ogromne ilości promieniowania. Odrażający swą mocą spektakl przyciągał przybyszów z innych światów. Niezmąceni obserwatorzy wysyłali biliardy biliardów sensorów tylko po to, aby widzieć jak umierają cywilizacje.
Boskie igrzyska. Zawodnicy prześcigają się w ucieczce z zanieczyszczonego promieniowaniem okrętu. Dudnią silniki rakiet, pęka czasoprzestrzeń, masa staje się energią, raz po raz otwierają się tajne wrota. Kto pierwszy ten lepszy! Ciągną się sznury światów przystosowanych do innych stałych fizycznych. Trwają wojny, ścierają się wrogie sobie floty. Obserwatorzy bawią się niezmiernie widząc tyle konfliktów zbrojnych. Agresja jest nieodłączną częścią cywilizacji.
Wśród chaosu i wypełniającej czasoprzestrzeń energii pulsują resztki życia. Poskładane z aminokwasów, bez świadomości istnienia praojca zachwycają się pięknem kataklizmu. W tym czasie kolejne fale promieniowania przenikają przez tkanki, niszcząc powoli doskonale przystosowane do warunków środowiskowych ciała. W końcu po zażartym boju poddają się sile wszechświata.
Anihilacja materii dobiega końca. Resztki jej pozostają rozbite na pojedyncze atomy pierwiastków. Po rozdartej czasoprzestrzeni krążą sensory szukające jakichkolwiek oznak życia. Wszechświat można na ten układ zdarzeń zaszufladkować do martwego. Cyniczni obserwatorzy jednak wcale nie odchodzą ze swoich stanowisk. Czekają na zbliżającą się implozję - energia i materia zaczyna się skupiać w jednym miejscu. Kiedy osiągnie punkt krytyczny masy, zapoczątkuje ponownie narodziny czasu i trzech wymiarów przestrzeni. Odrodzi się wszechświat, a życie znów zacznie się rozwijać. Tylko po to, aby zostać znowu zniszczone.
Tak czy inaczej ładnie to opisałeś.