Nieważne czy przyniosłeś szarlotkę czy czerwone prosto z winnicy austriackiej. Z drobinek kurzu na fortepianie zbieram całe nuty i ósemki. Zamykam oczy, nawołuję babcię. Skreślam ołówkiem kolejne skrzypienie drzwi. Odwracam głowę, chcę poczuć ciasto drożdżowe. Usiłuję dotknąć, zamknąć w słoiku jak motyla, jej spojrzenia.
W małych trumnach inaczej szufladkach leżą zaczytane wspomnienia, jak święta w Domu Dziecka. Sieroty w metalowych łóżeczkach rozbijają sobie wargi o barierki.
Staram się uchwycić babcinego fartucha, stanąć wyprostowana i wciąż ścieram wnętrza dłoni.
- Babciu, zabrali pluszowego misia, wyrwali mu łapki. Nigdzie już ze mną nie pójdzie.
Na śniadanie nie jem gorących bułek z masłem. Nikt nie pali w piecu zanim wstanę, więc kładę bose stopy na nierównej posadzce. Czasem pakuję się i uciekam, nigdy nie wiem gdzie zaczyna się nienawiść.
Nagromadziłaś w tym tekście szereg plastycznych wizji, wszystko okraszone niepokojem i nostalgią. Urzekła mnie pointa, tak różna niż pozostała część tekstu - po raz kolejny udało Ci się uchwycić jakąś przejmującą głębię, siłę słowa.
Niesamowita puenta.