Jesień. Liście porywane z drzew. Kolorowe. Tworzą cudowny deszcz. Deszcz liściastych elfów łapiących jasne słońce. Patrzę na nie i zastanawia mnie się gdzie są kasztany?
Brodzę w rozlanych farbach-barwach, które przekrzywiają obraz świata, rozmazują go, aż ciężko rozróżnić co materialne, a co jedynie namalowane światłem. Wszystko co ziemskie i pozaziemskie przenika się, dotyka się. Tylko nadal nie wiem gdzie w tym wszystkim są kasztany?
A powietrze co raz gęstsze. Spadają duch, wyłaniają się, powracają. Całe ich tłumy przeszywają ciała. Zamrażają umysł na pół sekundy. Biało w oczach się robi. Już za dni kilka nie dojrzę własnej wyciągniętej dłoni. Ciężko, co raz ciężej będzie oddychać i zasypiać. Gdzie zatem znajdę kasztany?
Na ludzi, przez ludzi już nie patrzę. Już nie widzę. Oślepłam. Przede mną tylko cienie. Tylko gra barw, dźwięków, zapachów. Kolorowo mi, ach biało mi! Zamęt, rozkołysanie i wcale nie trzeba kręcić się w kółko z oczyma skierowanymi w stronę nieba. Wiruje wszystko, plącze się, łamie od tak z przypadku, dla zabawy. A ja stoję na jednej nodze, a wokół wszystko jest nierealne. Wszystko jest przenikalne. Powietrze, powietrze to tylko ruch dusz, to tylko załamanie światłocienia. To niby taniec niby ludzi z postaciami z krainy umarłych. Ach, jakiż on nieskładny, ale jednak, ale prawie nie stykają się oni swymi mdłymi ciałami. Jedni i drudzy, drudzy i ci pierwsi blisko, a zarazem daleko od siebie wirują tworząc życiową mozaikę – z rąk do rąk podają sobie brązowe kasztany.
Iluzja
GeorgitaSant
GeorgitaSant
Opowiadanie
·
31 października 2011
Masz ciekawe przemyślenia, z których mógłby powstać jakiś niezły tekst. Ale popadasz w niepotrzebną egzaltację i to psuje efekt.