Zmartwychwstanie
Pamiętam doskonale swoją śmierć. Była cicha, pusta i splątana falami radiowymi. Umierałem powoli, szarpany przez kosmiczne pływy. Ciągle jeszcze czuję na zdeformowanym ciele okropny ból wywołany siłą grawitacji. I choć wydaje się niemożliwe, ktoś uratował ostatnie qubity duszy kiedy stałem na krawędzi śmierci. Nie wiem kto to zrobił. Musiał być jednak wszechmocny. A jeśli nie, to przynajmniej władał prawami fizyki, bądź też znał inne i dokonał rzeczy teoretycznie niemożliwej - uwolnił istotę żywą od wpływu śmiertelnej grawitacji czarnej dziury.
Leżę pośród śnieżnobiałej bieli, oślepiające kitle przesuwają się nade mną. Czas płynie w przyśpieszonym tempie. Słyszę bełkot, odpowiadam bełkotem na bełkot, dławię się własnymi myślami. Wewnątrz ogromny plac budowy. Bakteriane dźwigi stawiają rzędy tkanek, mikroskopijni robotnicy uwijają się poganiani przez neurony. "Boli, to dobrze" powtarzają lekarze uwijając się nade mną. Płynie potok słów, wyłapuję jedynie "ból", "brak martwicy", "cud!". Zasypiam. Abstrakcje krążą w bieli, myśli stają się irracjonalne - nadchodzi sen. Zapomnę go już po pierwszym błysku przebudzenia.
Człowiek
Poranek przywitałem na czterech łapach. Wypełniona bielą przestrzeń, setki dwunożnych istot i ja - niemowlak. Z ciekawością obserwuję moją ekosferę. Zastanawiam się, który to raz zmieniam miejsce egzystencji. Dwunasty? Setny? Dziesiąty do potęgi szóstej? Nic nie pamiętam co było wcześniej. Wspomnienia się zacierają, nawet te najbliższe. "Taki duży a chodzi na czworaka" Jak to? Ja jestem duży?! Podchodzi do mnie nieznana postać i pocąc się niezmiernie podnosi mnie z posadzki a następnie zaczynać uczyć mnie poruszania się na dwóch nogach.
Bez problemu używam jednej pary kończyn. Mogę wszystko - jak każdy dorosły. Czuję nieograniczoną swobodę w korytarzach bieli. Czasami tylko zatrzymuje mnie jakaś postać. Nie słucham jej, mam przecież wolną wolę. Rozbija się jednak o silniejszych. Tu nie mogę wejść, tam nie mogę zajrzeć. Przed oczami miga mi istota kobiecości. Chodzę po sterylnych korytarzach wypatrując jej uśmiechu. Rzucony, trafiony i zatopiony - mój stabilny apatyczny świat. Minuty mijają w przygotowywaniu umysłu na kolejne destabilizujące pociski. Gotowy. Czekam tak długo, aż jej postać znika w abstrakcyjnych tworach. Ból zrastającego się ciała nagle paraliżuje mnie. Upadam na posadzkę, która błyskawicznie czyści wszelkie ślady krwi.
Wstaję podpierając się długim drągiem. Jestem albo stary, albo schorowany. Otchłań bieli przestała być dla mnie atrakcją. Szukam swojego pokoju, swojego łóżka. Droga krzyżowa przez sterylne szlaki, czuję empatię do bohatera prastarych mitów - Chrystusa. Świat wokół mnie płynie. Każdy błądzi własnymi drogami, poszukuje destruktywnych uśmiechów. A może nie? Patrzę na świat subiektywnie. Przemyślenia przyśpieszają upływ czasu. W końcu natrafiam na swoje łóżko i umiera moja pożyteczna część umysłu. Witaj irracjonalny kosmosie.
Szkodliwsze niż jakikolwiek występek?
Budzę się. Zużycie mózgu 5% - dozwolone dla czystego układu nerwowego. Czuję się jak nowo narodzony. Zatarta pamięć ostatnich wydarzeń wraca. Wariująca elektronika, ciało błagające o śmierć i tunel światła tworzony przez ostatnie qubity duszy. I wtedy nadszedł ratunek. Kto to zrobił? Któż ominął wszystkie mi znane prawa fizyki i wyciągnął ze śmiertelnego zagrożenia?
- To ja cie uratowałem - totalnie abstrakcyjny i o nieokreślonym kształcie byt wytwarza fale dźwiękowe.
- Ty? Kim jesteś?
- Bogiem.
- Nie wierzę.
- To co cie przekona do tego, iż ja istnieję?
- Nic. Istniejesz, a więc jesteś istotą fizyczną. Wiara traci sens, twoja egzystencja staje się zwykłym faktem.
- za dużo białego, sterylnego, irracjonalnego i abstrakcyjnego (słownictwa po prostu)
- te króciutkie zdania Ci zupełnie nie służą, tracą kontekst - łącz je w większe.
- daruj sobie te pytania retoryczne, za dużo tego i wcale nie robi takiego efektu, jak się często spodziewamy.
- długie myślniki i polskie cudzysłowy
* Słyszę bełkot, odpowiadam na niego bełkotem.
"Leżę pośród śnieżnobiałej bieli" - OH COME ON
"Bakteriane" - ?
"Podchodzi do mnie nieznana postać i pocąc się niezmiernie podnosi mnie z posadzki a następnie zaczynać uczyć mnie poruszania się na dwóch nogach." - trzy razy "mnie" w jednym zdaniu. Przecinek po "posadzki", zamiast zaczynać, "zaczyna".
Nie słucham jej, mam przecież wolną wolę. Rozbija się jednak o silniejszych. - klasyczny przykład wypadania z kontekstu, co się rozbija o silniejszych? Ta wolna wola? To podkreśl to.
Czuć można sympatię, rozumieć kogoś, empatia jest nie tyle uczuciem, co cechą.
Puenta byłaby dobra, gdybyś to jakoś lepiej zrealizował. *cię.
Słuchaj, ja widzę, że Ty masz pewien ciekawy koncept, wyobrażenie na temat literatury, którą chciałbyś pisać. To bardzo dobrze, mało u nas tego typu klimatów, trochę to jest takie science-fiction, trochę Lem, ale jednak bardziej K.Dick. Tak czy inaczej, ten tekst jest najeżony błędami, napisałeś to jakoś koślawo, przez krótkie zdania lektura jest męcząca.
Progres treściowy, jednak co do formy zdecydowany regres w stosunku do poprzednich tekstów.
Pozdrawiam serdecznie,
R.
Bardzo dziękuję za wytykanie błędów, gdyż inaczej mój rozwój stanąłby w miejscu. Oczywistość, ale przesyłając opowiadania znajomym niestety nie dostaję krytyki, która jest dla mnie szalenie ważna.
Pozdrawiam
Paweł
PS. Może tego nie widać, ale bardzo mnie inspiruje Różewicz.
Mam wrażenie, że ten tekst jest niekompletny. Urywasz go podczas dialogu i to nie jest najlepszy pomysł.
Różewicz, powiadasz? No, nie wpadłabym na to. Dowód na to, w jak rożnych kierunkach można pójść od jakiejś inspiracji - zaskakujący ci literaci, doprawdy!