zawsze nim wejdę do pokoju, zapalm papierosa. Stoję pod gołym (albo w szaty anielski poubieranym) niebem i wtapiam wzrok w świat, zatapiam świat w dymie, łączę dym ze światem. A przed oczami widzę Coś, a może nie wiedzę nic. Widzę obrazy. Ręką geniusza namalowane, idealne. Zatrzymanie czasowe w obracanych kołach, zastygłych drzewach i urywanych ruchach skrzydeł. Bazruch, bezdech - na obrazie, we mgle skąpana jestem.
Obracam się o 90 stopni i tu już zmiana drastyczna. Tu inne dzieło, którego całością nie jestem, zespojona z nim nie jestem. Jedynie obserwatorem ruchomym, wsadzonym między kartki, a farby - domek babyjagi. Zamieszkany (?) W oknach firanki. Cisza. Przy drzwiach trzy latające miotły, w powietrzu coś, jakby statek, jakby domek, czy lampa na oliwę - karmnik. I wszystko ukryte w gąszczu drzew. Harmonia chaosu. Dalej ogórd. Zielona bramka zamknięta dźwignią. Aż strach. Po prostu strach poruszyć TO, wejść w TO bo krokiem, czarną podeszwą, można zdeptać przekrzywiony nr 11.
O 90 stopni dalej uporządkowany plac, beton, trawnik i księżyc blady za dnia. Aż oczami chciało by się go przenieść na tamten obraz, o 90stopni bliżej. Zawiesić go tak między kogucim wiatromierzem, a rozlaną chmurą różowo-białą. Rogalik przezroczysty, promieniami słońca na wskroś przebity, niestabilny. W blasku Gorącej Gwiazdy ukryty.
Idąc, a raczej obracając się w tym samym miejscu, tylko jeszcze o kolejne 90 stopni dalej są drewniane drzwi, w których czeka cisza. Dogasa papieros i parzy palce. Nawet nie wiadomo kiedy połykam go w ustach. Ustnik dogasający, własną opowieść z warg moich snujący wrzucam do białej popielniczki, a z jej komina dym jeszcze bucha.
Piernikowe drzwi, po drugiej stronie źrenicy oparte o dach kominu na skrzyżowaniu szlaków miłości i samotności.
Dalsza opowieść toczy się za drzwiami RzeczyWistości.