Czarno-szary Dym przetacza się po ciałach. Autobus kolorowych kurtek, pobrudzonych prochem z oczu. Wydźwięk złamanej w tłumie samotności.
Wchodzi z korytami pod oczodołami matka z krzyczącym wózkiem, a wtedy z ust do ust (nie)ludzie podają sobie mleko ropuchy i oblewają nim rozwarte wargi części kobiecego, wyciętego z łona ciała. Wytrzeszcz czarnych oczu snuje pajęczynę niewypowiedzianych zimowych kolorów.
A na przystanku muzeum figur woskowych. Zapatrzeni w przyszłość, zatraceni w przeszłości, zagubieni w teraźniejszości. Czarno-szary Dym otula ich wnętrzności, nie potrącając przy tym ich sztywnych ciał. Nie wnika w tę próżnię, w ten chłód woskowych skór. Obchodzi ich naokoło i tylko jedna – ona – poruszyła oczyma, odwróciła się, długo wpatrywała się w Dym, aż się uśmiechnęła – jakże głęboka była jej woskowa dusza.
Niczym drzewo kołysze się Dym nad szarą codziennością, przesuwany naprzód blaszaną gąsienicą, sześciokołową.
Rybie płuca i usta. Powietrza, powietrza, ludzkiego powietrza nadcodzienności łakną!