W pierwotnej wersji to on miał być jej nauczycielem matmy. Korepetytorem. I miał ją uwieść, wykorzystać i zostawić. Jak to się dzieje we wszystkich banalnych powieściach.
Ale nie.
Nie chcę być banalna.
Chyba jest to całkowicie zrozumiałe. Nikt nie chce być banalnym w dzisiejszym przejaskrawiono sztucznym świecie.
A skoro nie chcę być banalna, to nigdy nie zostanę tym, kim chcę zostać. Bo niechęć budzi strach, a strach sprawia, że banalnie wycofujemy się z gry. Bo czy warto?
W każdym razie, on zamiast nauczycielem okazał się psychopatą. Chociaż to akurat dość często idzie w parze. Szczególnie, jeśli chodzi o matematyków.
No i nie uwiódł jej. Ba, gdybyś jej go wskazał na ulicy prawdopodobnie nie wiedziałaby, kto to. Po chwili naszłoby ją olśnienie, że chyba to rzeczywiście on o mało nie stratował jej w zeszłą sobotę w pobliskiej biedronce. Nic poza tym.
Bo jest głupia. I naiwna. I umieszcza na facebooku zdjęcia półnagiej siebie leżącej na tygrysim dywanie. I te jej rude włosy rozrzucone kaskadą na podłodze.
A on jest sprytny i w mig znajduje jej dane osobowe, ściąga to zdjęcie na swój komputer i przerabia w photoshopie.
Teraz z podciętej tętnicy szyjnej sączy się krew. Biała bluzeczka odsłaniająca pępek już nie jest biała lecz zbryzgana czerwienią, która plamami jawi się na wyrzeźbionym brzuchu.
Na co mu to zdjęcie? Otóż, jak się domyślasz, onanizuje się przy nim. Głupia dziewczyna, nawet się nie domyśla, do czego posłużyła jej słodka fotografia, zrobiona ręką najlepszej przyjaciółki.
Mam coś z głową, mówisz? Do psychiatry?
Wystarczy, kochanieńki, że nazwę to ‘sztuką’ i w żadnym domu wariatów mnie nie zechcą. Skoro w imię artyzmu można zagłodzić psa i zaprosić szurniętych milionerów, coby za ciężkie pieniądze oglądali lichy koniec owego zwierzęcia, to koleś onanizujący się przy zdjęciu zakrwawionej dziewczyny nie zrobi na nikim wrażenia.
Chyba, że w międzyczasie powstała organizacja obrońców takowych, wtedy mogę spodziewać się bomby pod moim samochodem, kiedy w najbliższą niedzielę pojadę z rodziną do najbliższego kościoła pod wezwaniem świętego ojca Tesco.
A wtedy nic i nikt mi nie pomoże.
Zapalicie mi wirtualne znicze i powiecie, że oto zginęła w obronie ideałów niedoceniana za życia artystka. I nawet te nienagrane albumy muzyczne sprzedadzą się jak ciepłe bułeczki i dostanę Oscara za film którego nie zdążyłam wyreżyserować, a matka moja napisze biografię swojego dziadka, tłumacząc w niej dlaczego musiałam zginąć tego tragicznego dnia o dziewiątej rano.
Pointa, mówisz. Nie ma pointy. Nie ma jej w życiu to czemu ma być tutaj? Czyż brak jej nie jest nią samą w sobie? Lub w czym innym? Czymkolwiek?
rozmyślanie przed śniadaniem
misiajabuszko
misiajabuszko
Opowiadanie
·
25 grudnia 2011
Parę uwag, jak zwykle, mam: zmień cudzysłów na polski.
"przejaskrawiono sztucznym" - to mi się jakoś średnio podoba.
Przecinków kilku brakuje: przeczytaj jeszcze raz uważnie i wstaw przecinki przed "że", "co".
przecinki wstawiłam gdzie tylko się dało :D
i chyba nie doczekam
ech....
życie wciąż wystawia na próbę artystów wysokiej klasy ;>
"święty ojciec Tesco" też jakoś tak banalnie ale zaskoczył :)
"nienagrane albumy" "film którego nie wyreżyserowałam" - to jest mała pointa. Ale taka chyba w moim odczuciu.
Ogólnie przykuł tekst moją uwagę. Super!