Godzilla przechadzała się w tę i z powrotem. Od krzesełka do fontanny. Od fontanny do krzesełka. Na płóciennym oparciu krzesełka widniał napis - Godzilla. Na fontannie nie było napisu. W pazurach lewej ręki trzymała papierowy talerzyk. Na talerzyku leżały zimne nóżki. Trzęsły się przy każdym kroku Godzilli. Najprawdopodobniej z zimna. Chłód był dokładnie taki, jaki miał być dziewiętnastego września. Chłodny - dziewiętnastowrześniowy. Nóżki wyglądały na kobiece. Chociaż to tylko domysły, ponieważ nie miały bucików. Na planie filmowym trwała przerwa. Godzilla zdążyła wydeptać sporej głębokości parów między krzesełkiem a fontanną. Przemęczenie drugiego mózgu powodowało rozkojarzenie. Częściej się potykała i mundur jakoś cisnął na piersiach. Pierwszy mózg odłączyła dziesięć dni temu z obawy przed uszkodzeniem. Dziesięć dni temu zaczęły się zdjęcia do pierwszego odcinka szesnastego sezonu.
Fabuła coraz bardziej się zapętlała. Bohaterowie popychani przez honor i uczucia miotali się bezładnie strzelając tu i tam z broni maszynowej.
Erna Wek, główna bohaterka filmu grana przez Godzillę także się miotała, ale używała tylko pistoletu. Była oficerem SS i nosiła piękny czarny mundur. Lubiła strzelać w środek czoła i to zdecydowanie z bliska. Czoło powinno stać spokojnie, należeć do wroga i być wymyte do czysta. Strzał powinien być doskonały bez zbytecznych rozbryzgów. Oddany szybko, ale i z pewną subtelną niedbałością. Bez zbytecznych popisów. Fachowość. Profesjonalizm. Mundur zobowiązuje do perfekcji. Piękny mundur do osiągnięcia piękna perfekcji.
Była II Wojna Światowa i dwie płcie na ziemskim globie. Może ma to jakiś związek. Zamyślona Godzilla siedziała na krzesełku i masowała obolałe, gołe łydki. Lśniące oficerki zdjęła i rzuciła krzesłu pod nogi. Turkusowe podkolanówki zwisały bezwładnie przewieszone przez otwartą klapę fortepianu. Stał na lewo od fontanny. Piękny i biały rzucał zimny cień. Robiło się coraz chłodniej. Plac był pusty. Całe uzdrowisko było jak wymarłe. Nagły podmuch wiatru załomotał podkolanówkami o klapę instrumentu. Godzilla jak zawsze zachowała zimną krew. W filmie grała główną rolę. Scenariusz napisano specjalnie dla niej. Silna, duża, zakochana kobieta. W czasie wojny, w mundurze, w sanatorium, w rozterce. Rola zagrana przez wielką gwiazdę filmu - Godzillę. To powinno się dobrze sprzedać.
Zdjęcia ciągnęły się w nieskończoność. Wszyscy potrzebowali odpoczynku. Filmowcy za pomocą celuloidowego szpagatu pozaszywali się w ciche, ustronne miejsca. Palili papierosy, popijali piwo, gryźli zupy w proszku. Żując gumy spoglądali na wrzesień. Nieliczni nic nie mieli w ustach. Karpaty były piękne jesienią. Dzikie i tajemnicze. Z ostrymi szczytami, zatopionymi w podartych mgłach. „Rumuńska przygoda” była prostą historią o miłości. O trudnym uczuciu, zakazanym pragnieniu. Wielkie emocje w cieniu Karpat. Nieznany dramat II Wojny Światowej. W skrócie, dynamit uczuć na dziewiątej linii frontu.
Ona… zobaczyła go po raz pierwszy w uzdrowisku Dymiące Iglice. On… leżał na rdzawych, pachnących liściach. Cudownie dorodny. Zupełnie nie aryjski. Leżał pod rozłożystym, rumuńskim kasztanowcem i wydłubywał brud spod paznokci. Robił to łuską od Mausera. Czyste paznokcie wygładzał później ceramiczną skorupą. Było ich tu w bród. I łusek i skorup. Tydzień temu, doborowy odział Waffen SS rozstrzelał tu sto pięćdziesiąt ogrodowych krasnali wziętych przez pomyłkę za rumuńskich partyzantów. Rumuński partyzant znacznie odbiega urodą od parasolek z Hamburga. Bardziej przypomina zwinięty, czerwony śpiwór w czapce, pomalowany dla niepoznaki szarą farbą olejną. Oczywiście stary śpiwór, starą farbą olejną. Rumuński bojownik jest bardzo waleczny, dlatego znakomicie zlewa się z otoczeniem i jest trudny do wytropienia. Niezwykły nieznajomy wydawał się być ponad tym albo obok tego. A ona patrzyła i patrzyła. Zauroczona. Zastygła jak czarna świeca. Zakochana. To, co widziała było zarośnięte i męskie. I czarne jakieś. Piękne. Nagle ocknęła się.
Dźwięk pagera przypominał, że czas zmienić plaster na pięcie. Spłoszona jak łania, kucnęła i zamigotała wypolerowanymi oficerkami. On, oślepiony, zaciął się skorupą w palec. Skoczył na równe nogi i uciekł. Intrygujący tubylec był owłosiony i bardzo płochliwy. Hauptsthurmfurer SS Erna Wek, szukała go potem niestrudzenie wśród gór i przełęczy przez 62 odcinki. Biegała po górach w galowym mundurze krzycząc hop! hop! w równych odstępach czasu. Odnalazła kochanka w 63 odcinku. Przy wodopoju nad rzeką Chlast wyznał jej na migi, że jest belgijskim Yeti, który przeszedł na Prawosławie. Wiara zmienia ludzi. Rozmawiali długo. O tym, że gubi się coś w czasie młodości, by potem to odnaleźć, gdy nadchodzi starość. O tym, że to podobno mądre i że higiena niejedno ma imię. Zostali razem mimo różnic genetycznych. Zakończenia powinny być zawsze ładne. Ludzie to lubią.
Godzilla wyjęła z pudełka ostatnie ciastko. Powąchała je i z ociąganiem odłożyła. Odepchnęła kontener nogą i wróciła do pisania…
Rasa ludzka składa się z dwóch płci. Mężczyzny i kobiety. Mężczyzna i kobieta nieustannie pragną swego towarzystwa, ponieważ się nie rozumieją. Z powodu braku porozumienia, mężczyzna i kobieta nie znają się. Dlatego mężczyzna często mówi do kobiety - witaj piękna nieznajoma. Po pewnym czasie, piękna nieznajoma staje się brzydka i znajoma. Dzieje się tak, dlatego ponieważ mężczyźnie spadają łuski z oczu. Muszą być przeźroczyste, ponieważ w ogóle ich nie widać. Godzilla nie znalazła ani jednej. Bez łusek mężczyzna widzi wyraźnie. Dostrzega, że ta która była znajoma jest zupełnie nieznana. Z tego powodu mężczyzna denerwuje się i krzyczy. Zadziwiająca niekonsekwencja, bo przecież już na początku wiedział, że jej nie zna. Niezwykle nielogiczna rasa. Dokładnie taka sama anomalia przydarza się kobiecie. Godzilla nie rozumiała, dlaczego ludzie robią to co robią. Myślała nad tym dużo i intensywnie. Robiła mnóstwo notatek. Wnioski były niejasne.
Godzilla spędzała długie godziny spacerując po stepie. W ciszy widać wszystko wyraźniej. Idąc patrzyła na wschód. Wiatr tarmosił niskie niebo. Czas wracać. Tak. Już dosyć tych pytań bez odpowiedzi. Godzilla przystanęła i w zamyśleniu rysowała pazurami po ziemi. A może powinnam zamigotać? Godzilla kopnęła stukilogramowy kamyk i poczuła, że nadszedł czas. W jej świecie wszystko jest o wiele prostsze. Rasa Godzilli składa się z szesnastu płci. Te nieparzyste są bardziej fioletowe od parzystych, dlatego lepiej wygładzają okręgi. Parzyste mają drugi mózg z zielonego kwarcu, co upodabnia je do Plotek należących do rasy Stygmatów zamieszkujących planetę Won. Godzille rozmnażają się przez migotanie. Osobniki przychodzą na świat już dorosłe. Bez zbędnych wstępów wchodzą w nurt życia. Badają, co zostało stworzone a co jeszcze nie, po czym zabierają się do wymyślania niestworzonych rzeczy. Proste jak drut.
Pazur z długopisem w dłoni na moment zawisł nad arkuszem papieru pakowego. Godzilla szybko przebiegała oczyma po zapisanych fragmentach…
Miałam 600 lat, gdy usłyszał o mnie świat - długopis znów sunął po szarym papierze. Byłam wtedy czerwonooką dziewczynką z niedowagą. Zaledwie półtorej tony obciągnięte cienką jeszcze skórą. Byłam zupełnie sama. Samiuteńka. Nikt mnie nie pouczył, że należy się tym martwić, więc się nie martwiłam. Wyszłam z oceanu zupełnie naga i w dobrym nastroju. Do dziś jestem goła i wesoła. Byłam albo mała, albo duża. Jakoś nie mogłam tego ustalić. Przechadzałam się bez końca wśród wysokich traw o sztywnych łodygach. Kąpałam się w strumykach, przeglądałam w kałużach. Trawy skrzypiały na wietrze pachnąc intensywnie. Czasem zwalały się z trzaskiem pod naporem mych szarozielonych stóp. Wydeptane ścieżki należały tylko do mnie. Świat był pełen odgłosów.
Wieczorami przysiadałam na wzniesieniach patrząc jak niebo ciemnieje w bladym blasku. Otulona miękkim, pomarańczowym zmierzchem zbierałam płaskie kamienie. Owijałam je wiatrem i puszczałam kaczki na stawie. Piękne chwile. Wieczność spoglądała na mnie a ja na nią. Nie miałam wrogów, przyjaciół, ambicji, ani pamiątek. Oglądałam raj na Ziemi.
Godzilla przestała pisać. Z ukosa spojrzała na dzwoniący budzik. Budzik zbladł, ale nadal dzwonił tyle, że już ciszej. Godzilla odłożyła długopis i wyłączyła hałasujący budzik. Czas nakarmić kota. Powoli, by znów nie popękały ściany odsunęła się wraz z fotelem od solidnego, cementowego biurka.
— Kotku… Szepnęła… Kotku…
Nasłuchiwała przez chwilę. Cisza. Godzille mają znakomity słuch. Z odległości tysiąca łokci słyszą myśli etykietki od piwa, że już nie wspomnę o łabędzim śpiewie konającej brukselki. Co prawda trudno tę umiejętność sprawdzić na stepie ale tak właśnie jest. Jeszcze przez moment nasłuchiwała i zawróciła w stronę biurka. W momencie, gdy bezszelestnie zwaliła się na fotel zamigała lampka kontrolki. Kontrolka zamocowana była na ścianie tuż nad biurkiem. Do pulpitu kontrolki przymocowane były dwa przedmioty: lampka i słuchawka od telefonu. Lampka pulsowała czerwonym światłem, gdy należało podnieść szlaban. Słuchawka była drewnianą atrapą dodaną dla zachowania symetrii. A także umożliwiała Godzilli kontakt z rodziną i przyjaciółmi. Godzilla z pomrukiem niezadowolenia wstała od biurka i wyszła przed dom.
Stanęła na progu. Spłaszczone mongolskie słońce jak ogromny pomarańczowy migdał, przejrzało się w ogromnych, żółtych źrenicach Godzilli. Dreszcz szczęścia zmarszczył powietrze. Wspaniała inwestycja. Moja własna, piękna łąka… Niedostrzegalny półuśmiech wygładził twardą twarz Godzilli. Po stepie tańczył wiatr. Dziki mongolski wiatr o skośnych podmuchach. Płożył szarozielone trawy na przestrzeni milionów kilometrów. Otwarta, bezkresna przestrzeń otulała Godzillę, jej mały żółty domek i szlaban w biało-czerwone pasy. Ze wszystkich stron napierało świeże, zdziczałe powietrze. 150 lat temu, Godzilla kupiła w tym miejscu działkę od rodziny Mandżurskich Nornic. Całe 20 milionów kilometrów kwadratowych, nieuzbrojonego mongolskiego stepu. Skromny zakup jak na gwiazdę filmową. Godzille w przeciwieństwie do ludzi nie mają wielkich wymagań. Wystarczy im Wszechświat i Życie, czyli po prostu cieszą się tym, co jest. Ludzie sięgają dalej. Potrzebują niezwykłości, oryginalności, cudowności, sportów ekstremalnych, breloczków, mrożonej padliny, luksusowych aut, świeżego oddechu, seksu, nowotworów i co najdziwniejsze… włosów na głowie.
W odległości 130 kilometrów na prawo od drzwi do garażu, wyrastał z trawy szlaban. Zaskakująco dobrze utrzymany, pomalowany w biało-czerwone pasy strzegł przejazdu z jednej strony pustkowia na drugą, równie urodzajną w wiatr. Przed opuszczonym szlabanem czekał Latający Dywan. Leciutko falował unosząc się w powietrzu dość nisko nad ziemią. Na środku dywanu siedział zgięty, zardzewiały gwóźdź. Usta miał zaciśnięte w ostry zygzaczek. Skorodowanym, surowym wzrokiem wodził nieustannie za każdym ruchem Godzilli. Za to dywan był piękny i kulturalny. Godzilla od razu to zauważyła a także i to, że nie należy o nic pytać.
— Mam nadzieję, że dobrze pani znosi trzepot blach na wiosnę?
Latający Dywan zalśnił uprzejmie barwnymi wzorami. Godzilla poczuła jak panika wyziębia jej skórę na policzkach. Uprzejmości były dla niej najtrudniejszą formą antykomunikacji. Sztukę dobrego zachowania posiadła w śladowych ilościach. Potrafiła być tylko sobą i nikim innym. Koszt tej skandalicznej dolegliwości był wysoki. Samotność. Zachwycająca, nieograniczona samotność na bezkresnym mongolskim stepie.
— I co teraz? Co teraz? Co teraz? Co teraz? — Krzyczało w przestronnej czaszce Godzilli.
— Tak, możliwe, że nie przemaluję domu — Odparła jakby od niechcenia, jednocześnie unikając kontaktu wzrokowego. Nachyliła się i trzęsącym pazurem podniosła ramię szlabanu. Latający Dywan oczywiście był zbyt cenny i piękny by pozwolić sobie na komentarz. Uśmiechnął się blado do Godzilli. Zrewanżowała się zielonkawo. Gwóźdź odwrócił wzrok od Godzilli i wbił go w horyzont za szlabanem. Zapadła cisza. Nikt się nie ruszył. Cisza rosła i rosła. Coraz cięższa i lepka rozlewała się na wszystkie strony. Nic.
— To my już polecimy.
Konsternacja pękła jak wielki wrzód. Dywan z gwoździem na dywanie bezszelestnie minął szlaban. Godzilla jeszcze tylko zdążyła zauważyć kawałeczki rdzy opadające z otwartych ust gwoździa, nim wędrowcy zupełnie zniknęli w nieskończonym blasku nieba.
— Gdyby tyle nie gadali, byliby nawet interesujący
Godzilla zmrużyła oczy i zawróciła do domu. Po powrocie wyjęła z szuflady biurka portal międzygalaktyczny i uruchomiła go. Portal przypominał do złudzenia gumę od weka. Zaawansowane technologie zawsze są zaskakujące dla ras niżej rozwiniętych. Godzilla zawiesiła portal na kołku przy drzwiach. W czasie, gdy się rozgrzewał zamiotła przed domem i przemyła ścierką słońce. Gdy guma od weka zaczęła dymić sygnalizując gotowość, Godzilla rozejrzała się po raz ostatni… i… przekroczyła próg portalu.
Wróciła do domu. Guma od weka uległa natychmiastowej dezintegracji. Adres zamieszkania naszej bohaterki stał się niedostępny. Dzienniki przekazała Godzilla Muzeum Szlabanów w Ułan-Bator. Do dziś nie zostały wydane drukiem z powodu braku funduszy. Powyższe fragmenty opowiedział pewnemu dziennikarzowi pijany gwóźdź. Gwóźdź siedział przybity w tawernie PORCELANOWE TSUNAMI w Hongkongu bez grosza przy gwoździanej duszy. Za garść dolarów i maść antykorozyjną sprzedał dziennikarzowi bajki o Godzilli. Tak to jest z pijakami.
Pamiętnik Godzilli
hrabina
hrabina
Opowiadanie
·
30 grudnia 2011
Ten akapit poziomem odstaje od reszty - powtórzenia, trochę niefortunna składnia czasami, jakoś nie tak:
"Erna Wek, główna bohaterka filmu grana przez Godzillę także się miotała, ale używała tylko pistoletu. Była oficerem SS i nosiła piękny czarny mundur. Lubiła strzelać w środek czoła i to zdecydowanie z bliska. Czoło powinno stać spokojnie, należeć do wroga i być wymyte do czysta. Strzał powinien być doskonały bez zbytecznych rozbryzgów. Oddany szybko, ale i z pewną subtelną niedbałością. Bez zbytecznych popisów. Fachowość. Profesjonalizm. Mundur zobowiązuje do perfekcji. Piękny mundur do osiągnięcia piękna perfekcji."
"Żując gumy spoglądali na wrzesień. Nieliczni nic nie mieli w ustach. Karpaty były piękne jesienią. Dzikie i tajemnicze. Z ostrymi szczytami, zatopionymi w podartych mgłach. „Rumuńska przygoda” była prostą historią o miłości. O trudnym uczuciu, zakazanym pragnieniu. Wielkie emocje w cieniu Karpat. Nieznany dramat II Wojny Światowej. W skrócie, dynamit uczuć na dziewiątej linii frontu."
Stanowczo nadużywasz krótkich, lakonicznych zdań. O ile od czasu do czasu można ich używać, to takie ich nagromadzenie tworzy efekt właściwie groteskowy, radziłbym część z nich połączyć w większe spójnikami bądź przecinkami.
"Tydzień temu, doborowy odział Waffen SS rozstrzelał tu sto pięćdziesiąt ogrodowych krasnali wziętych przez pomyłkę za rumuńskich partyzantów. " - przecinek całkowicie zbędny, ale powiem szczerze, dawno nic mnie na Wywrocie tak nie rozśmieszyło jak ta wizja :)
"Hauptsthurmfurer SS Erna Wek, szukała go potem niestrudzenie wśród gór i przełęczy przez 62 odcinki." - również niepotrzebny przecinek.
Prawosławie nieszczególnie dużą literą. Obejmij cudzysłowami to "hop, hop" i "miałam 600 lat..." (bo zakładam, że to jest jakby myśl Godzilli). A potem znowu od "byłam wtedy...".
Ogólnie każdą wypowiedź, czy myśl godzilli musisz didaskaliami oddzielić od głównej narracji, żeby czytelnik się nie gubił.
"Godzilla wyjęła z pudełka ostatnie ciastko. Powąchała je i z ociąganiem odłożyła. Odepchnęła kontener nogą i wróciła do pisania…" - nie rozumiem tego fragmentu. Czy Godzilla jakby spisuje swoje wspomnienia, jest tutaj zawoalowanym trzecioosobowym narratorem? Jeśli ona coś od początku zapisuje, to musisz to jakoś podkreślić.
"Dzieje się tak, dlatego ponieważ mężczyźnie spadają łuski z oczu. " - oj, nie, nie.
Po prostu pozbądźmy się "dlatego", przecinek zostawmy.
"Dostrzega, że ta która była znajoma jest zupełnie nieznana." - przecinek po "ta" i przed "jest".
"Godzilla spędzała długie godziny spacerując po stepie. W ciszy widać wszystko wyraźniej. Idąc patrzyła na wschód. Wiatr tarmosił niskie niebo. Czas wracać. Tak. Już dosyć tych pytań bez odpowiedzi. Godzilla przystanęła i w zamyśleniu rysowała pazurami po ziemi. A może powinnam zamigotać? Godzilla kopnęła stukilogramowy kamyk i poczuła, że nadszedł czas. W jej świecie wszystko jest o wiele prostsze. Rasa Godzilli składa się z szesnastu płci. " - coś Ci się powtarza za często ta Godzilla. Wiem, że trudno znaleźć synonim, ale możesz się po prostu bawić zaimkami w takim wypadku. Albo omijać podmiot, bo jest domyślny - "Kopnęła stukilogramowy...", "Jej rasa składa się z szesnastu płci."
"Godzille rozmnażają się przez migotanie." - Coś wspaniałego!
Przecinek po "stepie", po "fotel" też, za to zupełnie zbędny po "migdał".
"50 lat temu, Godzilla kupiła w tym miejscu działkę od rodziny Mandżurskich Nornic." - zbędny przecinek. W następnym zdaniu po "kwadratowych" również, "garażu" też.
Widzisz, prezentujesz tutaj typ humoru, który był mi w przeszłości bardzo bliski i nadal mam do niego sentyment, to jest tak zwane "rycie bani". I Tobie to rycie bani wychodzi zjawiskowo, jest bardzo zabawne, dowcipne, błyskotliwe. Niektóre fragmenty ujęły mnie świeżością wizji, godzillowa interpretacją ludzkich zwyczajów. Za treść dałbym temu tekstowi wyśmienity.
Forma, niestety, trochę szwankuje, co Ci mniej więcej opisałem. Język masz świetny, niektóre z Twoich zdań są naprawdę piękne, zgrabne. To raczej nie ze słownictwem, a ze składnią, organizacją tekstu i interpunkcją jest mały problem. Uważam, że po drobnych poprawkach to byłby naprawdę znakomity tekst.
Czekam na więcej, naprawdę.
Uwagi wezmę pod uwagę a co wyjdzie zobaczymy. Stawianie przecinków to prawdziwy koszmar.
Dziękuję za przychylność i pozdrawiam.
hrabina