Nikt

GeorgitaSant

      O tyle dziwne było w nim to, że nie dopuszczał do siebie szczęścia i jednocześnie bał się nieszczęścia. Był on kimś zagłębionym w poza Egoistyczny Egoizm, puszczony na wiatr, wiecznie otulony dymem, który zakrywał mu oczy. Jakie on miał oczy? Oczy jego były ponad oczami, a jednocześnie były zwykłymi biologicznymi oczami i nie potrafił on w swym długim do kolan płaszczu uwięzić siebie, w istocie samego siebie, a co więcej nie potrafił on, jak sam twierdził, swoje "mało znaczące JA", zagrzebać w kimś, jednym kimś, w przechodniu, w kobiecie. Wszystkie jego wnętrzności już za życia nie były jego, były rozczłonowane, rozdzielone, pomnożone, na miliony, biliony, na cyfry nieskończone. Najmniej w swym rozczłonowaniu czuł się swój. Kiedy tak stał na pograniczu ulicy, zatopiony w papierosowym dymie, zatracony w luce czasu, zagubiony na granicy rzeczy-w-istosci, a marzeniem, wyglądał jak duch, omijany, przenikany spojrzeniami, dźwiękami, czuciami. Na kartce papieru, gdyby ktoś spróbował namalować jego postać, pewnie postawiłby ją we mgle, jakby niedostrzegalną, lekki zarys, ale jest, ktoś tam majaczy i bystry obserwator dostrzega go, intryguje go ta mdła postać, skierowana do niego tyłem, ale jakby przodem. Czuje się jego spojrzenie, pomimo iż patrzy w drugą stronę.
     O tyle dziwne było w nim to, że był i próbował stawać na wysokości zadania - puszczał duszę w przestrzeń, cudowną niematerialność i nie gonił jej myślą. On nie ograniczał tego co nie było jego. Ciału wolność dawał i dusze z więzienia skór ratował. A tłum ludzi zawsze go otaczał i myślał sobie w rytm Stachury: "chodzę tu, chodzę tam w tłumie ludzi zawsze sam", a kiedy wypowiadał to w głos i ponad głos uśmiechał się do siebie, a cała ludzkość odpowiadała mu śmiechem. Trawiąca samotność pogrążona w przyjaźniach, miłościach, zachwytach, lecz wszystko dla niego musiało być urywkowe, lecz to wszystko w chwilach stawiania barier "Tyś mój jedyny", "Chciałabym wszystko o Tobie wiedzieć", "Nie masz prawa spotykać się z innymi kobitami", "Nie pozwalam, nie możesz" sprawiało, że uciekał w daleką dal, pozostawiając w powietrzu urwany pocałunek. Wbijał sobie kolejny sztylet w serce - czuł, że rani, że zabija innych, lecz nie potrafił być. I zwykle czarne koty schodziły mu z drogi, rozchodząc się na swoje ścieżki. On jak ten czarny kot kroczył zawsze blisko innych, ale sam, swoimi ścieżkami poza bycia.
Był człowiekiem wiecznie i w wieczności pełnie nie(szczęśliwym).
     O tyle dziwne było w nim to, że trzymał się przy życiu, dzięki obecności kobiety. Dzięki jej głosowi, kilku dobranym słowom wysłanym krótkim sms-em. Trwał przy życiu dzięki kobiecie, którą porzucił. Dobrze pamiętał ten dzień, tę chwilę, w której to się stało, ale ona trwała pomimo, bo kochała nie za coś, lecz pomimo czegoś. I dlatego wciąż żył. Kruchy, podłamany, ale podjął decyzję i nie widział od niej odwrotu, mawiał często: „Słowa wypowiedziane na głos, stają się nie tylko słowami, ale przede wszystkim zaczyna w nich tętnić życie”, dlatego rozpoczynając alfabet nie mógł się cofnąć i odwołać tamtego pożegnania. Dziękował Bogu w duchu, że ona i tak nie znikła, że dzwoniła, pisała, mówiła, cokolwiek to nie było, ale mówiła. Aż w końcu nadszedł dzień, zwany powitaniem nowego roku, dla niego był to dzień, pożegnania życia, dzień apokalipsy. Wyszeptała mu wówczas: „Od jutra przestanę się odzywać, nie mogę tak dłużej, nie mam już sił. Czuję, że jeszcze trochę, a rozsypię się zupełnie. Po sylwestrze zamilknę, może na wieczność.” Poczuł ukłucie w sercu, wiedział, że to musiało nastać, że tak to już jest i nie ma prawa prosić jej by trwała. Nie mógł znaleźć w sobie tak wielkiego egoizmu, by błagać ją oto. Hamując łzy niemo przytaknął, a w duszy zachował nadzieję, że jeszcze kiedyś owieje go ciepło jej głosu, że jego białą twarz muśnie gorące spojrzenie jej oczu i nabierze w płuca zapach jej skóry.
    Owego dnia, kiedy dla wielu zaczyna się życie On wyrwał swoją połowę serca i wysłał gołębicą do niej z napisem: na zawsze Twoje. A druga połowa płakała krwawymi łzami, pomyślał wtedy: „Jeśli przyjdzie mi oddać jeszcze tę drugą część serca, co ze mnie zostanie? Kim się stanę?” Nie uzyskał odpowiedzi. Zewsząd otaczała go cisza, tak wielka, że mógł jej dotknąć, mógł nią oddychać. Otulała go, przytulała do zimnego ciała samotności.
    Księga, pełnych białych kartek stoi przed nim otworem. Znów ma być bohaterem, kolejnego tomu, mającego swój początek wcześniej. Leży na pergaminowych kartach i wdycha ich zapach, a krople atramentu płyną z jego oczu – historia zaczyna swój bieg, choć bohater przystanął na pierwszym zdaniu. Stoi trzymając w rękach słabo bijące okaleczone serce, nad którym autor ani na moment się nie wzruszył, tylko pcha go, swym władczym palcem naprzód.
 

GeorgitaSant
GeorgitaSant
Opowiadanie · 2 stycznia 2012
anonim
  • anonim
    Anonimowy Użytkownik
    Ten tekst jest bardziej spójny i jakby pełny niż Twoje wcześniejsze, ale nadal mnóstwo tu chaotyczności, literówek, błędów składniowych. Zastanów się nad podziałem zdań, strukturą tego tekstu. Podziel to na akapity, żeby to było przejrzyste. Bo koncepcję jakąś masz, ale dla czytelnika to jest taki zlepek myśli, bryła, w której jest wszystko zmieszane.

    · Zgłoś · 12 lat