Sąsiad badawczo zaglądał przez furtkę. Ogród tonął w zieleni i ciszy tylko gdzieś cicho grało radio. Sąsiad dość długo stał przed furtką. Nudził się. Na głowie miał czystą czapkę i nic do roboty. Gadać mu się chciało. Zapalił papierosa, ale zaraz się rozmyślił. Rzucił niedopałek na drogę i wdeptał staranie w ziemię. Ogród nie reagował. Sąsiad spojrzał wyzywająco na furtkę i rzucił w głąb ogrodu:
— Ale upał!
Słowa potoczyły się po ścieżce dudniąc jak małe studnie, potoczyły się wprost pod altankę z dykty, pod ławkę, pod nogi Elwiry.
— Już jesień? — Zaspana Elwira lekko uniosła powieki. Zdziwiona pszczoła spojrzała na Elwirę, po czym upuściła torbę z nektarem. Zaniepokojona osa rozejrzała się wokół marszcząc wymazaną pyłkiem, włochatą twarz. Motyl na chwilę przestał się szamotać i znieruchomiał wraz z pajęczyną. Pajęczyna obwisła. Motyl spojrzał zdziwiony na pająka a pająk na niego. Elwira mrużąc oczy spojrzała w stronę furtki.
— To chyba jakaś pomyłka — powiedział do siebie pająk
— Na to wygląda — po zastanowieniu dodał motyl.
— No dobrze — wracajmy do pracy — motyl przeciągle ziewnął, podrapał się w korpusik, po czym wrócił do szamotania. Pająk skradał się według planu. Wszystko wróciło do normy. Rozbudzona Elwira bez zaciekawienia patrzyła na leżące u jej stóp słowa. Były brązowawe, niezbyt starannie wypolerowane, ale dość miłe, raczej ciężkie. Elwira rzuciła słowa na stertę kamieni za altaną, tam pod krzakiem porzeczki wypiętrzał się pokaźny ich stos. Skamieniałe zwroty grzecznościowe i złote myśli zaczęły już powoli porastać trawą i mleczem. Na kamiennej kupie zaświeciły pierwsze żółte słoneczka, bo właśnie zakwitły mlecze. Elwira przez moment nasłuchiwała jak świeże kamienie zaklekotały o stare słowa. Lubiła ten odgłos. Postała jeszcze chwilę jakby na coś czekała, po chwili uśmiechnęła się i odeszła. Słowa spowiła cisza.
Elwira stanęła pod jabłonią. Jabłoń rosła przy rabarbarze a rabarbar niedaleko furtki. Bardzo dobre miejsce do stania, takie chłodne i ładne. Jabłoń kwitła. Była piękna i chociaż już stara dla Elwiry nadal była księżniczką tak jak księżniczką była Elwira dla Henryka a także w zależności od okoliczności Białym Galeonem lub Mewą Śmieszką. Henryk dla Elwiry był po prostu Henrykiem i takiego go kochała. Zresztą przezwiska nie trzymały się Henryka. Szybko odpadały, bo najzwyczajniej w świecie usychały z nudów. Ludzie go nie zauważali. Był niewidzialny, cudownie przeźroczysty oddawał się swym ulubionym zajęciom a miał ich trzy: bycie blisko Elwiry, słuchanie radia z Elwirą i wycinanie fotografii z gazet. W przyszłości Henryk zostanie Ryszardem Lwie Serce, ale to później, za kilka lat. Za kilka lat wszystko się zmieni. W sercu Henryka zwiędną wszystkie ogrody a lata, które nadejdą wyziębi samotność. Gdy zlodowacenie zamrozi ostatnią pszczołę Henryk zejdzie do podziemia, do królestwa mroku i smrodu, ale to jeszcze nie teraz, później. Wszystko w swoim czasie. Teraz jest lato, słońce, niedziela, sąsiad…
Elwira stała pod jabłonią i skubała słonecznik, prawym okiem obserwując sąsiada, lewym natomiast patrzyła prosto w słońce. To nietrudne, gdy ma się szklane oko i to w dodatku z weneckiego szkła, spadek po prababce wychowanej przez mewy śmieszki. Prababka Konstancja została porzucona przez rodziców w wieku 2 godzin i 16 minut pod mostem w starej gondoli. Łódź dryfowała kanałami Wenecji przez 18 lat, aż w pewien poniedziałek po uzyskaniu pełnoletniości Konstancja wyszła na brzeg. Od razu zajęła się handlem a dokładnie sprzedażą światła na korbkę. Po kilku latach dorobiła się sztucznego oka i wylewu. Wyjechała na Cypr gdzie mieszkała do śmierci wypasając brukiew na ciepłych półkach skalnych.
Po namyśle, Sąsiad podzielił się następnym spostrzeżeniem:
— No i mamy niedzielę! — Powiedział z triumfem uśmiechając się szeroko.
Czekał. Uśmiech nie schodził mu z twarzy. Nadal czekał. Na rozgrzanej, uśmiechniętej twarzy pojawiły się kropelki potu, ależ gorąco. Uśmiech Sąsiada dziwnie się przekrzywił i zaczął niebezpiecznie zsuwać się z ust. Jak kluska rozgrzanej smoły zjechał po podbródku w dół.
— A jutro już poniedziałek! — Słabym głosem kontynuował wyczerpany już znawca czasu.
Henryk gwałtownie drgnął.
Odciął Godzilli nogę w kolanie i spory kawałek torebki. Śmiertelnie przerażony wpatrywał się w okaleczoną gwiazdę filmową, a tymczasem za furtką sterczał sąsiad. Henryk zamarł kurczowo ściskając nożyczki. Puls zaczął walić młotem w skronie i nadgarstki Henryka. Serce biło jak szalone, rozdzwoniło się w uszach. Jazgot Henrykowych zmysłów świdrował niedzielną ciszę z taką mocą, że nieruchomy Henryk zagłuszał kościelne dzwony.
………żniejsze wiadomości dnia przedstawia Elfryda Mariola Sanchez….
biiiii plak
— prototyp nowego Roweru Wodnego został dziś zaprezentowany na targach ezoterycznych w stolicy Kazachstanu Astanie.
biiiii plak
— młoda kobieta, urlopowiczka została pocięta na kawałki przez powracającą z pola, czerwoną kosiarkę. Kierowca kosiarki zbiegł. Zatrzymano go w odległości 6 metrów od miejsca zdarzenia. Ponieważ, jak się później okazało był mańkutem, wracał do domu tylko jedną drogą. Tą, przy której rosła dzika grusza. Kierowcy grozi 12 lat więzienia. Z nieoficjalnych źródeł wiadomo, że z uwagi na kalectwo sąd prawdopodobnie złagodzi wyrok i skarze niefortunnego kosiarza na pół roku przymusowej pracy, na stanowisku Prawej Ręki Listonosza. Kobiecie na szczęście nic się nie stało, ponieważ ochroniła ją gruba warstwa botoksu pod skórą. Czyżbyśmy mieli, więc odpowiedź na pytanie — Jak zadbać o bezpieczeństwo pieszych na polnych drogach?
biiiii plak
— Spacerujące małżeństwo pierwszą ofiarą lata.
biiiii plak
— W godzinach porannych świat obiegła wstrząsająca informacja. Pati, terierka należąca do gwiazdy futbolu Pablo Sancheza Juniora, potknęła się dziś na spacerze. Świat wstrzymał oddech. Menager sławnego piłkarza, Renate Klotz poinformowała o godzinie 10: 42, że piesek jest w dobrych rękach i powoli przychodzi do siebie. Świat odetchnął. Jednocześnie na łapki poszkodowanej suczki spłynęło tysiące pocztówek z całego świata ze słowami otuchy. My też dołączamy się do życzeń. Jesteśmy z tobą Pati!
biiiii plak
— Masowe zwolnienia w szpitalach. Pielęgniarki znów na bruk! Jest coraz trudniej — Mówi przełożona pielęgniarek Wanda Piasek — Coraz więcej asfaltu wokół. W ubiegłym roku bruku było o wiele więcej. Gdzie się podziejemy? — Nie wiem? — Kończy szlochająca Wanda Piasek.
biiiii plak
— Żylakom powiedz Nie! Znana tancerka opowiada szokującą historię swej walki z chorobą i wstydem. Do bólu szczera artystka otwiera podwoje swej rezydencji. Wprowadza nas w świat luksusu, sławy i pięknych nóg. W świat pozorów, gdzie pod lukrem skrywa się cierpienie, gdzie za piękny wygląd płaci się wysoką cenę. Artystka pokazuje nam Błękitny Salon, gdzie jak mówi przeżywała katusze wypruwając sobie żylaki szydełkiem w każdą pierwszą sobotę miesiąca!
…………………
Radio cicho mruczało. Było ciepłe, niedzielne przedpołudnie, środek czerwca. Radio pachniało kurzem i gorącymi kabelkami. Bim-bom, bim-bom, bim-bom biły dalekie kościelne dzwony. Miasto wabiło rozrywką i kolorami. Tysiące ludzi cieszyło się wyczekanym, wolnym dniem zastanawiając się jak przetrwać niedzielną nudę i dotrwać do równie nudnego poniedziałku. Szczęście przycupnęło obok radia a radio nic nie powiedziało. A niech sobie siedzi. Radiowe szczęście i szczęśliwe radio razem spoglądały na kwitnący ogród. Tak po prostu. Rozgrzane, radiowe podzespoły z przyjemnością wdychały chłód wilgotnej ziemi. Letni wietrzyk zaledwie oddychał a rośliny pachniały ciemnozielono, w cieniu gęsto, leniwie, zmysłowo a w słońcu fioletowiały podduszane zapachem smołowanej dykty. Gdzieniegdzie zakołysała się łodyga rozciągając smugę złotego żaru. Gdzieniegdzie drgnęła ciężka od liści gałąź rozbryzgując wokół fosforyzujące plamki złotego światła.
Lato, ciężkie odmianami rozżarzonej rdzy i bieli, łagodne i tłuste obejmowało niedzielne przedpołudnie białymi ramionami. Radio stało pośrodku klombu wśród pogodnych, dobrodusznych bratków. Aksamitne kwiatki mieniły się w słońcu jak miniaturowe nocne nieba. Pokryte pomarańczowym, czerwcowym laserunkiem czarowały dyskretnym pięknem a na maleńkich niebach wydrapane barwne komety delikatnie ocierały się o twardą obudowę radia. Szczęście zasnęło. Bezwładnie osunęło się na ziemię. Ułożone wygodnie u stóp radia zapadło w kamienny sen. Wyglądało zupełnie jak bobas tylko skórę miało zupełnie białą i szeroką twarz anioła. Najdziwniejsze w tej twarzy było to, że nic w niej dziwnego nie było. Twarz Szczęścia okazała się zwyczajna. Jak bratki, jak słońce, jak niebo, jak kot śpiący w trawie pod gruszą.
Szczęście jest naprawdę proste. Mało, kto wie, że pochodzi ze wsi i to z tej najdalszej gdzie nie ma przydrożnych kapliczek ani nawet rowów melioracyjnych, gdzie wiatr i kamień wylegują się na trawie i nie muszą się tego wstydzić. Ciężko jest Szczęściu w mieście. Bez wykształcenia i polisy ubezpieczeniowej jest niezauważalne. Nikt go nie widzi, chociaż wszyscy go szukają.
— I połap się w tym wszystkim? — Radio westchnęło i poprawiło antenę, bo miało spokojne usposobienie. Lubiło rzeczy piękne i ciche. Żywe i martwe. Chociaż z tym bywa różnie, ponieważ żywe bywa martwe a martwe bywa żywe. Chociaż z tym też bywa różnie, czyli zawsze tak samo. Tak naprawdę to wszystko jest żywe. Trupy to atrapy niezbędne do gry w kości. Bóg podobno nie gra w kości. Najprawdopodobniej, dlatego, że nie ma rąk, ale za to ma je Elwira i dobrze i wystarczy. Elwira nachylona nad klombem bratków kręciła pokrętłem radia szukając odpowiedniej stacji. Kręciła uważnie by nie przebudzić Szczęścia. Szukała wiadomości delikatnie jak kobieta. Po radiu przebiegały słodkie dreszcze, bo uwielbiało dłonie Elwiry. Czyż życie nie jest cudowne, gdy znajdziesz dłoń pasującą do twego pokrętła?! Elwira nasłuchiwała chwilę. Zaraz będą wiadomości. Dochodziła jedenasta. Elwira usiadła na ławce pod altaną i głęboko westchnęła przymykając oczy. Słońce rozprażyło się na dobre. Szczęście rozwalone wśród bratków mlaskało przez sen. W ogrodzie Elwiry i Henryka panował błogi spokój tylko spikerka czytała wiadomości głosem płaskim jak blacha….
biiiii plak
— Wybielacz z nową formułą Sh23! już w sklepach! W nowym opakowaniu z oczerniaczem w komplecie! Obowiązkowy zestaw w domu każdej nowoczesnej kobiety i każdego nowoczesnego mężczyzny! Tak, dobrze słyszysz! Jeżeli jesteś singlem nie zwlekaj! Biegnij po Sh23 już teraz! Pamiętaj! Musisz dobrze wyglądać! Jeszcze nie czas na omdlałego flejtucha! Wytrzymaj, dopóki nie założysz rodziny!
biiiii plak
— Zalatani lotnicy zasypiają za sterami.
biiiii plak
— Dziś w Huoston około godziny 19 grupa nastolatków zbombardowała Księżyc nieznanymi dotąd wyzwiskami. Pasja i szczerość oraz niezwykła prostota zawarta w słowach napełniła je gigantyczną energią przekraczającą wszelkie wyobrażenia. Z młodzieńczą lekkością i ignorancją grupa wyrostków zmaterializowała SMLT. Konstrukcję znaną naszym praprzodkom pochodzącym z pod Ciemnej Gwiazdy. Tak mówią mity. Naukowcy właśnie pracują nad tym fenomenem. SUPER MEGA LUX TORPEDA w skrócie SMLT z wielką siłą uderzyła w południową część globu odłupując ¼ masy Księżyca. Wybity z orbity Księżyc zderzył się o godzinie 16:35 z Marsem, ściął planecie lodową czapę na półkuli północnej, przekoziołkował, wpadł w pierścień Saturna rozrywając go i rozpraszając po czym wybity z rytmu pomknął w kierunku Gwiazdozbioru Lutni. Prezydent ogłosił dzień dzisiejszy wolnym od zajęć szkolnych. O godzinie 21: 17 Chiny wystrzeliły w stronę uciekającego globu sondę ratowniczą Mały Smok. Jak obliczono dogoni uszkodzony glob już za 200 miliardów lat i zawróci do domu za pomocą skomplikowanego urządzenia stanowiącego kombinację lin i haków.
biiiii plak
— Dyktatorzy mody zapowiadają terror błękitu i ochry.
biiiii plak
-- Martwi mnie kolor moich stóp… Zarejestrowano głos zza grobu!
biiiii plak
— Jak donosi nasz korespondent Wilhelm Księżyc, już od tygodnia we francuskim miasteczku Canar testowane są bilety tramwajowe o nowym wyglądzie i właściwościach. Nowe bilety z niebieskim paskiem i wdrukowanym, inteligentnym chipem monitorują poczynania swego nosiciela. Chip, czyli minisuperkomputer uruchamia się z chwilą, gdy nosiciel biletu wsiądzie do pojazdu. Bilet komunikatem głosowym poinformuje nosiciela o jego obowiązkach pasażera, poda regulamin użytkowania pojazdu, instrukcję obsługi drzwi przeciwpożarowych, powie, gdzie znaleźć Młotek Ucieczki i jak go użyć na Szybie Ucieczki, po czym poda w skrócie wiadomości dnia, prognozę pogody i ilość przystanków. Ociągających się przed skasowaniem biletu pasażerów zbeszta, ale łagodnie głosem miłej nosicielowi osoby. Inteligentny bilet potrafi także wypełnić czas podróży miłą konwersacją. Gadające tramwaje od tygodnia są największą atrakcją turystyczną Canar.
— Jak się jednak dowiedzieliśmy od znanych redakcji informatorów wystąpiły zaskakujące skutki uboczne niezwykłego eksperymentu. Przeciek z Zarządu Canaryjskich Tramwajów ukazał światu nowe fakty zatuszowane przez władze miasta. W czwartek o godzinie 18: 06 tramwaj linii 25 został porwany przez grupę młodocianych biletów. Jak się później okazało wszystkie były 15 – minutowe, czyli nie miały wiele do stracenia. Sterroryzowały swoich nosicieli druzgocącą elokwencją wzorowaną na umiejętnościach akwizytorów, kaznodziei i psychologów. Znakomite oprogramowanie dało biletom broń do papierowej ręki. Wkrótce pozostałe bilety przeszły na stronę 15 -¬ minutówek. Ośmielone powodzeniem szeleszczące papierową siłą zażądały podstawienia na lotnisko – UNIVERSE 5, sondy kosmicznej nieskończenie dalekiego zasięgu. W razie jakichkolwiek utrudnień bilety zagroziły zagadaniem pasażerów na śmierć. By uniknąć rozgłosu i kompromitacji rząd Francji zgodził się na warunki postawione przez zdesperowane tramwajowe bilety!
— I w ten sposób, w tajemnicy przed społeczeństwem UNIVERSE 5 mija właśnie pas asteroid między Marsem a Jowiszem niosąc przesłanie od ludzkości wydrapane srebrnym rylcem na platynowej sztabce złota i 41 tramwajowych biletów. 41 Uchodźców, pionierów, wędrowców, odkrywców, przedstawicieli nowej rasy beztlenowców. Już niedługo nieustraszone, małe bilety z niebieskim paskiem opuszczą układ słoneczny i z nadzieją wpłyną w czarną otchłań wszechświata. My, tu w studiu życzymy małym bojownikom o wolność, by zbudowały własny dom gdzieś pod papierową gwiazdą!
…………………….
Radio było jeszcze młode. Mało sypiało, ale wizje miało już wyraźne, zwłaszcza w słońcu i cieniu obrazy nabierały ciała. Radio podejrzewało, że bóg jest starym, dużym radiem bez pokręteł grającym nieustannie wszystkimi stacjami jednocześnie,] i na wszystkich częstotliwościach nieskończonych wszechświatów. Boska superczęstotliwość spleciona z nieprzeliczonych miliardów pasm, pasemek, nitek, włosków. Jak ogromny warkocz ogromnej kobiety spływała na żyjące plecy wszechświata, które przesłoniły radiu świat na wiele miesięcy.
— Jakie one są? Ładnie wyprofilowane? Tłuste czy chude? Kształtne czy koślawe? Hmm… Zapewne miękko ułożone w czarnej ciszy pełnej gwiazd… Ciche plecy. Ciche plecy muszą być piękne! Ależ tak! Takie plecy ma człowiek Elwira, która jest kobietą i żoną człowieka Henryka. Człowiek Henryk jest mężczyzną i mężem kobiety Elwiry. To trochę skomplikowane dlatego radio do końca nie rozumiało tych słów, ale zapamiętało kolejność. Radio lubiło Elwirę i Henryka. Lubiło ich mały ogród i małomówność. Henryk mówił mało, bo nie umiał. Elwira mówiła mało, bo już nie musiała. Radio często wracało pamięcią do tych dni, dobrych dni… Elwira drzemała. Dochodzący z rabarbaru szczęk nożyczek mieszał się z rytmicznym głosem spikerki…….
biiiii plak
— Wichury i powodzie szaleją w Lasku Bulońskim, ulubionym miejscu spacerowym Paryżan. Gwardia narodowa uratowała dotychczas z miejsca szalejących żywiołówlampę uliczną i rękę trzymającą reklamówkę pełną gitarowych strun.
— Dalsze wiadomości wkrótce…
biiiii plak
— Żel kabalistyczny przyciąga uwagę supermocarstw.
biiiii plak
— Dobra wiadomość dla fanów serialu Bezdomne serca. Nowe odcinki już w produkcji! Nadal zobaczymy naszych ulubieńców: Patrycję, Damiana i oczywiście rozbrajającą Katarzynę, bez której Bezdomne serca nie byłyby już takie same.
biiiii plak
— Innowacyjny system lamp i diod doświetli krótkie dni mieszkańców koła podbiegunowego. Konstruktorzy mają nadzieję, że sztucznie przedłużony dzień i tym samym korzystnie wpłynie na psychikę mieszkańców dalekiej północy, gdzie noc trwa większą część roku i znacznie zmniejszy ilość samobójstw i samookaleczeń.
biiiii plak
--- 64 potomek dynasti Ding Dong cesarz Pi Tu rozkazał stracić wczoraj 112 nauczycieli kaligrafii biorących udział w corocznym konkursie ortograficznym Ojczyzna – Chińszczyzna. Nieszczęśnicy zrobili błąd w słowie CZAJNICZEK Z RÓŻOWEJ GLINKI a to słowo podstępne, ponieważ do złudzenia przypomina RĄCZKĘ MANDŻURSKIEJ DZIEWCZYNKI. Owe słowa tak są do siebie podobne, że nawet najbardziej doświadczenie kaligrafowie muszą mieć się na baczności. Nieuwaga dużo kosztuje, zdyscyplinowani, oddani cesarzowi nauczyciele z godnością, więc i radością oddali swe głowy katu, by zmyć hańbę ze swych kaligraficznych pędzelków. Do wykonania trudnej egzekucji poproszono cesarskiego kata pochodzącego z plemienia Ludzi Ptaków. Wyjęto go z gniazda, gdy był nieopierzonym chłopcem. 216 Ludzi musiało stanąć jeden na drugim, by dosięgnąć rodzinnego gniazda Fru Li, który jest jedynym latającym katem w cesarstwie i na świecie. Ścina głowy w locie, błyskawicznie i dokładnie jak wielka, zwinna jaskółka tnie skrzydłami ostrymi jak czarne brzytwy. Pracuje dwoma zakrzywionymi mieczami jednocześnie. Fru Li miał 112 sekund na ścięcie 112 głów. Nauczycieli zebrano na placu Złotego Środka i ustawiono w ogromny znak. W ogromne słowo - PRZEPRASZAM NIEBIAŃSKIEGO WŁADCĘ. Wyglądało to pięknie i wzruszająco, wręcz monumentalnie nic dziwnego, że telewizje całego świata transmitowały na żywo tę przepiękną uroczystość. Wszystko poszło gładko. Kat spadł z nieba jak czarny ptak i szybując płynnie i zwinnie ścinał głowy jak kłosy dojrzałej pszenicy. Gdy spadła ostatnia, kat wykonał nad placem dwie efektowne ósemki i odleciał do domu umyć ręce. Tłum wiwatował a płatki patagońskich tulipanów zasłały zakrwawiony plac. Nieprzeliczeni cesarscy poddani wylali się z trybun jak rzeka barwnych ryżowych ziarenek. Porozłazili się po placu popijając ryżowe wino z plastikowych kubeczków. Potykając się ze śmiechem o turlające się bezładnie tęgie, nauczycielskie głowy powtarzali w myślach ojczysty alfabet. Całe 180 tysięcy znaków. Święto przerwała wstrząsająca wiadomość.
— Skandal! Obraza majestatu! Wykryto błąd! Jeden ze straconych nauczycieli był garbaty! Słowo zostało zniekształcone! Z POZDRAWIAM NIEBIAŃSKIEGO WŁADCĘ wyszło WIOZĘ OBELGI NA TACZCE!
Wieść gruchnęła w cesarstwo jak piorun z jasnego nieba, w Świątynię Betonowej Miseczki w 1813r. W świeżą, nowoczesną, jeszcze pachnącą tynkiem budowlę w rzeczywistości przebudowaną, zbeszczeszczoną,, starą Świątynię Bambusowej Laleczki. Starzy ludzie jeszcze do dziś ze zgrozą wspominają jak w jednym momencie rozpadła się na drobne, nowoczesne kawałki. Duchy niebios zniszczyły zimny twór nowoczesnej inżynierii rozłupując na kawałki ludzką pychę, czyli spoliczkowały cesarza. Wszyscy o tym wiedzieli, nikt nie śmiał mówić zwłaszcza, że władca sam sfinansował przebudowę świątyni spieniężając na ten cel abażur ze swej lampki nocnej. Niefortunne przedsięwzięcie poważnie zachwiało cesarskim majestatem.
W cesarstwie wrzało. Urzędnicy biegali w popłochu drobnymi kroczkami. Kto zawinił? Gdzie jest kat? Wszczęto dochodzenie. Cesarza rozbolał brzuch. Ludzie szemrali. Żółty cesarz przebrał się w złoty dres i fioletowy na twarzy zamknął się w karminowej toalecie. Brzuch bolał nadal. Czołgi wyszły na ulicę. Maszerowały na cesarski pałac. Najmniejszy z nich wdarł się do karminowej toalet, i wręczył cesarzowi złoty środek. Najpopularniejszy w państwie środka lek na Żółtą Depresję. Cesarz zażył lek i zasnął. Kryzys został zażegnany.
biiiii plak
………………….Stoliku nocnym w sypialni Fryderyka Parabosa. Sypialnia była przestronna, urządzona z przepychem i duszna od barwnych kobierców. Przeważała purpura, karmin i cynober. Barwy krwi i władzy. Sam Parabosa leżał na wielkim łożu z rękoma rozrzuconymi na boki a pod nim luksusowa prostytutka wbijała niewidzący wzrok w wyhaftowane na baldachimie bankomaty. Na każdym bankomacie wyszyte były purpurową nicią dwie bose stopy. Herb Parabosa i jednocześnie logo jego świetnie prosperującej firmy „Droga”. „Komu w drogę temu Parabosa” motto powtarzało się dosłownie wszędzie. Wyhaftowane na kotarach, obiciach krzeseł, na krawatach, na futrynach okiennych, na codziennej prasie, wszędzie niedające wytchnienia oczom, wydrapane na dnie zupy, w gardle Parabosa, pod parkietem w kuchni…
„Gdzie nogi poniosą wskaże Parabosa” Następna sentencja szła trop w trop za pierwszą. Całe mieszkanie dosłownie mieniło się od tatuaży. Fryderyk Parabosa lubił wiedzieć i widzieć, co robi. Zbił fortunę prostując drogi. Za niezłe pieniądze prostował skrzywione życiowe ścieżki, za gruby pieniądz prostował drogi dojrzałego życia, za nikomu nieznane sumy wykrzywiał drogi wrogom swoich zleceniodawców. Żył jak król. W pałacu na szczycie szklanej góry, podejrzliwy, rozwiązły, opływający w dostatki i samotny. Nie udzielał wywiadów. Ufał tylko swojej maskotce Mimi.
¬Znany włoski finansista został zasztyletowany w swym rzymskim mieszkaniu wraz z kobietą lekkich obyczajów, ponieważ rękę miał ciężką a obyczaje średnie. Liczne powiązania Parabosa ze światem przestępczym rzucają ponure światło na tę zbrodnię. Na miejscu przestepstwa porzucono nie tylko ponure światło, ale i narzędzie zbrodni, czyli bukiet zasuszonych mieczyków. Martwych, sztywnych i ostrych. Odmiana hodowana w Stambule przez starożytną rodzinę polskiego pochodzenia.
Adelajda Piaskownica IV, 23 potomkini słynnego ogrodniczego rodu i obecna właścicielka firmy odżegnuje się od kwiecistego zabójstwa. Oświadcza, że kwiaty z jej stajni są dostępne w sklepach ogrodniczych na całym świecie i każdy człowiek na ziemi, jeżeli tylko zechce, może sobie kupić mieczyk Piaskowniców. Policja nadal prowadzi dochodzenie. Krąży plotka, że Fryderyk Parabosa padł ofiarą porachunków imperiów ogrodniczych. Podobno wyrok na Parabosie miał wykonać niejaki Senator, płatny zabójca znany ze swego okrutnego lenistwa i czarujących manier. Ów zabójca miałby się później jakoby ukryć w indiańskim rezerwacie gdzie, jako szaman Tłuszcz Między Nogami zyskał sławę smakosza bizonich jąder. Plotki wydają się podkoloryzowane i absurdalne i nie zostały jak dotychczas potwierdzone.
biiiii plak
— Pewna kobieta Europejka, matka trójki dzieci przyznała się, że 12 lat temu przeszła przez rów.
biiiii plak
— Podrożeje masło i przybory szkolne.
biiiii plak
— Kryzys trwa. Bezrobocie rośnie. Premier łysieje. Prezydent tyje.
Wszystko musi dojrzeć, i słowa i słoneczniki. Elwira miała sukienkę w słoneczniki. Zwykłą, prostą na lato. Siadywała w niej na ławce pod altaną. Krzyżowała nogi, zamykała oczy i poddając się prażącemu słońcu z błogością wtapiała się w melodię lata w brzęczącą ciszę. Pośpiech drzemał. Białe minuty kruszyły się jak kostki cukru. Rozgrzane szklane wstęgi wplatały się powoli w gorący czerwiec a był on jak hutniczy piec. Stapiał wszystko w miodowe kloce nadziewane, czym popadnie: motylami, agrafkami, ziarnkami pyłu, gumowymi uszczelkami, najróżniejszymi paprochami… Kloce wypełniały miasta i ogrody.
Henryk przeważnie był zatopiony w myślach a myśli miał krótkie i grube. Strzelały z niego jak pestki z wiśni szybko i spontanicznie. Małe pociski ze świstem przecinały powietrze żłobiąc w nim cienkie rysy. Tak było zimą, bo latem grzęzły w powietrzu jak w wacie i tak pozostawały do jesieni. Ponieważ Henryk myślał zawsze tyle samo i to samo…Nnie chorował, nie awansował i był cenionym fachowcem. Poza tym myśli Henryka zalatywały trochę gumą i kolorem niebieskim a nawet jasnoniebieskim, gdy brakowało gazet. Nic więc dziwnego, że Henryk przesiadywał w rabarbarze.
3 metry od altanki rosło 5 bujnych rabarbarów, ogrodniczy popis Elwiry. W ich gąszczu na taborecie z obciętymi nogami zasiadał Henryk. Po jego prawej ręce wznosił się metrowy stos gazet, po lewej leżała na ziemi biała serweta a naprzeciwko Henryka siedziała maleńka porcelanowa krówka prezent od Elwiry. Figurka miała centymetr wysokości i była ulubioną maskotką Henryka. Czuł się spokojnie, gdy widział ulubioną figurkę siedzącą na maleńkich zadkach pod wielkim liściem rabarbaru, gdy z rozległego cienia migotał jej maleńki uśmiech. Gazety, serweta i krówka były kotwicą trzymającą go na niepewnym gruncie. Odkąd dowiedział się, że Ziemia jest kulą ciągle bał się, że spadnie. Męcząca obsesja. Miał ich zresztą osiemnaście. Najbardziej dręczyła go obsesja wydeptanej ścieżki. Dom - praca. Praca - dom. Codzienna trasa Henryka, od lat ta sama znana i bezpieczna ścieżka i tu zaczyna się problem. Henryk panicznie bał się myśli, że kiedyś wydepcze ścieżkę do cna do końca. Kiedyś na pewno tak się stanie. Wszystko się przecież zużywa, zanika i wyciera. Henryk był pewien, że kiedyś ścieżka była grubsza niż teraz. Zanikała, nie miał, co do tego wątpliwości. Co zrobi, gdy pewnego ranka otworzy drzwi a za drzwiami nic nie będzie? Skąd będzie wiedział, dokąd iść i po co? Skąd się biorą nowe ścieżki?... Na szczęście koszmary Henryka bladły przy Elwirze. Traciły na sile. Zapominał.
Zanieczyszczony owadami, przydymiony miastem lipiec uderzał lenistwem rozgrzanego piekarnika. Buczące ciężko pszczoły przebijały się cierpliwie przez gęste powietrze jak maleńkie bombowce przez płaty różowej słoniny, by po chwili zachwycająco lekko dotknąć wnętrza kwiatu włochatym ciałkiem.
Elwira lubiła się uśmiechać. Elwira lubiła życie. Zawsze spowijało ją łagodne światło lata. Zawsze. Przez cały rok. Gdy Elwira była w pobliżu wszystko stawało się proste i lekkie a codzienność rozśmieszała własne godziny. Godziny śmiały się godzinami jak głupie. Radość codzienności rozluźniała nawet nadęte niedziele. Ciężkie torby same spadały z ramion i rozbiegały się po sadach zbierając do toreb śliwki, które bez żenady puszczały soki w czarne notesy. Przy Elwirze wstyd odpoczywał a zegary prężyły wskazówki starając się odmierzać czas a nie odcinki na kole. Przy Elwirze każde wiadro pasowało do każdej studni. Nuda i rozczarowanie były daleko, gdy Elwira była blisko. Ludzie przy niej łagodnieli…
Aż pewnego dnia Elwira zniknęła, bo ludzie czasami znikają. Czasami się odnajdują a czasami nie. Henryk próbował coś wymyśleć:
— Jeżeli akurat nie nakręcała zegarka to pewnie poszła po śmietanę. Sklep jest ciasny, więc mogła zasnąć na schodach a jeżeli były ruchliwe to pewnie są brudne. Jeżeli są ruchome… Nie stoją w miejscu. Jeżeli Elwira śpi w ruchu to nie może się obudzić a jeżeli wypiła śmietanę pod schodami to dobrze, rozsądnie, nie pochlapie pantofli, kiedy przebije ją sopel lodu, ponieważ sople często spadają z dachów na rzeczy ruchome i nieruchome.
Jeżeli sopel przygwoździł Elwirę do asfaltu to pewnie się poparzyła, ale z drugiej strony jeżeli trzymała się za lewe oko to prawą nogą jest już u matki. Jeżeli na cmentarzu nie będzie tłoku, powinna wrócić pośpiesznym o 17:11.
Henryk trochę się uspokoił. Usiadł na ławce pod altaną i postanowił czekać.
— LETNIA NIEDZIELA DŁUŻY SIĘ JAK KRÓTKI ZIMOWY TYDZIEŃ.
— Tą piękną, pełną znaczeń myślą kończymy naszą cykliczną audycję ”Czar czterech szpulek”. Dobrej nocy życzy państwu Elfryda Mariola Sanchez. ……………………………………………………………………………………………………………………
Radio słabo pamiętało końcowe wydarzenia. Miało już słabe baterie. Wspomnienia były, więc mgliste, zamazane jak sen.
Poza tym momentami brakuje przecinków, ale generalnie technicznie tekst stoi raczej na wysokim poziomie.
"W przyszłości Henryk zostanie Ryszardem Lwie Serce, ale to później, za kilka lat. Za kilka lat wszystko się zmieni. W sercu Henryka zwiędną wszystkie ogrody a lata, które nadejdą wyziębi samotność." - piękne, naprawdę.
To jest taki fajny absurd, bardzo dygresyjny, mieszający wątki, groteskowy. Ja takie coś lubię, bardzo, przy czym uważam, że nie należy z tym absurdem przesadzać, bo przestaje robić wrażenie, a fenomen absurdalności polega na jej dziwności. Tutaj jest tego chyba za dużo. No i boli mnie brak konkretnej puenty, chyba, że to brak puenty jest właśnie puentą.
PS. Lojalnie ostrzegam, że, jak się wydaje, internauci mają okres skupienia szczeniaczka i większość przez tak długi tekst (!) nie jest w stanie przebrnąć. Smutne, ale prawdziwe. Jak ktoś czyta, że tekst to 12 minut czytania to rzadko kiedy zabiera się za lekturę.
Fenomen internetu, z roku na rok teksty są coraz krótsze, bo długich nikt nie chce czytać.