Pasy sprawdzone, wszelkie inne mocowania bezpieczeństwa również. Procedura wejścia w atmosferę rozpoczęła się mignięciem zielonej lampki. W lądowniku panowała niemal bezkresna ciemność, którą gdzieniegdzie przecinały promienie światła. Pasażerowie siedzieli wbici w siedzenia, a pojazd zaczynał drgać. Coraz mocniej nim szarpało i w końcu przeciążenia osiągnęły swój szczyt. Pozbawiły one Dmitrija na chwilę wzroku, oddychał z największym wysiłkiem. Wtedy nastąpiło ostatnie, najbardziej bolesne szarpnięcie lądownika związane z otwarciem spadochronu. Stracił przytomność na jakieś trzy minuty. Kiedy wróciła mu świadomość, już tylko łagodnie kołysało pojazdem. Nastały błogie sekundy spokoju, kiedy zmysły mogły konsumować otaczający wszechświat zawarty w stalowej puszcze. Na posadzce tańczyły cienie, pasażerowie zaczęli się żywo interesować wyjściem z lądownika, a tego wszystkiego dopełniała cisza radiowa. Żaden z autonomicznych światów upakowany w skafandrze nie odzywał się. Słyszał jedynie przyśpieszony oddech swoich nieznanych towarzyszy. Nagle automatycznie otworzyło się wyjście z lądownika. Do jego wnętrza wpadło światło, które oślepiło swoim natężeniem załogę. Znowu kilka minut przerwy i dezorientacji. Pierwszy wyłamał się z grupy kolonistów i wyszedł przez nieco zbyt niski otwór. W końcu mógł zaznajomić się ze swoim nowym domem. Zbadał wzrokiem najbliższe otoczenie i odruchowo skulił się po pierwszym ataku zimna. Kilka sekund później wrócił do wyprostowanej pozycji, aby dumnie pójść dalej w kierunku przygotowanego przez obecnych mieszkańców łazika.
Usiadła obok niego, właściwie to wpychając się na jego miejsce. Zirytował się lekko takim zachowaniem. Nie świadczy ono o jakimkolwiek dobrym wychowaniu, wręcz przeciwnie oznacza pychę i chamstwo. No tak przynajmniej on uważał. Kłopotliwa pasażerka obróciła się w jego stronę i przez grubą szybę hełmu zauważył na jej twarzy uśmiech. Zakłopotanie. Te myśli chyba były zbędne. Właściwie to zastanawiał się czemu stwierdził w jej zachowaniu coś niekulturalnego. Szarpnęło jego równowagą psychiczną. Siedział zdenerwowany i każda minuta jeszcze bardziej zwiększała poziom mieszanki strachu oraz zakłopotania. Wykonała ruch w jego stronę. Zamierzony, a może tylko przypadkowy?
Pomimo działania wahadła emocjonalnego wracała już mu pewność siebie. Był gotów do działania. Sprawdził na wyświetlaczu temperaturę – sto osiemdziesiąt Kelwinów i delikatnie objął ręką jej korpus. Miał wymówkę gdyby nagle zaczęła się wyrywać: jest tak zimno, iż racjonalny wydaje się transfer ciepła między dwoma osobnikami. Ale ona nie protestowała. Nie, właściwie chyba nawet bardziej się przytuliła. Łazik powoli ruszył, mignęły widoki złotych gór z bladymi okryciami, świat zmniejszył się do jednej osóbki. Zapomniał o reszcie załogi, której nawet nie zdążył poznać. Po kilku minutach jazdy po wąwozie łazik zatrzymał się przed wjazdem do jaskini. Wrota otworzyły się, pojazd wślizgnął się do tunelu. Byli na miejscu.
Komitet powitalny składał się z trzech kolonistów. Przeprowadzili nowych towarzyszy przez kilka śluz bezpieczeństwa i pokazali im miejsce gdzie mogli spokojnie zdjąć kombinezony. Dmitrij cały czas uważnie pilnował wzrokiem swoją towarzyszkę, ta coraz bardziej okazywała zmęczenie jego towarzystwem. Ignorowała każdy z kolejnych zamierzonych ruchów, nie interesowało ją to co do niej mówił, uśmiech zdawał się już być sztuczny. Uznał, że lepiej przestać. Wzmocnił te trudne postanowienie kilkoma racjonalnymi wnioskami i z największym wysiłkiem odwrócił wzrok od niej. Wymusił na sobie koniec wszelkich ruchów, których wcześniej tak się bał czynić. Machina została zatrzymana, hamulce jeszcze się zdzierały. Jeden z tubylców zatrzymał się i wskazał mu nowe mieszkanie. Partnerka całkowicie zniknęła mu z pola widzenia.
Uderzył go brak wystroju wnętrza. Całe obłożone białym plastikiem, do bólu sterylne i bezosobowe. „Możesz go sobie wypełnić jak chcesz. Tam masz farby. W końcu powinieneś czuć się jak u siebie w domu”. Usłyszał te słowa od owego tubylca który po krótkiej wymianie uprzejmości zostawił go samego. Nigdy nie posiadał własnego mieszkania. Od dzieciństwa koczował pierw z rodzicami, a potem już samodzielnie w kajutach statków i stacji orbitalnych. Czuć się jak u siebie w domu? Nie znał tego uczucia.
Wziął zieloną farbę i pędzlem pomalował pierwsze abstrakcje, potem kolorem niebieskim pogryzmolił na ścianach kółkami, zygzakami, owalami. Dziwne, podobały mu się efekty krótkiej i niezobowiązującej zabawy. To arcydzieło idealnie odzwierciedlało jego umysł – nieład przekraczający rozmiarami wszechświat. Tylko czy, aby na pewno w takim miejscu będzie mu się dobrze pracować? Nie wnikał, wiedział tylko, iż zyskał obszar, gdzie czuł się bezpieczny i mógł robić wszystko co mu się podoba.
Posiłek był wspólnie spożywany. W ogromnej jadalni stał długi, prostokątny stolik a po obu jego stronach ławki. Bez trudu znalazł wolne miejsce. Usiadł otoczony nieznajomymi i dość niepewnie zabrał się za spożywanie pokarmu. Nikt nie rozmawiał, wszyscy skupili się na dostarczeniu odpowiedniej ilości kalorii do organizmu. Ciszę jedynie przerywały mlaskania, trzaski kruchych bułek oraz siorbanie wody z kubków. Wtedy też w czasie tworzenia i słuchania muzyki obżarstwa przypomniał sobie o niej. Błyskawicznie rozejrzał się i ze zdziwieniem stwierdził, iż kobiety, za którą zaczynał się uganiać zwyczajnie nie ma. Nadeszło pierwsze natarcie godzące w jego stabilność emocjonalną. Szarżował strach, ale powstrzymał go mur racjonalnego myślenia. Kolejny atak został wzmocniony zwykłą tęsknotą – pojawiły się konkretne pęknięcia w liniach obrony. Jadł z coraz większym trudem, gardło powiększało się do niebotycznych rozmiarów. Jeszcze próbował się uspokajać, szukał logicznego odważnika, który ostatecznie by wyrównał chwiejącą się stabilność emocjonalną. Na nic. Ostateczny szturm pozostawił w jego umyśle tylko jedną myśl – gdzie ona jest?
Kiedy skończył spożywanie posiłku, automatycznie poszedł za resztą po zakończeniu śniadania. Nie reagował świadomie na bodźce otoczenia. Wydawało mu się ono puste i zwyczajnie szare. Umysł przemierzały wszelkie czarne scenariusze, reżyser realizował na ich podstawie filmy, a aktorzy odgrywali role na wyimaginowanych planach. Rzeczywistość dawno tak Dmitrija nie odpychała. Jego – materialistę, prawdziwego racjonalistę, który nie dawał dojść do głosu wszelkiemu co tajemnicze. W głębi swego umysłowego pobojowiska dziwił się tak błyskawicznemu przywiązaniu do nieznanej osoby. Nie rozumiał czemu tak szybko stała się ona dla niego ważna i dlaczego tak wolno wracał do równowagi emocjonalnej. Jego świadomość bezwzględnie skupiła się na umyśle. Mijał pomieszczenia, słyszał puste odgłosy rozmów, wymieniał się gestami z jakimiś przypadkowymi ludźmi i przebijał się przez drzwi.
Minęła godzina. Znowu znajdował się w swoim mieszkaniu złożonym z jednego pomieszczenia oraz toalety. Nie pamiętał jak do niego doszedł, nie wiedział co w ogóle robił przez ostatni czas. Luka w pamięci. Farby leżały rozpieczętowane i czekały na ponowne użycie. Wziął pędzel, zamoczył w czarnej mazi i pomazał nią ścianę. Potem bacząc, aby nie wyschła naniesiona ciecz błyskawiczne nałożył jej kolejną warstwę w tym wypadku złotego, który pod wpływem czerni stał się bardzo ciemnym brązem. I o to chodziło. Przecież przelewał swój umysł na ścianę i w ten sposób informował ewentualnych gości, iż nie jest w nastroju na jakiejkolwiek rozmowy. Niestety brakowało pomysłu jak przedstawić graficznie fakt, iż to nie obowiązuje jednej osoby, a nie chciał zabawy w infaltywne różowe serca. Pozostawił zatem puste, białe i niezamalowane miejsce właśnie na ten przekaz. Odpłynął.
Jak najlepiej wrócić do rzeczywistości? Oczywiście ciężką pracą, i to taką, która nie wymaga szczególnego zaangażowania. Prosta, machinalna, ale jednocześnie na tyle skomplikowana, aby nie dać mózgowi zbyt wiele miejsca na niezależne myślenie. Ono jeszcze bardziej pogłębia stany depresyjne. Już od kilku godzin miał w terminarzu zadanie uzbierania parunastu próbek gruntu z najbliższej okolicy w promieniu czterech kilometrów od urządzeń do produkcji tlenu. Zapisano tam również, iż ma możliwość włożenia nowego ocieplanego kombinezonu. Pływając na skraju świadomości dotarł do magazynu, gdzie znalazł swój skafander. Przy pomocy dwóch robotów założył go i poszedł w stronę drugiego wyjścia z kolonii.
Na zewnątrz było zimno, zbyt zimno by myśleć. Nowy strój okazał się tylko nieco lepiej przystosowanym do warunków tej planety. Uporządkował ostatni logiczny ciąg w swoim umyśle i powoli zaczął schodzić w dół doliny. Robił to ostrożnie. Sypki, kamienisty grunty co chwila mu się osuwał pod stopami. Obraz rozmazywał mu się, ostrość wracała – podświadomość podsuwała mu obraz kobiety, za którą się uganiał. Nie rozglądał się, obojętnie wykonywał niedawno wyuczoną czynność. Mróz dawał o sobie znać w każdej z części ciała, planeta zniechęcała swoją niegościnnością. W końcu doszedł na brzeg zamarzniętego strumyka, wbił próbnik i włączył wiertło, aby pobrać dwa decymetry sześcienne lodu z nieco głębszej części dawnej rzeki. Stał i czekał aż urządzenie przebrnie przez półtora metru materiału. Wokół cisza, pustka – brak jakichkolwiek ciekawych miejsc do obserwowania. Minęła godzina i w końcu maszyna wydobyła próbki
.
Rozejrzał się i spostrzegł jakąś ludzką postać, która stała i najpewniej podziwiała wejście do jaskini. Poszedł w jej kierunku, aby sprawdzić kto to jest. Mara? Od początku wykonywania swego zadania ślizgał się po podświadomości, więc możliwe, iż ona była jedynie wytworem umysłu. Jednak im bardziej się zbliżał do niej, tym wydawała mu się bliższa rzeczywistości. Odwróciła się w jego stronę, zawołała go z pomogą migów. Spróbował nawiązać z nią łączność radiową – nadaremnie. Pozostało mu zatem kontynuowanie zamiaru. Po kilku minutach stał naprzeciw tego hominida. To była ona.
Weszli do jaskini. Wewnątrz ciemności egipskie – nic bardziej oczywistszego nie mogło w takim miejscu. Ona, a raczej jej dwie latarki smugami światła oglądały jego ciało zamknięte w kombinezonie. Ciepło pulsowało w jelitach, w umyśle mieszanina uczuć – niepokoju, strachu, radości. Instynktownie poszedł w głąb tunelu, który wydawał się nie mieć końca. Wyciosany rękami jakiejś cywilizacji? Było za zimno na racjonalne myślenie. Brnął przez ciemność, którą kroił własną latarką. Nagle został zatrzymany, ciało obce przejechało po jego plecach. Temperatura pod skafandrem wzrosła, ale nadal nie mógł uwolnić świadomości od swojej antagonistycznej siostry. Skończył te daremne próby się i odwrócił. Ona przyłożyła swój hełm do jego i zapytała go:
-Co oznaczało te puste miejsce na twoim malunku?
- Dlaczego o to pytasz?
- Zastanawia mnie dlaczego w tak ponurym obrazie znalazł się obszar całkowicie nie pasujący do reszty kompozycji.
- Patrząc na to z perspektywy autora... - przerwała mu.
- Który się wstydzi powiedzieć to co czuje. Wykręcasz się. Widzę po twoich oczach jak szukasz punktu podparcia do jakiegoś logicznego wytłumaczenia.
- Dobrze, nie będę się dalej pogrążał. - z trudem przełknął tę pigułkę - Po prostu to co namalowałem nie było do każdego. Niezamalowany obszar zostawiłem jako znak, iż wobec kogoś nie obowiązują mnie pewne reguły zachowania, ani też nie jest ignorowany przez dręczącą podświadomość. Wiem, brzmi to jakbym dalej się wykręcał, ale nie potrafię mówić wprost. Łatwiej mi idzie wybierać okrężną drogę, która wbrew pozorom nie jest łatwiejsza. Wiadomo – skoro dłuższa, to zwiększa prawdopodobieństwo potknięcia. Zapewne w twoim mniemaniu właśnie teraz zaliczyłem upadek o szorstką i kamienistą glebę. Nie mylisz się. Widzisz po mojej twarzy, że została intensywnie ukrwiona. - znowu przerwała
- Powiesz, więc łaskawie kto zdobył u ciebie tak wielkie przywileje?
- Ty.
Wyrwał się z jej rąk i poszedł przed siebie. Jego umysł został zgwałcony – perfidnie zmuszono go do powiedzenia najskrytszej tajemnicy. W ogóle dlaczego ona weszła do jego pokoju? Usłyszał przez radio jakieś wołania. Nie odpowiedział. Biegł, ściany tunelu zamazały mu się i ponownie uciekł w podświadomość. Minęło kilka minut aż nagle z transu wyrwał go zadziwiający widok miedzianej ściany, której centralna część kryła ogromne zębate koło z napisem „Vault 13”.
„a to wszystko dopełniała cisza radiowa” - a nie lepiej byłoby; „tego wszystkiego dopełniała”?
Co mi się tu najbardziej podoba to ten nacisk na jakże ludzkie emocje. W zderzeniu z otoczeniem to momentami brzmi dość zaskakująco, na przykład w tym miejscu: „Miał wymówkę gdyby nagle zaczęła się wyrywać: jest tak zimno, iż racjonalny wydaje się transfer ciepła między dwoma osobnikami.”
Czyta się fajnie, mam wrażenie, że konsekwentnie trzymasz się swojej drogi, wypracowujesz swój styl i to jest bardzo dobre.
Co raz - coraz
a to wszystko dopelniala cisza radiowa - a nie lepiej byloby; tego wszystkiego dopelniala?
Co mi sie tu najbardziej podoba to ten nacisk na jakze ludzkie emocje. W zderzeniu z otoczeniem to momentami brzmi dosc zaskakujaco, na przyklad w tym miejscu: Mial wymowke gdyby nagle zaczela sie wyrywac: jest tak zimno, iz racjonalny wydaje sie transfer ciepla miedzy dwoma osobnikami.
Czyta sie fajnie, mam wrazenie, ze konsekwentnie trzymasz sie swojej drogi, wypracowujesz swoj styl i to jest bardzo dobre.
Przy dobrym wychowaniu ominąłbym to "jakimkolwiek", a po "przeciwnie" dał myślnik - długi.
"No tak przynajmniej uważał" - to "no" jest mocno potoczne i właściwie nic nie wnosi do zdania, unikaj takich rzeczy. Po prostu "Tak przynajmniej uważał".
"Właściwie to zastanawiał się czemu stwierdził w jej zachowaniu coś niekulturalnego. " - podobnie tutaj - po co Ci "to" w tym zdaniu?
Po kelwinach myślnik - to było wtrącenie, więc bądź w nim konsekwentny i je zamknij.
Nie wiem, czy "tubylcy" to dobre określenie, przecież to koloniści. Tubylcem byłby kosmita.
"Od dzieciństwa koczował PIERW z rodzicami" - chłopie, miej litość :)
Proponuję:
"Od dzieciństwa koczował, najpierw z rodzicami, a potem..."
"Posiłek był wspólnie spożywany." - składnie tutaj masz pokręcona okropnie. Proponuję: "Posiłki spożywano wspólnie."
Ciszę przerywały jedynie mlaskania - taka kolejność.
"Wtedy też w czasie tworzenia i słuchania muzyki obżarstwa przypomniał sobie o niej." - tutaj też jest wtrącenie - wtedy też, w czasie tworzenia i słuchania muzyki obżarstwa, przypomniał sobie o niej.
"infaltywne" - miałeś na myśli infantylne?
Długie myślniki w dialogach, kolego. No, i dialogi. Wiesz, musisz nad tym popracować, one są takie płytkie, szablonowe, za mało w tym autentyczności i dopasowania do realiów. Dwójka kolonizatorów kosmosu rozmawia jakby byli parą licealistów. Rozumiem, że pisze tak, jak czujesz, ale zawsze musisz brać pod uwagę pewien kontekst, realia. Ogólnie w prozie dialogi to jest ciężka sprawa, trzeba mieć wyczucie.
Na początku mnie trochę zdobyłeś tym tekstem, bo gram teraz w Mass Effecta i takie klimaty mi są bliskie, poza tym wplecenie w to, lekko naiwnego, wątku romansowego też jest słodkie. Ale follow-up do Fallouta na końcu nieudolny i ogólnie rozgoryczony jestem jako zapamiętały fan postapokalipsy ;/
BTW. Pamiętaj, kobiety są złe, złamią Ci serce i odlecą na rakiecie z Hanem Solo. I wiesz, war, war never changes.