Zegar tyka

klemens

Jedziemy pociągiem. Ja i ona po przeciwnych stronach. Światło z okna dzieli przedział na pół, światło księżyca. Jest noc. W mojej torbie tyka budzik. Nastawiłem go na wpół do piątej, żeby wstać zanim... Patrzę w jej twarz. Twarze, twarze, twarze kobiet, dziewcząt, dziewczyn, a potem kobiet, ja i ona. Zagadka tego przedziału.

Zegar tyka.

Raz na mnie popatrzyła. Potem cały czas w okno. Ja się uśmiecham, że niby to taki ze mnie mężczyzna. Ona w bok... – kobieta.

Ludzie!

Zegar tyka.

Nic nas nie łączy.

...

Kiedy się budzę, jest jeszcze. Śpi. Taką ją kocham. Niech się nie budzi. Zegar tyka. Pięć minut...do dzwonka. Wyłączam dzwonek. Nigdy.

Pociąg jedzie. Pociąg jedzie.

[Podróż autobusem wydawała się, początkowo, jak zwykle. Tyle, że sporo ludzi. Jak zwykle poprosiłem jedną z pasażerek, które były w autobusie przede mną (mam zwyczaj przepuszczać kobiety, a ponieważ większość mężczyzn ma taki zwyczaj, że na dworcu PKS i PKP, nie stosują się do tego rytuału, przeważnie wchodzę jako jeden z ostatnich lub ostatni – wszystko to jednak było jak zwykle), aby przełożyła swoją torbę z siedzenia obok niej gdzieś indziej, zwalniając to siedzenie. Brzmi to krócej. Pytam, po prostu, czy można i same potakując niezdecydowanie głowami usuwają torby. Przełożyła więc, a ja usiadłem. Dopełniając rytuału rozsadzania się, wstałem, wyjąłem z kieszeni kurtki książkę i upakowałem kurtkę nad siedzenie. Dostrzegłem, i to zwróciło moją uwagę na nią, że patrzy ciekawie, zupełnie nie krępując się, na okładkę książki. Patrzy, co będę czytał...]

Autobusy dalekobieżne są miejscem spotkań obcych. Na krótkich trasach nie zauważają się. Wzrok musi mieć czas na oswojenie się z sytuacją podróży, potem dopiero może zatrzymać się na obcym. Mało kto mówi. Rozmawiają nieliczni znajomi w intymnych parach wymuszonych układem autobusowych foteli. W autobusowym procesie poznawczym, oni są biernym przedmiotem obserwacji. Nigdy nie przypuszczają nawet, że szpary i szczeliny między fotelami umieszczono w taki sposób, aby siedzący przed nimi obcy słyszeli ich rozmowy lepiej od nich samych. Ujawnia się podczas długiej podróży cała nieporadność, rozłażenie się w szwach ich znajomości. Słów starcza zwykle na pierwsze 40-50 minut, potem wszystko się rozpada i albo dochodzi do niezamierzonych zwierzeń (aby coś mówić) albo brną w coraz głębszą głupotę albo milkną bezradnie i udają sen. Skutki takich dalekobieżnych rozmów mogą być nieobliczalne. Notowano przypadki przechodzenia na drugą stronę ulicy, nieodbierania telefonów, załamań nerwowych a nawet samobójstw. Autobusy dalekobieżne są miejscem spotkań obcych.

Obcy milczą i udając pogrążenie w zadumie obserwują się nawzajem, śledzą wzrokiem szczegóły anatomiczne obcych umieszczonych w zasięgu ich wzroku, dotyku i powonienia, obserwują swoje ręce, układ palców, ich długość i rozmieszczenie miejsc zgięcia, ich nieznaczne drgania. Ramiona, nogi. Pewnej odwagi i sprawności wymaga zlustrowanie głowy i twarzy (oczywiście z profilu) siedzącego obok obcego, co z czasem staje się coraz bardziej intrygujące, również przez to, że zakazane. Organizm buntuje się: dlaczego właściwie nie można sobie spokojnie obejrzeć obcej twarzy!? Co w tym złego? Co w tym nienaturalnego, że to ciekawi?! Nikt nie otrzymuje jednak krzyża cięższego niż potrafi udźwignąć. Zawsze przychodzi moment krytyczny, kiedy dane zostaje obcym tajemnicze porozumienie, decydujące, bez słów ani jakichkolwiek innych znaków, o podziale ról. Jedni będą spali, a drudzy mogą patrzeć, dać upust rozkoszy obejrzenia zakazanego: obcej twarzy, obcego nosa, brwi, powiek, ucha, linii ust, czoła. Niektórzy potrafią tak ułożyć się do snu, żeby można było obserwować całą twarz, z profilu i en face, i jeszcze ręce – ta sztuka wymaga jednak doświadczenia i dobrej woli obcego.

Rozkosz poznania. Z tyłu wykańczająca się resztkami rozmowy para znajomych, obok obca twarz do twojej dyspozycji. Rozkosz przekraczania zakazu. Znajomych ogarnia obcość, między obcymi dochodzi do cichej miłości podsycanej niespełnieniem. Granica dotyku. Dłonie chcą podążać za wzrokiem! Dotknąć obcego ucha, zamkniętych powiek, nóg, które są o pięć centymetrów od naszych nóg! A wszystko w zasięgu dłoni. Im dłużej trwa podróż, tym mocniej granica i zakaz dotykania się obcych okazują się absurdalne, ale trzymają mocno, z obydwu stron, do końca podróży, która zawsze jest na to za krótka. Cokolwiek się zdarza, pozostaje w wyobraźni obcych i kiedy podróż się kończy mówią sobie grzecznie „do widzenia” wcale nie wierząc, że się jeszcze zobaczą.

CAŁY OPIS POWYŻSZEGO OPOWIADANIA (NIE ZMIEŚCIŁ SIĘ W RUBRYCE "OPIS"):

Nie wiem czy powinienem opisywać swoje opowiadanie, skoro już je napisałem, to co jeszcze właściwie mam opisywać. W zamian jednak mógłbym opisać coś innego, na przykład, swoje ręce - patrzę na nie od kiedy pamiętam. Jedna trzyma długopis, a druga w tym czasie prawdopodobnie grzecznie czeka - dokładnie nie wiem, bo całą uwagę skupiam wówczas na ręce trzymającej długopis - kiedy pisze się na komputerze - obydwu jestem w stanie poświęcić tyle samo uwagi. Nie wiem, jak to jest, że one pracują tak szybko, ruszaja tymi palcami, jakby niezależnie ode mnie. A przecież zależnie - bo robią to, o czym ja pomyślę. Pomyślę tylko, żeby napisać zdanie: "A przecież zależnie - bo robią tylko to, o czym ja pomyślę" i patrzę tylko, jak wystukują całe to zdanie na klawiaturze. Nie dyktuję im przecież przy każdej literce, gdzie mają nacisnąć potem, który klawisz - same wiedzą. Nauczyły się. Ja je nauczyłem - na początku bowiem, i to jest fakt, musiałem je tego uczyć - podnosić jedną drugą i pokazywać - "tu jest taka literka, tu jest taka". A teraz biegają po tej klawiaturze jak małe diabełki - bez moich podpowiedzi i bez mojej pomocy. Swoją drogą ciekawe, czy to nie jest też tak, że impuls - myśl - komunikat - idzie także w drugą stronę - że moja myśl, jakie zdanie napisać wynika z tego, że ręce coś tam wykombinowały i posłały sygnał drogą zwrotną do mózgu. Niby głupi pomysł, a jednak, kto jest pewny, kto da głowę, że tak nie jest? No kto? Czekam na oferty. Moje ręce domagają się głów. Rebelia rąk zacznie się od gilotyny. No to może na razie tyle o tym. Muszę im przerwać, oderwać je od klawia...

klemens
klemens
Opowiadanie · 24 lutego 2001
anonim