Pamiętam to popołudnie, gdy po raz pierwszy moimi ustami poznawałeś wiersze Szymborskiej. Posmutniałeś, gdy czytałam o kocie, który… czekał. Choć pewnie tylko mi się zdawało, skąd mógłbyś wiedzieć, jak boli puste mieszkanie.
Siedziałam na podłodze oparta o regał z książkami. Musiałam spróbować.
Jestem za blisko, żeby mu się śnić.
Nie fruwam nad nim, nie uciekam mu
– Może to? – zapytałam pospiesznie, gdy ujrzałam zdziwienie w twoich oczach.
Nie mogłam pozwolić, abyś się domyślił.
Skinąłeś głową, odkładając na półkę tomik poezji Tuwima. Wypracowanie z polskiego mieliśmy załatwione.
Wyszedłeś, a ja jeszcze przez kilka dni czułam smak kolejnej straconej okazji.
Przez te wszystkie lata nazbierał się ich cały worek.
Po maturze nie zniknąłeś. Mieszkaliśmy w zbyt małym miasteczku. Do jednego pubu chodzili wszyscy. Ty zawsze otoczony wianuszkiem wielbicielek. Czasem, gdy los posadził nas przy jednym stoliku lub jednocześnie wysłał przed drzwi na papierosa, próbowałam rozmawiać, ale zawsze ulatywało wszystko, co pragnęłam powiedzieć. Ty milknąłeś równie szybko. Po sekwencji nerwowych gestów, któreś z nas przypominało sobie o czymś istotnym i odchodziło w pośpiechu.
Zaczęłam bawić się we wróżby.
Jeżeli się za mną obejrzysz, zawrócę, podejdę, powiem.
Spoglądałam za siebie i speszona poprawiałam spódnicę, zastanawiając się, czy przypadkiem nie poleciało mi oczko albo czy paski na bluzce nie poszerzają moich ramion.
Przecież to, co dostrzegłam w twoich oczach, nie mogło być pragnieniem.
Wyjechałeś.
Zabawa trwała nadal.
Jeśli przyślesz kolejną wiadomość, uwierzę, że znaczy to coś więcej niż uprzejmość i może cień sympatii.
Odbierałam pocztę.
Słowa nie były istotne, ważniejsze to, co dostrzegałam między nimi.
Kilka dni szaleństwa. Kilka dni na haju.
A potem nagłe otrzeźwienie, albo raczej strach, że to tylko wyobraźnia, że to Austin, Bronte i Szekspir mieszają się z rzeczywistością.
W końcu odpisywałam
.
Dzięki za życzenia (świąteczne, urodzinowe), u mnie wszystko dobrze.
Pozdrawiam.
Enter.
Wysłane.
Aleksandra spotkałam w chwili, w której świadomość własnej nijakości osiągnęła punkt krytyczny. Podszedł, gdy siedząc samotnie w kawiarni, wrzucałam do herbaty kolejną kostkę cukru. Czymś musiałam osładzać życie.
Był miły i tak dalece różny od ideału ciebie, że natychmiast uznałam go za moje przeznaczenie.
Tylko idiotka liczyłaby na inne.
Zapytał, czy pójdę z nim do kina. Zgodziłam się.
Niedługo potem zapytał, czy zostanę jego żoną. Zgodziłam się.
Następną wiadomość do ciebie podpisałam nowym nazwiskiem.
Nie napisałeś więcej.
***
Wertowałem książki w poszukiwaniu czegoś, co miało posłużyć za motto do naszej semestralnej pracy. Czytała, siedząc na podłodze. Nie było nic wesołego w wersach, które wybierała. Czytała o samotności, tak jakby nie wiedziała, jak blisko niej pragnąłem stać… gdyby tylko mi pozwoliła. Zerkałem na nią spod oka. Rozczulał mnie sposób, w jaki układała stopy, lekko podkurczając palce. Pragnąłem uklęknąć obok, objąć je i już nie puścić. Nigdy.
Nawet nie drgnąłem.
Nie zniósłbym odrzucenia.
Wyszła za mąż.
Tak szybko.
Miałem rację.
Ps
Oczywiście, mógłbym się przyczepić do kilku rzeczy, ale po co, jak tekst jest dobry:)
Sirocco
Masz pewną umiejętność opisywania, są w tym niewątpliwe emocje, niektóre fragmenty nawet rozczulają, ale... to jest takie oczywiste, takie wyświechtane. Sam kiedyś taki byłem i teraz jakoś mnie męczy i śmieszy ta miłosna egzaltacja natchnionych licealistów czytających klasyków i cytujących sobie fragmenty wierszy.
To tylko słowa przecież, pamiętaj, co mówił Zadura:
"Literatura nie służy do zbawiania świata i nikogo to nie obchodzi".
Radosław, dziękuję za uwagi.
Naprawdę, nie zamierzam nikogo zbawiać :)