Nie ma zajawki to sam ją tworzę. Opowiadanie powstało na skutek eksperymentu motywacyjnego spowodowanego naprawdę słabym tempem pisania moich tekstów literackich(około 3, 4 tygodnie na 3, 4 A4 - litości) W tym wypadku razem z poprawkami zajęło mi to - ta dam - około ośmiu godzin. Chociaż zapewne Wy i tak znajdziecie błędy, ale piszę to bez jakiejś zgryźliwości. Miłego czytania zatem.
Dla Oleńki
Kolejny ze zwykłych dni. Przeszedł bezbarwnym wejściem, uścisnął dłoń osobnikowi o znajomej twarzy, zostawił na biurku stertę papierów. Intuicyjnie zabrał kilka kopert z napisem „dla szefa nudnego wydziału”, następnie pocałował w policzek sekretarkę – chyba na powitanie. Wyszedł z pokoju, wypił kawę z innymi pracownikami – podyskutował o polityce i w końcu trafił do własnego gabinetu. Tak się zaczynał jego codzienny maraton obcowania z bezsensownymi obowiązkami.
Przeglądanie papierów: wszystkie takie obrzydliwie białe i zapaskudzone literkami. Kiedy na każdym z nich zostawił swoje odciski palców zorientował się, że trzeba je przeczytać. Ponowne przekładanie, jednak połączone z wysiłkiem umysłowym. Na pierwszym umieszczono kilka rubryczek do uzupełnienia („Przepisz to zdanie”, „Jak masz na imię?”, „Jak się nazywa twój wydział?”). O dziwo zrobił to z łatwością. Kolejne były jeszcze trywialniejsze – wystarczyło je podpisać. Około 12:00 nadeszła przerwa na kawę i niskokaloryczną zakąskę.
Jak zwykle się spóźnił i w stołówce zastał tylko jeden wolny stolik, gdzie siedziała wiecznie markotna Magdalena. Każda rozmowa z nią wyglądała tak samo – wysłuchiwał jej żali na temat swojego życia, a potem dowiadywał się, iż znowu dała dowód niezwykłego romantyzmu oddając się kolejnemu facetowi. Dziś narzekanie na własną egzystencję przebiło każdy z poprzednich monologów:
- Właściwie to nie wiem czy tego chcę, czy też tego nie chcę. Po prostu smutno mi jak patrzę na własne życie. Każdego dnia popadam w jakiś krąg niezdecydowania i coraz bardziej upadam. Boję się, że kiedyś nikt mnie już nie będzie chciał, bo ja każdego ranię. Chcę, nie chcę – boję się, potem znowu oddaję... W ogóle od dłuższego czasu tylko ja prowadzę tę rozmowę. Może coś powiesz?
- Weź się w garść. Już tyle razy ci to mówiłem i nigdy nie posłuchałaś. Popełniasz te same błędy za każdym razem. Możesz to koło zatrzymać i nie będziesz upadała na same dno, jeśli czasem już w nim nie jesteś. Ale jakaś szansa zmiany żywota jest.
- Tak tak masz rację. W sumie dobry pomysł, żeby tak przestać robić.
Nie przestaniesz. Jesteś hipokrytką i boisz się tego przyznać przed sobą
Odwróciła wzrok, po chwili pośpiesznie zebrała ostatnie okruszki ze swojej taczki i wyrzuciła je – przecież od kilku tygodni się odchudzała. Dwunasty marca roku dwa tysiące piętnastego. Tę datę zapamięta na długo. Oto po raz pierwszy powiedział co myśli o drugiej osobie i zrobił to z porażającą jak na siebie szczerością.
Kiedy w końcu nudna praca uwolniła go ze swoich macek, znalazł się pośród gwiazd. Noc tuliła samotników i stymulowała uśpiony dotąd mózg do szukania kreatywnych rozwiązań. Kiedy siedział na skarpie porośniętej trawą nawet nie pobudzał neuronów do przypomnienia sobie jak w ogóle się tu znalazł. W zasadzie było niemożliwe, gdyż rutyna zabijała wszystko, także trzy czwarte jego dnia. Czynność, która stawała się zbyt zwyczajna ginęła w zapomnieniu i naprawdę spory wysiłek stanowiło wydobycie jej z pamięci.
Dlatego zamiast niepotrzebnie tracić czas na dociekanie genezy przybycia na to pole wolał skupić się na sobie i własnym umyśle. Po raz pierwszy gwiazdy wydawały się tak silnie oddziaływać na każdą z myśli. Chwilę później rozłożył się na mokrej od rosy trawie i zasnął powoli dopływając do jednego portów w swoim wyimaginowanym świecie, gdzie gwiazdy nader chętnie korzystają z prawa do głoszenia własnych mądrości.
Aldebaran pierwszy się odezwał spośród wszystkich zgromadzonych ciał niebieskich. Jego przemowa bardzo rozciągnęła czasoprzestrzeń, jednakże nie przekazał żadnej konkretnej informacji. Ot klasyczny monolog staruszka, który wie że w końcu przeminie – jak każdy z tego typu obiektów. Potem na mównicę wybiegł Syriusz - i on również nie przekazał nic interesującego dla Tomka. W końcu jednak zła passa się przełamała. VW Cephei – ogromne bydlę wyciągnęło podręczny obłok wodoru, gdzie zapisała sobie przemówienie i kilku odchrząknięciach rozpoczęła:
- Jesteśmy gwiazdami, które choć liczą miliony i miliardy lat niedługo przeminą – jak wszystko w tym wszechświecie. I nieważne jaka z teorii odnośnie jego się sprawdzi, to nastąpi jego koniec. Dlatego też chciałabym przekazać tu na gwiezdnej mównicy zbudowanej z ciał pokonanych czarnych dziur jedną ważną rzecz – liczy się każda chwila i pomimo względnej długości jej trwania, pewne jest jedno – nie powtórzy się.
Nagle jednak sen nieco zmienił się – gwiazdy ukryły się w czarnych dziurach, zauważył planetę żwawo poruszającą się po orbicie i recytującą znajomy wiersz Fryderyka Nietzschego:
Gdybym się, beczka tocząca się krągle,
Wokoło siebie nie kręciła ciągle,
Jakbym, za słońcem mknąc, mogła wytrzymać,
By nie zapalić się, ognia nie imać ?
Egoizm Gwiazd
Sen, tylko sen, który spowodował ponowne narodzenie się Tomka. Zbudził się już będąc w pracy i przeglądając kolejne z papierów. Kartki migały mu przed oczami, kolorowe wykresy przedstawiająca zmyślone statystyki zmuszały mózg do wysiłku, aby oszacować jak wiele jest w nich nieprawdy, a durne druczki powodowały tylko ubytek inteligencji. Zastanawiał się kiedy wyhodują człowieka o IQ równym jeden. Przecież przy takim poziomie ogłupiania społeczeństwa wydaje się to tylko kwestią czasu. Po kilku sekundach wyłączył mózg. Niepotrzebnie zmusił się do refleksji w miejscu do tego nieprzeznaczonym.
Godzina dwunasta – znowu stołówka i spotkanie z markotną Magdaleną. Wyjątkowo siedziała dziś cicho i nawet nie próbowała nic jeść. Najwidoczniej przeszła od słów do czynów – po raz pierwszy w swoim życiu. A może to były błędne wnioski? Znał ją tylko z jej własnych opowieści, które przecież wcale nie musiały zaliczać się do prawdziwych. Tak czy owak musiał mieć jakiś model pasujący do niej. Nie potrafił żyć bez teorii i wszelkich racjonalnych wytłumaczeń. Na ich podstawie podejmował decyzje nienaznaczone rutyną.
- Może coś w końcu powiesz wielce inteligentny Tomaszu? - odezwała się grzebiąc w talerzu.
- Widzę, że słowa przekułaś w czyny.
- Tak, ale to nieważne – moje życie, moja sprawa. Powiedz coś o sobie.
- O mnie? Widzisz, że jestem totalnie nieciekawym osobnikiem.
- Który bardzo dużo myśli. Tego nie ukryjesz.
- Co jest dziwnego w tym, iż używam mózgu? Czyżby świat, aż tak zszedł na psy, że myślenie jest przywilejem?
- Nie wiem, ale tym się wyróżniasz spośród innych pracowników.
- Ich mózgi też są bardzo aktywne, ale potrafią to lepiej ukryć.
- Może, ale ty... - nie dał jej dokończyć.
- Przepraszam, ale mam do zrobienia nudną i rutynową pracę. Porozmawiamy jutro.
Bardzo go speszyły słowa powiedziane z jej ust. Myślał że zaraz po prostu spali się ze wstydu. Po raz pierwszy słyszał tyle komplementów i nie był na nie absolutnie przygotowany. Jego modele dotyczące Magdaleny nie przewidywały takiego zachowania, więc organizm nie potrafił odpowiednio zareagować. Znalazł zatem głupią wręcz do cna wymówkę i uciekł – jak zwykł to robić, kiedy problem go przerastał.
Nie pamiętał kiedy znowu znalazł się na skarpie. Leżał na jej zboczu i wpatrując się w czarny las. Zapewne każde z jego drzew – części składowych, miało wiele do powiedzenia o tym świecie: na pewno coś lepszego niż mądrości obecnie głoszone przez ludzi(„Zatrać się konsumpcji popkultury” „Nieważne czy skończyłeś kulturoznawstwo czy stosunki międzynarodowe, to i tak znajdziesz się na budowie!” i tak dalej). Mógł wiele zarzucić swoim współczesnym podmiotom funkcjonujących w humanoidalnych ciałach. Teraz, kiedy siedział na pagórku nareszcie dostał okazję, aby spokojnie myśleć – to miejsce idealnie nadawało się na eskapady po własnym mózgu.
Wiele już przeczytał o gwiazdach. Mimo tego patrząc w niebo nawiązywał z nimi całkowicie odmienną, przepełnioną intymnością więź. Każda z osobna miała swój inny charakter z uwagi na światło jakim promieniała. Najbardziej pokochał Syriusza. Jego blask uspokajał skołatane nerwami i wstydem ciało. Nic nie mówił, a jednak działał w przedziwny i wyimaginowany sposób na Tomka. Doskonale zdawał sobie sprawę, iż gwiazda – odległa o miliardy kilometrów ma najwyżej delikatny wpływ swym polem grawitacyjnym na Układ Słoneczny. Mimo tego Syriusz jak na złość zdawał się przeczyć naukowym prawom. Zwracał się do tego obiektu, bo nie miał prawdziwego przyjaciela. On odpowiadał swoim bogatym spektrum światła.
Sen i jawa zlewały się. Galaktyki toczyły nieustanne walki między sobą – odpadały ramiona, wybuchały supernowe, gwiazdy wpadały jedna na drugą. A obok tego cywilizacje skazane na zagładę, które miały więcej, bądź mniej czasu na ucieczkę. Tu nie istniały równe szanse – przeżywały najlepiej rozwinięte. Kłębowiska statków wszelakich rozmiarów błyskawicznie przemieszczały się od planety do planety ścigane kolejnymi katastrofami. Wpadały na czarne dziury, zaskakiwały je wybuchy supernowych oraz inne istoty inteligentne, które wcale nie zamierzały pokojowo rozmawiać o wspólnym żywocie. Przyglądał się kosmicznym igrzyskom w każdej z możliwych skal chcąc zrozumieć ich sens. W końcu go znalazł przypominając sobie teorię ewolucji. Jej prawa dotyczyły także cywilizacji rozumianych jako całość. Było to dla niego jednak puste same w sobie, dlatego poprosił mocarną VW Cephei o referat na temat życia, który zawsze posiadała w zanadrzu:
-Jaki jest cel żywota dla istot inteligentnych, które my pieścimy życiodajnym światłem? Zostawić jak najwięcej zasobów kultury dla potomnych – zachować dotąd wytworzone, przyczynić się do powstania nowych. Owszem znajdą się tacy, którzy nimi wzgardzą, lecz biada im nieświadomym prawdziwej wartości piękna żywota. Albowiem trzeba się radować w sposób szlachetny i godny. Takim też jest konsumpcja kultury, ale i obcowanie z inną istotą rozumną – poznawanie jej, a być może – wy to nazywacie – żywienie do niej uczucia. Taki też jest cel żywota przedstawicieli cywilizacji. Natomiast same cywilizacje muszą dążyć do zachowania swojej tożsamości – niestety kosztem innych. To jednak zauważyłeś dlatego kończę wzburzanie czasoprzestrzeni swymi słowami.
Do pracy przyszedł zniszczony snem. Ciągle zastanawiał się dlaczego gwiazdy miały w sobie tyle mądrości i nawet nie zauważył gdy całował sekretarkę. Wszystko czynił odruchowo, a myśli jego płynęły w oceanie abstrakcji. Pragnął zmian w swoim życiu: nie chciał już zajmować się tym co dawało mu pewny dochód i było bezpieczne. Nie, Tomek chciał oddać się temu co kocha – poznawaniu zjawisk fizycznych i dążeniu do rozwoju jego cywilizacji. Miał ku temu świetne przygotowanie – ukończoną fizykę jądrową, a jednak nie wykorzystał szansy na pasjonującą pracę. Posłuchał rad rodziców i zaraz po studiach poszedł na ciepłą posadkę w biurze. Wstrętny nepotyzm.
Nie zauważył nawet jak minęło kilka godzin podpisywania papierów, kiedy zjawił się w stołówce. Poszukał wzrokiem Magdaleny i z bólem w okolicach przepony stwierdził, iż jej nie ma. Usiadł sam przy stoliku formułując treść słów, które miał do niej powiedzieć. Przywiązał się do obecności tej trochę markotnej, ale sympatycznej osoby, a ona akurat wtedy odeszła. Nieco pocierpiał, co oczyściło mu umysł i zmusiło tylko do wykonania ostatniego radykalnego kroku – zerwania z istniejącą pracą(najpewniej Magdalena zrobiła właśnie to, tylko przez swoją tajemniczość nie poinformowała o zamiarach).
Szef – jego wujek wygodnie siedział w gabinecie i troskliwym głosem zapytał się czego chce. Zaczęło się od miłej rozmowy na temat obecnego świata – przytakiwał, iż ludzie są celowo ogłupiani przez rządy. Następnie Tomek rozwinął fakt ogólnego strachu społecznego przed krokiem w celu zmiany obecnej sytuacji. Ot typowa konwersacja na tematy polityczne. Cały czas się zastanawiał czy w końcu dać mu te wypowiedzenie – akt odwagi, czy odłożyć na później – typowy sposób rozwiązywania problemów. Mijały minuty, aż w końcu wujek zaczął prosić go o streszczanie się bo roboczogodziny lecą. Wtedy wyciągnął spod pachy kartkę świadczącą o zmianie jego życia. Trudno się dziwić reakcji krewnego:
- Zwariowałeś?!
- To moja świadoma decyzja
- Ale gdzie ty znajdziesz pracę?! Co mi twoja matka powie? I tak ukrywam przed nią fakt spędzania przez ciebie wieczorów w dość dziwaczny sposób.
- Zrywam z korzeniami. Pragnę po prostu żyć.
- Jak? Za najniższą krajową ?!
- Mam już posadę w ośrodku badań jądrowych w Stanach Zjednoczonych. Przed kilkoma godzinami dzwoniłem tam i są jak najbardziej na tak. Ta praca da mi coś czego za nic nie potrafisz przekazać w swojej firmie pracownikom – satysfakcji z wykonywania każdej z czynności. Naprawdę nie chcę już wypełniać nudnych papierków przeznaczonych dla osób, które ledwo ukończyły podstawówkę. Mam dobrze rozwinięty umysł i pragnę go w końcu spo-żyt-ko-wać – zaakcentował każdą ze sylab.
- Ale zauważ, że tu jesteś bezpieczny finansowo, a tam? Kto wie, może cie wyrzucą. Masz szansę na porażkę i stanie się największym nieudacznikiem w naszej rodzinie.
- To już moje ostatnie słowa. Chcę przekazać ci jedno: jestem jednostką – posiadającą wiele zalet, ale i nie mniej wad, dumną z bycia człowiekiem i szanującą jego wszelkie dokonania. Tak, jestem jednostką – powtarzać to będę aż do utraty tchu, gdyż wypowiedzenie właśnie tego prostego słowa jest dla wielu najtrudniejsze. W szczególności dla tych, którzy cech odróżniających ich od reszty nie posiadają zbyt wiele – ciebie również. Cierpię, raduję się z osiągania własnych celów i nigdy nie wymachuję białą flagą. - po chwili dodał – Żegnam, odchodzę na zawsze.
Nie wiem, czy przymiotnik "trywialny" można stopniować w ten sposób, proponuję po prostu "bardziej trywialne".
Długie myślniki.
Ostatnia kwestia w pierwszym dialogu to myśl bohatera? Jeśli to wypowiedź, to też przydałby się myślnik.
*samo dno.
I chyba nie taczki, tylko teczki.
"W zasadzie było niemożliwe" - w zasadzie było TO niemożliwe.
Przecinek po "zwyczajna".
Geneza przybycia na to pole? Negro, por favor.
"Chwilę później rozłożył się na mokrej od rosy trawie i zasnął powoli dopływając do jednego portów w swoim wyimaginowanym świecie, gdzie gwiazdy nader chętnie korzystają z prawa do głoszenia własnych mądrości." - tutaj masz powtórzenie gwiazd, w poprzednim zdaniu też są. Proponuję "ciała niebieskie".
"VW Cephei – ogromne bydlę wyciągnęło podręczny obłok wodoru, gdzie zapisała sobie przemówienie i kilku odchrząknięciach rozpoczęła:
To ogromne bydle bym włożył w nawias, poza tym - zdecyduj się, jakiej płci jest ta gwiazda.
- Jesteśmy gwiazdami, które choć liczą miliony i miliardy lat niedługo przeminą – jak wszystko w tym wszechświecie. - tutaj zrobiłbym klamrę przecinkami - przed choć i po lat.
I nieważne jaka z teorii odnośnie jego się sprawdzi, to nastąpi jego koniec. - bardzo, bardzo brzydkie, koślawe zdanie.
"Nagle jednak sen nieco zmienił się – gwiazdy ukryły się w czarnych dziurach, zauważył planetę żwawo poruszającą się po orbicie i recytującą znajomy wiersz Fryderyka Nietzschego:" - trzy razy "się" w jednym zdaniu.
Przecinek po "powiesz".
Wymówka nie musi być głupia wręcz do cna, to "wręcz" jest tam zbędne.
Leżał na jej zboczu i wpatrując się w czarny las. - wytłumacz mi, po co Ci tam "i"? Tam nawet w sumie przecinek nie pasuje, to zdanie nie wymaga spójnika.
Nie wiem, jest tu jakiś zamysł, są dwa przenikające się plany, jednak forma, w jakiej to utkałeś, jest tak ciężka do przyswojenia, że odbiera mi całą przyjemność z lektury.
No i widać, że tekst jest napisany na szybko, chociaż dla mnie osiem godzin to cała epoka (zwykle piszę tekst, zależnie czy to wiersz, czy proza do dwóch godzin, potem go tylko troszkę poprawiam, całość nie trwa dłużej niż cztery godziny).