Tu i tam, dziś i kiedyś, a może wczoraj lub jutro, albo za święte nigdy
Przemyślenia własne w tak zwanym międzyczasie
Staram się w wolnym czasie co nieco przeczytać – nie da się inaczej poznać tego co inni myślą na tematy podobne lub zupełnie inne, jak patrzą i jaki mają do spraw i rzeczy, dystans, lub go nie mają wcale. Gdybym był człowiekiem upartym na tyle, że wszystko chciałbym poznać tylko empirycznie, to musiałbym mieć żywotność żółwia, albo słonia co najmniej. A tak w zupełnym ładzie i nieskładnie ze samym sobą biorę tę lub tamtą gazetę, tę lub inną książkę, albo nawet czasopismo i poznaję, poprzez składanie liter w sylaby, mocne lub słabe strony czytanego, czytanej.
W takim czasopiśmie (na przykład) przeczytałem, że włoski pisarz, filozof, semiolog i bibliofil, Umberto Eco, skończył 80 lat. Wiem (choć nie wiem skąd), że mnie taka przypadłość ominie – jak to się mówi w pewnych środowiskach niezbliżonych wcale do rządowych, albo sił zbrojnych – mam czuja. Intuicyjnie wiem – a z intuicji żartów sobie czynić nie należy, gdyż owa należy do dyscyplin z wyższej półki. Ale już dobrze, nie wchodźmy w szczegóły, nie bądźmy tacy drobiazgowi i detale odłóżmy na miejsce obok owej intuicji – niech sobie w spokoju czuwają.
Nie to, żebym od razu tak sam z siebie nie chciał w zdrowiu i spokoju, a też w zasobności portfela dożyć osiemdziesiątki, i jeszcze być świadomym z obchodzenia tego faktu. I nie to, że na przekór ustawie chciałbym zrobić, i tym co ją uchwalili, i wała pokazać, że nie będę ciągnął tego wozu do 67 roku życia. Przypuszczam, że w tym tempie (i trybie), zacznę rzęzić już przed sześćdziesiątką. I żaden to fakt łagodzący, nic, co ulgę przynieść duszy może i zmysły ukoić jakoś, że nie sam jeden przy dyszlu zdychać będę – a do żłobu taki kawał jeszcze. Czyż nie dobija się koni?
Wracając jednak do przyjemniejszych spraw, takich, jak choćby czytanie w wolnym czasie, którego zaczyna brakować z każdą kolejną podwyżką cen artykułów niezbędnych do czynności takiej jak, dajmy na to, trawienie: i tutaj pozwolę sobie wtrącić, że generalnie nie jestem za, a nawet przeciw podwyżkom. Przecież ogólnie wiadomo, że jak coś droższe, to lepsze, że jak więcej zapłacę za prąd, wodę i gaz, to zaraz mi się standard podniesie: jeszcze kilka takich podwyżek, a śmiało będę mógł sam siebie określić mianem prawdziwego europejczyka. Co prawda, tym odkryciem nie będę się zbytnio chwalił, bo jeszcze (nie daj Boże) zdarzyć się może, że po okolicy ów fakt rozejdzie się lotem błyskawicy i zwalą mi się na gary, do tej mojej prywatnej Europy, Azjaci i rumuńscy turyści bez wizy. Zatem dla siebie, póki co, to ten dobrobyt zatrzymam.
W gazetach czytam wszystko po uprzednim „zdjęciu” kolorów – moje życie jest wystarczająco kolorowe – i z uwagą staram się wychwycić tylko te smaczki, które są niczym przystawki i deser do głównego dania. Podobnie jest z czasopismami z tą jednak różnicą, że w nich kolory mają zgoła inną symbolikę i wcale mnie nie wkurwiają tak bardzo – no chyba, że ktoś przesadzi zbytnio i drzewo posadzi na samym środku drogi lub chodnika, albo totalnie przegnie lub przerysuje i kolorami zacznie pierdolić od rzeczy: nikt nam nie powie, że białe jest białe i, jakoś tam dalej to leciało po bandzie. A jakie bywają bandy wie każdy, kto choć raz jeden był na meczu żużlowym, dajmy na to w ostatnią niedzielę we Wrocławiu.
W czasopismach lubię zapychać się szykiem przestawnym Karpowicza – jak ten gościu pięknie szyje. Ech! Marzenie. Albo, dajmy na to, pewna dama, którą pozwolę sobie wymienić z imienia i nazwiska – Urszula Engelmayer, w swoim teście o oswojonej przestrzeni prywatności, która idealnie pasuje do moich przemyśleń własnych spod palca pod budką, tekst kończy następująco:
- Poproszę dwa dwudziestominutowe.
- Normalne?
- Hahaha, no pewnie, że normalne.
- Ojej, jak pani te okulary Połomskiego zdjęła, to od razu widać, że normalne.
No i tym akcentem o normalności ukrytej pod różnorodnymi gadżetami kończę na dziś swoje wynurzenia i biegusiem lecę załatwiać sprawy urzędowe, co – jak wiem w wcześniejszego kopania się z koniem – do przyjemności należeć nie będzie wcale. Ale nie ma, że boli – jest jak jest i tyle. Amen