Niezrzeszony

Kaleb Last

 

 

 

     Rozbuzowane trzewia nie chodzą opłotkami. W misce również niczego nie brakuje. Blask czerwieniejącego się wieczoru, pada na bagnet do pomiaru oleju. Taksówkarz myśli o czymś takim jak szmatka, w czym mógłby zatopić utytłane w smarze dłonie. Podchodzi do bagażnika, otwiera go, łypie na coś, co jest brzoskwiniowym, kaszmirowym wspomnieniem. Chwyta je i podnosi na wysokość rozdętych, dychawicznych nozdrzy; w oczach rozbłuskuje płomyk rozbawienia. Kiedy nad głową przetacza się wspomnienie ciemnej, zgęstniałej od omdleń nocy - odwraca żółtą twarz zdjętą wstrętem. Jej bezwolne, milczące ciało, wymyka mu się z rąk, z impetem uderza o maskę samochodu. Trochę w tym przemocy, bezwstydu i rozprzężenia, trochę tego co łączy ludzi ze światem zwierząt. Taksówkarz taksuje wierzch swoich obrzękłych dłoni, nie ma już na nich smaru, ani tamtej piersiastej nocy.

 

Nawałnica mgnień rozrywa zakrzepłą skorupę narracji. Auto rusza stępem, by - za kilka sekund - pocwałować całą pełnią ukrytych mocy. Dociskany pedał gazu musi kiedyś napotkać opór; jeszcze nie teraz - za dobrą chwilę. Nie kopyta uderzają miarowo o miejskie trakty, tylko konie mechaniczne, cylindry i tłoki dokonują dziś cudów. Kosmologia i eschatologia pomrukuje nisko pod maską; samochód ciągnie wzdłuż trotuarów zostawiając wiatr w pobłyskujących włosach brunetek. Poznają kierowce z daleka, jego telefon wibruje, ale w końcu milknie. Taksówkarz nie odrywa wzroku od jezdni, przyspiesza tam, gdzie inni zwalniają. Na rozwidleniu dróg włącza kierunkowskaz; używajac brawury skręca w lewo - uwolniony od wyobraźni.

 

Odchrząkiwana ślina grzechocze w oskrzelach. Łańcuszek plwociny frunie pewnie ku zachodowi - po czym - traci impet, spada z cichym pluskiem pod same okno. Taksówkarz mruży oczy, klnie pod nosem na skundlałego przybysza, który poddreptuje zlizać to co uchodzi z rozjątrzonej duszy. Pobladłe słońce przegląda się jeszcze w oknach bloku naprzeciw, sposobi się do występu na antypodach. Stłumiony dzwięk zamykanego okna; firanka z turkotem sunie po karniszu, chodź wcale nie odkrawa widoku na osiedle, przesłania je koronkowym woalem - marną namiastką intymności. Spokojnie - myśli Taksówkarz - przy komputerze, z rozmysłem planuje internetową marszrutę.

 

To nie płochliwa nieznajomość materii, tylko pewne uderzenie o klawisz z napisem: Enter. Wcześniej było też kilka innych liter, na przykład: on szuka jej. Znaleźć numer nie jest trudno, łatwiej zamknąć od środka drzwi samochodu i wyruszyć.

 

Gdy już się dojedzie na miejsce, warto zgasić silnik, światła mijania i dopalić ostatniego skręta. Jesteśmy tam gdzie jasny snop samotnej latarni, triumfialnie opiera się nocy. Kiedy się o tym myśli - od stony pasażera - otwierają się drzwi i wsiada nieznajoma; cieżka woń minoderii zansuwa wnętrze. Milczące sekundy przesuwają się jak spirale dymu; żażąca końcówka jointa skwierczy przy każdym wdechu. Popielniczka pełna tekturowych gwizdków nie chcę się domknąć, za to słowa - mieszają się z drobinami popiołu - płyną swobodnie. Nigdy nikt nie przypuszczał, że mogą przypruszyć welurową tapicerkę. Dziewczyna zaciąga się jeszcze raz i pyta - czy mogę zachować resztę na poźniej? Taksówkarz milczeniem wyraża zgodę. Nieznajoma otwiera drzwi; gasi niedopałek o spękany, rozgrzany asfalt. Wyjdziemy? - czy zostaniemy tutaj? Wychodzą, idą na tył samochodu.

 

Taksówkarz wyrzuca w góre ramiona, tak jakby szykował się do zadania ciosu. Ile czułości jest w tym geście - kiedy troskliwie odgarnia włosy zaa jej ucha. Poświata księżyca wydobywa z nich matowe światło; miękkie szatynowe kłosy, przelewają się po kłyciach jak bieżąca woda. Nie może oderwać od nich spojrzenia, wtedy ona mówi - sto złotych. Taksówkarz nie wiedział nic o pieniądzach, z ociąganiem i niekrytym zaskoczeniem wyciąga z portfela pięćdziesiąt złotych. Zanim dobili targu na szutrowym poboczu, tumany skłębionego w górze kurzu, wróciły z nieba i opadły na przydrożne jeżyny.

 

Po wszystkim wrócą do samochodu, Taskówkarz będzie milczący, pełny rezerwy i wpatrzony w przednią szybą. Kilka westchnień z jej falującej piersi - mężczyźni są dziś do niczego, i nie wyznają się jak kiedyś. Drgająca wskazówka zegarka odmierza ciszę, dziewczyna odgaduję, że nic tu już po niej. 

 

Niezrzeszony powrócił tam skąd przyjechał. Lekki wiatr omiatał jeszcze płyty chodnikowe. Ciepłe podmuchy zmiatały strzępy nieopowiedzianych historii ludzi, którym, za dnia, w udziale przypadały tylko gorsze losy. Pod klatką schodową, przy samym wejściu, w środku nocy; znajduje piędziesiąt złotych - niech tak los odegra się na Taksówkarzu.

Kaleb Last
Kaleb Last
Opowiadanie · 27 maja 2012
anonim
  • Kuba Nowakowski
    "Odchrząkiwana ślina grzechocze w oskrzelach." - Wystarczyło to zdanie. Po co cała reszta?

    · Zgłoś · 12 lat