Zaczynasz lepić się od brudu. Krótsze dni, to rzadsze porządki w mieszkaniu. Wstajesz - ciemno, wracasz - z miasta też nie najjaśniej. Rano spijasz kawę, mokry ręcznik kładziesz na kupie ubrań. Mycie oblepionej łazienki przekładasz na kolejny wieczór, Bierzesz mokry wacik i próbując zabić wyrzuty sumienia, polerujesz kran. Myjesz dokładnie ciało, żeby nie było wiadomo, jak mieszkasz. Regularnie robisz pranie, ale rozwieszasz je dopiero po dwóch dniach. Kiedy zaczyna wpadać światło do mieszkania, wychodzisz, żeby nie bolało. Dzien upływa niepostrzeżenie.
Kiedy już wrócisz przed zachodem słońca, to leżysz, przecież wszystko dzieje się samo, posprząta się też samo. Kupiony płyn czeka wciąż, aż polejesz nim naczynia. Nie prasujesz, bo nie masz czym. Nic nie jest jednak tak wygniecione, żeby nie wyprostowało się na ciele.
Nocą w półcieniach wszystko wydaje się przyjazne i na miejscu. Wtedy przypominasz sobie jakikolwiek obraz Rembrandta i ogarnia cię uczucie brudnej błogości. Jak dobrze kochać się przy wyłączonym świetle. Zmęczenie nie pozwala wyrzucić starego pomidora i zmyć blatu. Zasypiasz, kładąc głowę tuż obok talerzyka po tostach.
Masz przyjaciół, których można podzielić na akceptujących, zachwyconych i przerażonych twoim mieszkaniem. Z tymi przerażonymi spotykasz się już tylko na mieście albo w ogóle. Rodziców nie zapraszasz, choć przecież miłość nie wygasła.
Odwiedza cię Andriej, mówi, że mu się tu bardzo podoba, że to przestrzeń ludzi inteligentnych. Już chcesz zapraszać tylko jego, tylko z nim spijać alkohole i oglądać teledyski.
Patrzysz w horoskop. Fundamentalną cechą twojego znaku zodiaku jest pedanteria. Pojawia się dysonans poznawczy i pytania, czy na pewno końcówka sierpnia, to twoja data urodzin.
Co jakiś czas, jak to mówił Ernest, doznajesz iluminacji. Już wiesz, co jest dobre, a co złe i odwracasz swoje dotychczasowe brudne majtki na czystą stronę. Mówiąc mniej metaforycznie, zaczynasz sprzątać co tydzień mieszkanie, a każdego dnia wymiatasz błoto i włosy z kuchni. Zaczynasz wierzyć, że twoje mieszkanie może być czyste. To się dzieje. Przemywasz podłogę, a potem pastujesz. Wieszasz swetry w szafie i odzielasz rajtuzy od bluzek. Zostajesz zbawiona. Niestety przez wciąż brudne okna nie dociera rozświetlająca cię łaska.
Kilka drobiazgów do poprawy:
• „Krótsze dni, to rzadsze porządki w mieszkaniach” – sugerowałabym „mieszkaniu” – przeciętnie (a nic nie wskazuje na to, żeby narratorka była bardzo bogata) człowiek ma jedno mieszkanie, a nie kilka;
• „Wstajesz ciemno, wracasz z miasta też nie najjaśniej” – wstawiłabym w tym zdaniu dwa myślniki – jeden po „wstajesz”, drugi po „miasta”;
• „to leżysz przecież” – po „leżysz” przecinek;
• „czeka wciąż aż polejesz” – po „wciąż” przecinek;
• w drugim akapicie od dołu brakuje wcięcia akapitowego;
• „Co jakiś czas, jak to umówił Ernest” – czy na pewno „umówił”? Nie bardzo pasuje do kontekstu.