Mnoga to dziura, jednak nieśmiała

Sylvia

 

Stroszył się w wannie, układał pianę rozmaicie na ciele, rozmaite historie podwodne, zataczanie się, trudne przylizywanie się przez warstwę. Chudy paznokieć wciskał w piętę, a tworzące się białe plamy, jakoś go w tym momencie bawiły – popróbował więc jeszcze trochę. Tak, cały w plamach, odciskach i uprzednich sinieniach przyglądał się sobie z zadowoleniem. Przeczesywał włosy, każdy ruch ściekający wodą, co jakiś czas grzebień napotykał opór we włosach, wtedy mocniej przedostawał się. Te małe chwile bólu sprawiały mu ogromną radość. Wymoczony grzebyk uprzednio w wodzie, powędrował tam z powrotem. W brudnej wodzie zanurzył twarz, pijąc małymi łyczkami. Cała kruchość życia zaznacza się w małym mieszkaniu, przejście z pokoju do kuchni, brednia w łazience. Kuchenny zlew – tutaj trzeba się zatrzymać śledzi oczami ruchy człowieka przemawiającego w tańcu, trupi taniec raz za razem przerywany łykami taniego wina, przemieszcza się. Błogości dramatu nabierają krągłości, wychylając się do przodu przez okno, i na powrót tyłem odznaczając się w lustrze. Bytują w powierzchni zlewu zbierając resztki, cierpliwie przyjmując, przetrzymując codzienność. Właściciel kuchennego zlewu zdejmuje symbole odpoczynku z siebie, nagi upada na podłogę, lekko ściska bramę, śpi – z językiem na wierzchu.

 

Odbija się.

 

Cała masa telefonów, kieszeni w których trzymam codzienną machinę, pytania jakie stawiam, wreszcie kombinacje otwierania drzwi, okien, przenoszenia się z przystanku na miejsce, z miejsca na przystanek. Trudno, robią ze mnie straszliwego idiotę. Co gorsza, nie mam komu powiedzieć, zadzwonić i wywrzeszczeć się, nacisnąć czyiś dzwoneczek.

Radio stawia opór, drobni elektroniczni wysłańcy są jak zwierzęta, ciągle trzeba się nimi zajmować, przejmować, przenosić z kąta w kąt. Ich spojrzenia pobudzają mnie, nawet wzbudzają we mnie rzekome przerażenie, czynność naciskania, przenoszenia utrwala we mnie ruchy, jakich bym po sobie się nie spodziewał. Te sytuacje trwają we mnie, stają się moim wywieszeniem.

Jako wywieszony człowiek, stawiam opór codzienności, nie wsiadam w autobus, a idę pieszo, staram się robić spontaniczne kroki, wyobrażając sobie prześladowania grozy i piękna.

 

Zapomniałem zapytać jeszcze dlaczego, dlaczego winda i wentylator tak blisko siebie, dlaczego to tak bardzo wpada w moją głowę. Czy widna dzięki wentylatorowi słyszy odbijanie się deszczu o dach? Czy deszcz spotka się kiedykolwiek z moim pępkiem, a jeśli tak, czy będę w stanie pokornie nosić w sobie deszcz, wentylator, windę? Punkty mojej codzienności staranie mnie planują, unoszą nad tytułem dnia, nad przekrwieniem brzucha. Wciąż zadaję sobie, co nowe pytanie. Rozgrzany ciąg pytań. Ciągle brak mi tego jednego... mojego ja.

Trochę się wyzbywam jednak idiotyzmu, to przyznaję. Pustostan zastępuję to nowym, nowym, nowym. Nie myślę o śmierci, bo jest dla mnie podstawą żywieniową. Nie muszę się starać o przykrycia mego ciała, o poczucie głodu (przecież wciąż to jakiś głód we mnie), o wcielenia przeróżnych błagań, o nonszalanckie połyskiwanie, o każdą tajemnicę.

Krew jaka we mnie płynie, jest jak maszyna do szycia, której używała moja matka. Ruchliwa chwila, a upływa z ucha, pojemnika nerek, zapytań, przyczyn, korzeni. Ruchliwa krew, materia przenosi się, jest obrzydliwym ruchem przecięcia. Wzajemnie odkrywamy tę relację jednak o niej nie rozmawiamy, jest zbyt płynna, śmiała, zbyt zaznaczona. Krew to rozdział, gdybość muzeum jakie w sobie stawiam. Czy muszę istnieć we własnej kuchni, pochylony przy zlewie.

Nie. Wciąż pragnę nowych gilotyn, nowych ich wcieleń, czystą zawartość. Być własnym kolorem pasty do zębów, krążkiem na mydło, wieczorem błędnie zastawiającym stół, cokolwiek własnego mieć w sobie.

Szelest nóg tramwaju przerywa ciągłość ciszy

zniszczenie brzmi jak dotyk. A jednak?

Wieczorne ucho przysłuchuje się memu oddechowi

zespala we mnie muzykę

 

Kuchnia przygląda się ssaniu balastu. Mnoga to dziura, jednak nieśmiała.

Sylvia
Sylvia
Opowiadanie · 26 listopada 2012
anonim
  • Ewa Mańka
    Podoba mi się forma, jaką się posługujesz, określiłabym ją jako "pogranicze prozy i poezji". Przemyślana metaforyka, dualistyczne przedstawienie codzienności powodują, że całość może być odczytywana jako rodzaj egzystencjalnej spowiedzi (mam nadzieję, że nie przesadzam :)). Jeżeli chodzi o stylistykę, to nie mam się właściwie, o co czepiać. :)

    Korekta tekstu:

    - "Punty mojej codzienności staranie mnie planują, unoszą nad tytułem dnia, nad przekrwieniem brzucha." - najpierw pomyślałam, że w "puntach" jest literówka i powinny być "punkty", chyba że chodzi Ci o "puntę" w szermierce? Poza tym "starannie", a nie "staranie";
    - "Ciągle brak mi tego jednego..mojego ja." - po "jednego" powinien być wielokropek (trzykropek) i spacja,
    - "Krew jaka we mnie płynie, jest jak maszyna do szycia, którą używała moja matka." - raczej "której",
    - "Ruchliwa chwila a upływa z ucha, pojemnika nerek, zapytań, przyczyn, korzeni. " - to "a" albo do kasacji, albo postaw przed nim przecinek,
    - "Czy muszę istnieć własnej kuchni, pochylony przy zlewie." - chyba "istnieć we" lub "istnieć dla".

    Pozdrawiam :)

    · Zgłoś · 11 lat
  • Sylvia
    dziękuje za uwagi;), pozdrawiam...

    · Zgłoś · 11 lat
  • kamil
    o tak.
    :)

    · Zgłoś · 11 lat