Być jak Hiena Sienkiewicz, czyli myszką trącone w odcinkach cz.3

Souna

 

Johan
 
 
Śmiertelnie raniony, ojciec upadł, przewrócił się na stóg, kupę ściętej trawy. Ja, ja…
od razu chciałem podbiec, dałby bóg, naprawić... Tyle, że co właściwie, co niby miałem?
Gówno, tego przecież, też nie znałem… Umieranie? Pełna egzotyka. Przeklętych żuczków nie
licząc, nic a nic, zagadnienie obce, nic nie wiedziałem...
 
A żołnierz od razu uświadamiać nie chciał, na uświadomienie nie pozwolił. Silnie chwycił,
zatrzymał mnie dłonią.
 
- Puść – zaprotestowałem spokojnie.
 
Zbyt spokojnie, Johan nie puścił. Za to, nie mówiąc ani słowa, sam poprowadził ku leżącemu
w sieczce ciału.
 
- To moja wina? - zapytałem szturchając nieruchomego.
- Nie – odparł Johan–. Nie twoja.
 
Niemożliwym się to wydawało, nie wierzyłem. Odpowiedzi chciałem. 
 
- A czyja, żuka?
- Żuka?  – żołnierz spojrzał na mnie, jak na idiotę. - Co ma żuk do tego?
- Jak to co?! – krzyknąłem-. No to czyja? 
- Niczyja. Po prostu tak miało być – zapewnił-. Musiało.
 
Zatem... fatalizm. Jeszcze sekretów ludzkich namiętności, zawiści, i ułomności nie znając, ja
Józef... Rozwój swój uprzedziłem. Rączki, już miałem w miedniczce, ręka rękę, łapki już se
umyłem. Nie przypuszczałem nawet, że Johan nie tak całkiem losowo, nie przypadkiem,
znalazł się tam z nami.
 
- Podejdź tu mały, ja ci pięknie opowiem.
 
Chcąc nie chcąc, choć po prawdzie to z ciekawością, usiadłem obok niego. On przyjemnie
pogłaskał po zwichrzonej czuprynie i stwierdził z powagą.
 
- Wczoraj ja, dzisiaj on. Jedni przegrywają... – nieznacznie uśmiechnął się pod nosem,
i dodał–. A drudzy... Drudzy coś chyba wygrali. Cokolwiek by to nie było...
- Ale jak to?
 
Johan zamiast odpowiedzieć, zdjął czapkę i podał. Dał mi żebym przymierzył. 
 
- Podoba ci się?
 
Wabił mądrze, przeciągał na swoją stronę.
 
- Tatuś, buzerant, twoją matkę mi… Ukradł. Podkradł moją Maryśkę. Ty nie wiesz,
ale ona ze mną, jak to się mówi, no moja była. A on z kolei, przyjaciel, kompana odgrywał.
Tatuś przyrzekał, zapewniał, a człowiek wierzył, idiota... A jak tylko nadarzyła się okazja,
tańce, kieliszeczek... To tamten, cap! Capnął i koniec! No potem, to już zjawiłeś się ty...
 
Przekręciłem główkę i spojrzałem na niego... Spojrzałem wyrozumiale. Zabić Tatkę?
Człowiek miał prawo. Raz, że prawo, a dwa... Ja Józef, rozwój swój uprzedziłem. Czyste
rączki zostały.
Taki prywatny „fatalizm” pociągał, coś w sobie miał takiego... Skrywała się idea, idea 
pięknej sprawiedliwości.
 
- Capnął i koniec – powtórzył Johan.
 
Wszystko zrobiło się samo, albo zupełnie odwrotnie... Były tylko uczucia, małe afekty,
miłostki. Tak lepiej nawet! W afekcie, o tak! Tak się nam zdarzyło... Johan-zwycięzca, on dla
nas pisał Historię.
 
- W porządku – powiedziałem.
 
Prostota, zdawałoby się, załatwiała sprawę. Nie potrzeba było żadnego
komplikowania. W dziecięcej podświadomości żyło jednak coś dziwnego, wciąż żywa
potrzeba...
 
- Ale to ojciec, przecież.
- No ojciec – przyznał Johan.
- Ale ty mnie rozumiesz? – zapytałem z pewną irytacją w glosie.
- Tak – odpowiedział Johan, zamyślony-. Ale wiesz mały, co do tego, to się możemy
umówić. Możemy się dogadać.
 
Tym mnie trochę zaskoczył, nie bardzo to sobie wyobrażałem.
 
- Jak?
- Bardzo prosto, no... Na przykład, że teraz nim, będę ja.
- Ty? – zdziwiłem się, mimo wszystko.
- A co? Ja gorszy? Ja nie mogę?
- No...
 
W zasadzie... Dlaczego by nie on? Czemu nie spróbować? Dla pewności jednak, jeszcze
krótko spojrzałem na ojca. Nie mogąc zabrać głosu w dyskusji, on leżał sobie po cichutku... I
może dlatego, a może po prostu, to on właśnie wydał mi się obcy. Chłop jakiś, ludź! Niby był
parafialny wpis, ale tak naprawdę? Co ja z nim kurwa miałem wspólnego?
 
- Kim ty w ogóle jesteś? – zapytałem patrząc nań zażenowany-. Górniku zafajdany... 
 
A w ogóle, Johan wydawał się miły. Tak, nawet bardzo miły. Ten miły człowiek, w dłoni
trzymał gotowe rozwiązanie.
 
- Zgoda - zdecydowałem.
- No widzisz.– ojczym poklepał mnie po ramieniu-. Zuch chłopak!
- Tylko, jeszcze jedna rzecz.
- Tak?
- Jest mama.
 
Johan roześmiał się, naciągnął mi czapkę na oczy.
 
- Kochany! Tym sobie główki nie zaprzątaj, ja dobrze znam moją kleine Marie. 
Johan zarzucił karabin na ramię, i dodał. 
- Chodź, nie ma co tu siedzieć.
 
Mnie zaś wziął za rękę, ścisnął pewnie i mocno. 
 
- Jest tata... - mogłem już wyszeptać-. Ta-Ta...
Souna
Souna
Opowiadanie · 1 stycznia 2013
anonim