Literatura

Pianino (opowiadanie)

Bogusz Jan Szulc

 

Pianino

 

              Dzień był taki jak zazwyczaj bywają w maju – senny. Kwitnącymi jeszcze obficie uliczkami mojego miasteczka, przesuwały się z wolna samochody. Od rana snułem się bez większego celu, zaglądając z dziecinną ciekawością w jego opuszczone przez Boga zaułki. W pewnym momencie jakaś siła wewnętrzna, popchnęła mnie w kierunku bramy prowadzącej na podwórko znajdujące się za kamienicą. Nie przedstawiało ono sobą nic niezwykłego, ot zwykły szary placyk za małomiasteczkową kamieniczką. Pod obdrapaną ścianą stały kubły ze śmieciami napełniając odrażającą wonią cały ten „przybytek”. Po przeciwległej stronie na trzepaku dwoje dzieci grało w jakąś niezrozumiałą grę. Obok trzepaka, mężczyzna w podartej koszuli rąbał na kawałki meble.  Zajmował się właśnie czymś, co wyglądało jak szczątki sekretarzyka. Sterta drewna leżąca obok świadczyła o tym, że „praca” trwa już od dłuższego czasu. W kolejce do kata oczekiwało jeszcze kilka krzeseł, szafka nocna i rzeźbione, czarne nieco wybrakowane pianino. Zainteresowało mnie to, co zobaczyłem. Podszedłem do mężczyzny z siekierą i zagadałem:

              - To pianino też masz pan zamiar porąbać?

Przestał pracować, podniósł ku mnie swoją spoconą twarz, z licznymi bruzdami i brodawką nad lewym okiem. Pociągnął nosem i powiedział:

              - Ta, a bo co?

              - Nie szkoda?

              - Szkoda!? Panie toż to rupieć! Ma ze sto lat albo i więcej, jak cały ten syf – tu wskazał trzonkiem siekiery na połamane meble – ja so tera kupił takom meblościankę, wie pan, to se mogłem nareszcie cały ten szajs na opał przeznaczyć. Już rok temu chciał to zrobić, jak żem okna na plastiki wymienił, ale matka żyła… - tu urwał nagle jakby poczuł, że powiedział za dużo.

Nieco zszokowany stałem przez chwilę w milczeniu.

            - Kupię od pana to pianino - zaproponowałem.

            - Panie! Po cholerę panu to? Żeby se chałupę zagracić? Tera robiom takie małe, elektryczne!

            - Powiedzmy, że lubię takie starocie, niech pan poda cenę.

Spojrzał na mnie z politowaniem, po czym uśmiechnął się i wymamrotał:

            - A bierz pan darmo! Pana kłopot! Ciężko by mie to było rozpierdzielić, bo tam metal w środku jest – dokończył takim tonem jakby dokonał niebywałego odkrycia. – Jak se pan zabierzesz jest pana.

Wyszedłem z bramy i popędziłem jak najszybciej umiałem do domu znajomego, który dysponował odpowiednim samochodem. Zdecydowałem się biec, gdyby stary człowiek zmienił jednak zdanie i zaczął niszczyć instrument. Kiedy dotarłem do jego drzwi byłem tak zdyszany, że przez kilka minut nie mogłem mu wytłumaczyć, o co chodzi. W końcu wsiedliśmy jednak do samochodu i udaliśmy się pod wskazany przeze mnie adres.

            - Przecież masz już pianino – zdziwił się znajomy.

            - Ale nie mogę pozwolić, żeby ten dureń porąbał tamto.

Wkrótce byliśmy na miejscu - pianino stało nietknięte.

            - O jest pan – powitał mnie szczerbaty uśmiech właściciela – byłem pewien, że się pan rozmyśli.

Jedyną rzeczą, która nas łączyła, była myśl, która w tym momencie przebiegła przez moją i prawdopodobnie także przez jego głowę – „Co za idiota!”.

            - Jak widać nie – wycedziłem.

Zabraliśmy się za ładowanie instrumentu, na pakę samochodu. Mężczyzna stał z boku z przygłupim uśmiechem i papierosem w zębach, przyglądając się naszym wysiłkom. Zajrzałem do wnętrza drewnianego pudła. Ku mojemu zaskoczeniu, wszystkie mechanizmy i struny wyglądały na nietknięte „Solidna przedwojenna robota!” – pomyślałem. Nacisnąłem jeden z klawiszy, rozbrzmiał nieregularny, brzęczący, dźwięk poluzowanej struny. Nie wiem dlaczego, skojarzył mi się wtedy z płaczem.

Przypięliśmy mebel specjalnymi pasami, pożegnaliśmy właściciela i odjechaliśmy.

            Ustawienie pianina zajęło więcej czasu niż zabranie go z miejsca kaźni, gdyż ta spontaniczna decyzja, wymagała ode mnie przemeblowania dużego pokoju. Kiedy jednak nareszcie zostałem z nim sam na sam, mogłem dokładnie ocenić skalę zniszczeń. Politura w wielu miejscach zdarta była do samego drewna, które nosiło liczne ślady po robactwie. Wewnątrz, pod grubą warstwą kurzu, ruchome elementy okazały się rzeczywiście kompletnymi. Lecz filcowe podkładki i tłumiki zostały zupełnie zjedzone przez mole. „Ten instrument wykarmił kilkadziesiąt pokoleń insektów” – stwierdziłem z goryczą. Na kilku klawiszach brakowało płytek z kości słoniowej, a te, które pozostały, były mocno wytarte przez palce osób, które na nich grały. Wszystko pokrywał długoletni kurz – wzbijając się czasem w powietrze, tańczył niesamowite oberki wokół żarówki zwisającej z sufitu. Niewiele myśląc, zabrałem się do pracy. Po dokładnym, oczyszczeniu wnętrza, począłem mozolnie naciąganie strun do odpowiednich naprężeń. Pomagało mi w tym małe elektroniczne urządzenie pokazujące czy dana struna potrzebuje dalszego strojenia. Tak mijały wieczorne godziny. Szło mi to dość wolno, gdyż nie miałem wprawy. Słońce dawno już schowało się za widnokręgiem, a ja wciąż walczyłem o jak najlepsze brzmienie staruszka. Byłem zmęczony, ciągle ziewając nie przestawałem pracować. Nagle, ku mojemu zaskoczeniu, zrobiło się ciemno. Zirytowany wstałem, aby po omacku sprawdzić bezpieczniki. Jednak światło pojawiło się ponownie. Chciałem powrócić do przerwanej pracy, lecz ze zdumieniem odkryłem, że na moim miejscu siedzi mała dziewczynka i z wielką zawziętością wystukuje dziecięcą melodyjkę. Z niedowierzaniem, stałem z tyłu patrząc jak mija kolejne takty jakiegoś walczyka – dopiero po chwili udało mi się przełamać szok i powiedzieć:

             - Dziecko! Co ty tutaj robisz?

            - Gram! – odpowiedziała z uśmiechem. Miała około siedmiu lat, twarz aniołka i wesołe niebieskie oczka. Natychmiast wróciła do przerwanej gry, zupełnie nic sobie nie robiąc z mojej obecności. Byłem tak zszokowany, że stałem bez ruchu nie wiedząc, co począć. Nagle zza moich pleców odezwał się głos starszej kobiety.

            - Niech pan się mną nie przejmuje, byłam bardzo upartym dzieckiem.

            - Kim pani jest!? – wrzasnąłem niemal.

            - Jestem właścicielką tego pianina.

            - Ale przecież…

            - Spokojnie, nie żyję od dobrych kilku miesięcy. Więc jak zapewne się domyślasz, jestem duchem.

W tym momencie zdałem sobie sprawę z faktu, że nie znajduje się już w swoim dużym pokoju, a w wytwornym, jasnym salonie, starej willi. Samo pianino też wyglądało bardzo nowo, politura błyszczała się odbijając światło padające z dużych okien pomieszczenia. Dziewczynka wciąż grała, ale dźwięk stał się inny – niebywale czysty.

Staruszka na sofie skinęła ręką.

            - Usiądź, porozmawiajmy. Nieczęsto zdarza się to żywym i umarłym, zwłaszcza w taki sposób.

Będąc jakby w letargu, spełniłem polecenie.

            - Herbaty? – zapytała z uśmiechem podnosząc porcelanowy imbryk.

Odmówiłem ruchem dłoni.

            - Pewnie zastanawiasz się, co jest powodem tego spotkania – zaczęła – Nie martw się, ja także. Widocznie ktoś wyższy od nas chciał tego. Chciał abyś ocalił pianino przed moim synalkiem, a razem z nim cząstkę mnie, która w nim pozostała. Widzisz, to wszystko nie jest takie proste. Okazuje się, że umieramy kilkukrotnie już za życia. Tak, więc ta ostateczna śmierć, nie jest niczym nadzwyczajnym.

            - Jak to – po raz pierwszy od momentu, kiedy ją ujrzałem udało mi się wydobyć z siebie jakikolwiek dźwięk.

            - Też mnie to zdziwiło. Nie chodzi tu o śmierć fizyczną, jak zapewne się domyślasz, lecz o coś o wiele bardziej duchowego. Koniec jakiegoś okresu w życiu, traumatyczne przeżycie. W efekcie dusza się rozdziela i powstaje kilka odrębnie egzystujących istot, które zaczynają, żyć swoim własnym życiem. Ja w sumie przeżyłam pięć takich „śmierci”, więc powstało pięć osobnych duchów uosabiających mnie. Ta tutaj – wskazała na dziewczynkę przy pianinie – jest pierwszym z nich.

            - Jak to się stało?       

            - Po prostu, mój ukochany ojciec, który podarował mi wspaniałe dzieciństwo oraz to pianino, zginął tragicznie przy pracy.

            - Przykro mi…

            - Nie szkodzi, teraz wiem, że miał coś wiele ważniejszego do zrobienia niż praca na budowie mostu, papa był inżynierem. Wtedy jednak, dla niespełna ośmioletniego dziecka, był to koniec świata. Całymi dniami płakałam. Potem matka, która bardzo zmieniła się po tym wydarzeniu, wysłała mnie do szkoły z internatem. Moje dzieciństwo skończyło się definitywnie.

Nastała chwila milczenia. Staruszka wstała i podeszła do pianina. Pogłaskała delikatnie dziewczynkę po jej kruczoczarnych włosach i powiedziała:

            - Kochanie, idź już sobie.

Dziewczynka posłusznie wstała i wyszła. Zostaliśmy sami.

            - A drugie? – zapytałem zaintrygowany.

Kobieta uśmiechnęła się i powiedziała:

            - Będziesz się śmiał.

            - Nie! – zaprotestowałem – Jak mógłbym się śmiać z czyjejś śmierci.

            - Ha, to w sumie najbardziej groteskowa ze wszystkich historii. Byłam wtedy dziewiętnastoletnią, piękną, pianistką, szalenie zakochaną w o dwa lata starszym skrzypku, koledze ze szkoły. On jednak zupełnie nie odwzajemniał mojego uczucia. Zaręczył się i wziął ślub. Byłam zrozpaczona. Znów całymi dniami płakałam. W międzyczasie Niemcy wkroczyli do Polski, rozpoczęła się podła wojna, lecz na mnie nie robiło to wrażenia, byłam zbyt wielką egocentryczką. Którejś z tych samotnych, wrześniowych nocy, wybiegłam boso z domu i pobiegłam za miasto. Był tam wysoki wiadukt kolejowy, chciałam skoczyć z niego żeby się zabić. Biegłam w białej koszuli nocnej z zakrwawionymi stopami. W końcu dotarłam do wiaduktu i stanęłam na jego krawędzi. W dół było dobre dwadzieścia metrów. Na dnie wąwozu biegła brukowana droga, jedna z ważniejszych w tym regionie. Stałam tak dłuższą chwilę patrząc na spokojną okolicę, czyniłam w duchu okropne wyrzuty mojemu wybrankowi. Już miałam skoczyć, gdy ujrzałam w oddali nadjeżdżającą kolumnę niemieckiego wojska. Zbiegłam z wiaduktu i schowałam się w przytorowych zaroślach. Wtedy właśnie wystraszyłam się naprawdę – śmierci. Kiedy ucichł warkot motorów wróciłam do miasta. Zrozumiałam jak bardzo samolubna byłam i to mnie zmieniło. Potem wojna rozgorzała na dobre, Niemcy zajęli Warszawę. Ja nie mogłam kontynuować edukacji, dlatego zaczęłam grywać do kotleta w jakiejś szkopskiej restauracji. Nie zarabiałam wiele, wystarczało jednak na utrzymanie mieszkania i chorej już wtedy matki. Miałam dużo szczęścia, okropieństwa wojny, szczęśliwie omijały mój dom i moje miasteczko. Po śmierci mamy, zaczęłam udzielać lekcji muzyki, czułam, że to moje powołanie. Niespodziewanie wszystko się zmieniło, kiedy w roku czterdziestym czwartym, front zaczął się zbliżać. Dostałam się wtedy do niemieckiej niewoli. Panował chaos. Wywieźli nas do lasu i kazali kopać okopy i ustawiać zasieki. Wielu moich znajomych zginęło wtedy przy tej pracy, gdyż Niemcy dla zabawy strzelali do pracujących. Trzymano nas w stodole ogrodzonej drutem kolczastym, bez kropli wody i jedzenia. Aż do czasu, gdy wkroczyli Rosjanie i nas „wyzwolili”. Początkowo cieszyliśmy się, żołnierze podzielili się z nami konserwami i dzięki temu nie padliśmy z głodu. W nocy jednak przyszli odebrać „zapłatę”. Zgwałcili wszystkie kobiety w tym mnie. Nie mieli litości, na moich oczach zastrzelili czternastolatkę, która próbowała uciec. Wciąż mam to przed oczami. Wtedy umarłam po raz trzeci a wraz ze mną moja wiara w ludzi. Jednak we mnie poczęło się nowe życie, z człowiekiem, którego imienia nawet nie poznałam.

Zamilkła, było w tej ciszy coś wymownego. Siedziałem osłupiały, patrząc na jej starą zmęczoną twarz. Ona jednak uśmiechnęła się lekko i upiła kolejny łyk herbaty.

            - Potem nastały czasy wszechobecnej euforii – kontynuowała – wojna u nas się skończyła, ja wróciłam do zrujnowanego mieszkania. Ku mojej radości, pianino ocalało, stało na swoim miejscu pokryte gruzem. Był to czas, w którym wszyscy chcieli już jak najszybciej zapomnieć o wojnie. Ja zostałam zupełnie sama, z dzieckiem w drodze, będąc sama bezradną jak dziecko. Wtedy przygarnął mnie Jan, mój przyszły mąż, wskrzeszając we mnie, choć trochę ufności wobec ludzi – uśmiechnęła się – ocalił mi życie. Kiedy urodził się mój syn, podjęłam się pracy w szkole. Znów mogłam czerpać korzyści z mojego talentu. Lata biegły, Janek wychował Wiktora jak własnego syna, nigdy też nie powiedziałam mu, że było inaczej. Wiedliśmy spokojne, sielankowe życie. Od czasu do czasu straszono nas wojną z zachodem, ale mnie martwiły coraz liczniejsze zmarszczki i siwe włosy, nie jakaś tam wojna. Potem odszedł mój mąż. Nie wiem dlaczego, nie poruszyło mnie to w jakiś szczególny sposób. Zapytasz zapewne, kiedy umarłam po raz czwarty? Cóż, byłam już starą kobietą, chodziłam przygarbiona z laseczką, kiedy mój jedynak, postanowił oddać mnie do domu starców. Zabrał mi tym samym, wszystko, co jeszcze mi pozostało. Najbardziej brakowało mi mojego pianina, które towarzyszyło mi przez te wszystkie lata, a któremu, grając powierzałam swoje sekrety, smutki, żale i nadzieje. I choć moje zgrabiałe palce nie były w stanie nadążyć już za Chopinem i Mozartem, ja wciąż czułam z tym instrumentem niesamowitą więź. Czasami w nocy śniłam o uwerturach i sonatach, które wybrzmiały bezpowrotnie w tamtych, lepszych czasach. W ośrodku, pomimo dobrej opieki, zaczęłam tracić resztki sił. Kiedy mój syn przyjeżdżał, opowiadał mi o remontach, które przeprowadzał w mieszkaniu. Chciał pobyć się starych mebli, nie pozwoliłam mu. Słabłam coraz bardziej. Budziłam się tylko po to, żeby tęsknić za domem, zapachem gotowanego jedzenia, skrzypiącą podłogą i kwiatami za oknem.

Westchnęła cicho i podeszła do instrumentu. Przejechała opuszkami palców po jego czarnych klawiszach i zagrała w sposób piękniejszy niż mógłbym się tego spodziewać. Nagle przerwała grę, odwróciła się do mnie i powiedziała:

            - Tą ostatnią, fizyczną śmierć, przyjęłam z wielką ulgą. Wybawiła mnie ona od wielu trosk, zwłaszcza od nienośnego bólu pleców. Wróciłam do domu, patrzyłam jak syn niszczy po kolei wszystkie pamiątki z moich czasów. Chyba to ja wepchnęłam cię do tej bramy. A ty spełniłeś moje usilne błagania i ocaliłeś ostatnią namacalną część mnie.

Usiadłem obok niej przy instrumencie.

            - Zagrajmy - powiedziała.

I zaczęliśmy grać na cztery ręce, piękną nieznaną mi melodię.

            - Co to za utwór? – zapytałem.

            - Nie wiem – odparła – prawdopodobnie nie został jeszcze skomponowany, a więc nie nadano mu tytułu. Świat ludzkich dusz i muzyki przenika się gdyż…

            W tym momencie obudziłem się z głową na klawiaturze. Nie dowiedziałem się, dlaczego świat muzyki i dusz się przenikają, lecz w głowie została mi ta melodia, którą graliśmy. Grywam ją często, a kiedy ktoś pyta o jej tytuł odpowiadam z uśmiechem na ustach, że nie ma tytułu gdyż nie została jeszcze skomponowana.

 

 (2012)

 


dobry– 6 głosów
2 osoby ma ten tekst w ulubionych
Tylko zarejestrowani użytkownicy mogą komentować i oceniać teksty
Zaloguj się Nie masz konta?   Zarejestruj się
Ata
Ata 31 stycznia 2013, 14:10
"Nie szkodzi, teraz wiem, że miał coś on wiele ważniejszego do zrobienia" - tu niepotrzebne to "on" - mam w ogóle wrażenie, że to n wkradło się przypadkiem;)
"Jak mógłbym się śmiać czyjejś śmierci." - uciekło -z-
"Ta ostatnią, fizyczną śmierć" - tą.
"dlaczego świat muzyki i dusz się przenikają" - przenika.

Treściowo pięknie! :)
Paulina Biczkowska
Paulina Biczkowska 1 lutego 2013, 14:07
Też mi się podobało :) Najbardziej ujął mnie fragment o graniu melodii, która nie ma tytułu, bo jeszcze jej nie wymyślono, a sam zarys fabuły (starsza pani, która wychowała dość prymitywnego syna jedynaka) skojarzył mi się z filmem „Pora umierać” Doroty Kędzierzawskiej (swoją drogą, polecam).

Uwaga na przecinki – często nie ma ich w miejscu, gdzie powinny być, a są tam, gdzie są zbędne – i na interpunkcję w dialogach.

Do poprawy (przede wszystkim znaki przestankowe):

• „Dzień był taki jak zazwyczaj bywają w maju” – przecinek przed „jak” (wprowadza zdanie podrzędne);
• „siła wewnętrzna, popchnęła” – bez przecinka po „wewnętrzna”;
• „na podwórko znajdujące” – dałabym przecinek po „podwórko”;
• „trzepaka, mężczyzna” – bez przecinka po „trzepaka”;
• „czarne nieco wybrakowane” – po „czarne” przecinek;
• „jak cały ten syf – tu wskazał trzonkiem siekiery na połamane meble – ja” – po „syf” i „meble” kropka, „tu” i „ja” dużą literą (jeśli wypowiedź narratora nie odnosi się bezpośrednio do wypowiedzi bohatera, to wypowiedź bohatera kończą się kropką, a tekst narratora zapisuje jak zwykłe zdanie – dużą literą i kropką na końcu);
• „urwał nagle jakby” – po „nagle” przecinek” (wprowadza zdanie podrzędne);
• „takim tonem jakby” – po „tonem” przecinek;
• „zabierzesz jest” – po „zabierzesz” przecinek;
• „Kiedy dotarłem do jego drzwi” – zamiast „jego” sugerowałaby „kolegi”, bo zaimek „jego” równie dobrze może się odnosić do wyrażenia „stary człowiek” z poprzedniego zdania;
• „uśmiech właściciela – byłem pewien” – po „właściciela” kropka, „byłem” dużą literą (tekst narratora nie odnosi się bezpośrednio do wypowiedzi bohatera);
• „brzęczący, dźwięk” – bez przecinka po „brzęczący”;
• „decyzja, wymagała” – bez przecinka po „decyzja”;
• „zostałem z nim’ – zamiast „nim” sugerowałabym „instrumentem”, bo zaimek „nim” może się również dobrze odnosić do wyrazu „pokój” z poprzedniego zdania;
• „okazały się rzeczywiście kompletnymi” – „kompletne”;
• „Po dokładnym, oczyszczeniu” – bez przecinka po „dokładnym”;
• „począłem mozolnie naciąganie strun” – albo „począłem mozolne naciąganie strun”, albo „począłem mozolnie naciągać struny”;
• „ciągle ziewając nie przestawałem” – po „ziewając” przecinek (imiesłowy przysłówkowe współczesne oddziela się przecinkami);
• „niedowierzaniem, stałem z tyłu patrząc jak mija kolejne” – bez przecinka po „niedowierzaniem”. Przecinek po „tyłu” i „patrząc”;
• „bez ruchu nie wiedząc” – przecinek po „ruchu”;
• „starszej kobiety.” – po „kobiety” dwukropek zamiast kropki;
• „Więc jak zapewne” – przecinek po „więc” („jak” wprowadza zdanie wtrącone);
• „sobie sprawę z faktu, że nie znajduje się” – usunęłabym „z faktu” jako niepotrzebną watę słowną. „Znajduję”;
• „jasnym salonie, starej willi.” – bez przecinka po „salonie”;
• „politura błyszczała się odbijając” – przecinek po „się”;
• „uśmiechem podnosząc” – przecinek po „uśmiechem”;
• „tego spotkania – zaczęła” – kropka po „zaczęła”;
• „Chciał abyś ocalił” – przecinek po „chciał”;
• „Tak, więc” – bez przecinka po „tak”;
• „- Jak to – po” – sugerowałabym znak zapytania po „to”;
• „momentu, kiedy ją ujrzałem udało” – przecinek po „ujrzałem”;
• „które zaczynają, żyć swoim” – bez przecinka po „zaczynają”;
• „– Nie! – zaprotestowałem” – po „zaprotestowałem” kropka;
• „dziewiętnastoletnią, piękną, pianistką” – bez przecinków po „dziewiętnastoletnią” i „piękną”;
• „skoczyć z niego żeby” – przecinek po „niego”;
• „dłuższą chwilę patrząc” – przecinek po „chwilę”;
• „warkot motorów wróciłam” – przecinek po „motorów”;
• „Zrozumiałam jak bardzo samolubna” – przecinek po „zrozumiałam”;
• „okropieństwa wojny, szczęśliwie” – bez przecinek po „wojny”;
• „mamy, zaczęłam” – bez przecinka po „mamy”;
• „czwartym, front” – bez przecinka po „czwartym”;
• „wszystkie kobiety w tym mnie” – przecinek po „kobiety”;
• „raz trzeci a wraz ze mną” – przecinek po „trzeci”;
• „jej starą zmęczoną” – przecinek po „starą”;
• „euforii – kontynuowała – wojna” – po „kontynuowała” kropka, „wojna” dużą literą”;
• „sama bezradną” – „bezradna”;
• „we mnie, choć” – bez przecinka po „mnie”;
• „wobec ludzi – uśmiechnęła się – ocalił” – po „ludzi” i „się” kropka. „Uśmiechnęła” i „ocalił” dużymi literami;
• „jedynak, postanowił” – bez przecinka po „jedynak”;
• „samym, wszystko” – bez przecinka po „samym”;
• „któremu, grając powierzałam” – „któremu grając, powierzałam”;
• „w sposób piękniejszy niż mógłbym” – przecinek po „piękniejszy”;
• „Wybawiła mnie ona” – sugerowałabym „ona” usunąć. Wiadomo, że chodzi o „śmierć”;
• „- Nie wiem – odparła – prawdopodobnie” – po „odparła” kropka, „prawdopodobnie” dużą literą;
• „przenika się gdyż…” – przecinek po „się”;
• „jej tytuł odpowiadam” – przecinek po „tytuł”;
• „ma tytułu gdyż” – przecinek po „tytułu”.
MichałSg.
MichałSg. 3 lutego 2013, 13:20
Ja też przeczytałem z dużą przyjemnością. Może tylko opowieść staruszki jest nieco zbyt drobiazgowa. Za to motyw z graniem melodii która nigdy nie została skomponowana faktycznie urzeka:). Masz smykałkę do prozy, w moim odczuciu większą niż do poezji, także czekam na kolejne odsłony Twojego pisania. Pozdrawiam
przysłano: 30 stycznia 2013 (historia)

Inne teksty autora

Stacja
Bogusz Jan Szulc
A więc wojna...
Bogusz Jan Szulc
​ Wyznanie
Bogusz Jan Szulc
Siatka tła
Bogusz Jan Szulc
Początek
Bogusz Jan Szulc
Koty gorszego Boga
Bogusz Jan Szulc
więcej tekstów »

Strona korzysta z plików cookie w celu realizacji usług zgodnie z Polityką prywatności.
Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do cookie w Twojej przeglądarce.

Zgłoś obraźliwą treść

Uzasadnij swoje zgłoszenie.

wpisz wiadomość

współpraca