Mistyka według Piotra Kamiony

El Sordo

Piotr podniósł się z trudnością i rozejrzał wokół siebie nieprzytomnie wzrokiem człowieka, który się właśnie obudził. Tak też było w istocie, jednak miejsce i sposób przebudzenia było raczej niezwykłe. Mężczyzna z dużymi problemami zwlókł się bowiem z asfaltu na samym środku skrzyżowania, które dodatkowo blokował jego rower i śpiący w najlepsze stary pies. Pobudki dokonał zaś klakson samochodu, którego kierowca i teraz raz po raz trąbił, jakby przymuszając Piotra do szybszego opuszczenia skrzyżowania.

– Alina? – zapytał bełkotliwie przejeżdżającej rowerem kobiety. – Czego oni ode mnie, cholera, chcą? Leżałem sobie spokojnie i nikomu nic nie robiłem, a ten mnie tym klaksonem, pieprzony…

Nie uzyskał jednak żadnego wyjaśnienia swojej krzywdy, toteż zgrabał się w końcu ze skrzyżowania z psem i rowerem, a kilka samochodów, którym zablokował przejazd, mogło pojechać dalej. Po chwili rozeszli się również gapie, obserwujący z pobocza całe zamieszanie.

 

Bo też nie było to dla okolicznych mieszkańców wydarzenie szczególnie wyjątkowe. Budzenie się Piotra Kamiony, jak sam siebie nazwał, w różnych, najmniej spodziewanych, miejscach stało się już lokalną tradycją oraz atrakcją. Stawiano nawet zakłady, „gdzie się obudzi Kamiona” następnego dnia. A on jakby świadomie jeszcze atmosferę podgrzewał. Kiedyś wytoczył się z konfesjonału podczas niedzielnej mszy i zaczął wyzywać od najgorszych organistę za to, że go obudził „tym cholernym pitoleniem”. Kiedy jednak ten nie reagował, odwrócił się tyłem do ołtarza oraz księdza i zaczął dyrygować wiernymi, jak chórem. Potem zaś spokojnie wrócił do konfesjonału i po chwili potężnie zachrapał. Innym razem ocknął się na łódce, która szczęśliwie zaczepiła się o przęsło mostu na rzece, bo inaczej z całą pewnością „popłynąłby Kamiona do morza”.

 

Tak zresztą może i byłoby dla niego lepiej, bo robił z siebie pośmiewisko przed całą okolicą. Pił do upadłego jednego dnia, a następnego budził się w jakimś dziwnym miejscu. Zresztą nawet i alkoholu niewiele już mu było potrzeba. Wystarczyły dwa, trzy piwa albo wino i Kamiona zaczynał „nauczać”, jak mawiali jego koledzy od flaszki. Bredził coś o Bogu, doskonaleniu ducha i swoich wizjach. Wychodziły owe cuda, jak stwierdzali niemal wszyscy, którzy go choć raz słyszeli, z kolejnych opróżnianych butelek różnych niezbyt markowych trunków, które wlewał w siebie regularnie każdego dnia.

 

Nie zawsze tak jednak było. Wprawdzie i kiedyś Piotr pił sporo, jednak kilkuhektarowe gospodarstwo rolne, które odziedziczył po rodzicach, prowadził raczej starannie. Miał kilka krów, świnkę „na zabicie” i trochę drobiu. Żył z tego skromnie, ale nie najgorzej, bo mleko oddawał do mleczarni w pobliskich Sejnach, a czasem i coś z inwentarza sprzedać mu się udało. Ożenić się tylko nie mógł, chyba skutkiem niezdecydowania, bo był raczej niebrzydki, posiadał własny dom, a i charakter miał dosyć spokojny, więc w czasach młodości sporo sąsiadek popatrywało na niego zachęcająco. On jednak jakoś nie potrafił wybrać i w końcu został sam. Zaczął z tego właśnie chyba popijać więcej niż przedtem, jednak gospodarstwa doglądał, więc też i nikt złego słowa o nim w okolicy nie powiedział.

 

Wszystko zmieniło się 15 kwietnia roku, w którym Piotr skończył 36 lat. Wtedy właśnie idąca do sklepu po zakupy kobieta zauważyła z przerażeniem ludzkie nogi, oparte piętami o metalowe ogrodzenie przedrożonej kapliczki. Przezwyciężając strach, postanowiła sprawdzić, kim jest ów, najwyraźniej nieboszczyk, spoczywający u nóg przydrożnej Matki Boskiej. Kiedy jednak jak najostrożniej zbliżyła się do ogrodzenia, stwierdziła, że nogi nie stanowią bynajmniej części żadnych zwłok, lecz należą w rzeczywistości właśnie do Piotra, który na dodatek śpi smacznie wsparty o kamienie, stanowiące fundament kapliczki. Obok niego warował stary kundlowaty pies.

Kiedy kobieta próbowała obudzić Piotra szarpaniem, on otworzył nieprzytomnie oczy i całkiem nieswoim głosem powiedział:

- Od dzisiaj nazywam się Piotr Kamiona - od tych kamieni, na których leżała moja głowa. Jak one będę podstawą Bożej Sprawy na ziemi i nigdy już nie zasnę pod dachem.

Potem jakby się ocknął i spojrzawszy na stojącą kobietę, zapytał zaskoczony:

– Co ja tu u cholery robię?

Kiedy zaś kobieta powtórzyła mu to, co sam powiedział o swoim nowym przezwisku i misji na ziemi, był wyraźnie zagubiony:

– Kamiona? Coś pamiętam, ktoś mi to mówił, ale co to znaczy i skąd wziął się ten pies?

Kobieta posiedziała z nim chwilę, aby sprawdzić czy wszystko jest w porządku. Potem zaś ruszyła po zakupy i wkrótce zapomniała o całej sprawie. Jak sądziła, nie było tu nad czym rozmyślać. Chłop się napił i nie dał rady wrócić do domu, więc spał pod kapliczką. A jak się obudził, zaczął bredzić, jak to normalnie na kacu.

 

Piotr jednak jeszcze długo siedział pod kapliczką i rozmyślał nad tym, co się stało, patrząc na leżącego u jego nóg psa. Pamiętał dobrze, że poprzedniego dnia sporo wypił w barze. Sprzedał dwie świnki na jarmarku, toteż było co, i za co, świętować. Jednak, jak zwykle zresztą, kiedy zaczął mieć kłopoty z utrzymaniem równowagi, wstał, pożegnał kolegów i ruszył do domu. Nikt go nie zatrzymywał, wszyscy przecież wiedzieli, że Piotr ma zasady i kiedy wstaje od stołu oznacza to, że nikt w niego więcej alkoholu nie wmusi. Szedł sam, bo koledzy chcieli jeszcze posiedzieć. Noc była nadzwyczaj, jak na kwiecień, ciepła, więc nie spieszył się. Pamiętał przy tym dokładnie, że dotarł do tej właśnie kapliczki i przystanął na chwilę, wspierając się o ogrodzenie. Zauważył psa, siedzącego obok bramki i błyszczący przedmiot u stóp drewnianej Matki Boskiej. Postanowił sprawdzić, co to jest. Kiedy jednak podniósł się na palcach, a jego głowa znalazła się na wysokości figurki, stało się coś niezwykłego. Piotr nie bardzo mógł sobie właściwie przypomnieć, co to było. Zostało mu jedynie wspomnienie niezwykle intensywnego światła, pulsującego z wnętrza kapliczki i mocnego głosu, który powiedział „Od dzisiaj będziesz zwał się Piotr Kamiona, bo będziesz mocny jak kamienie, na których stoi moja kapliczka, wyślę cię do tych, których wybrałam, a ty powtórzysz im słowa Bożej Prawdy o świecie, a na znak mojego błogosławieństwa nigdy nie zaśniesz pod dachem i zostaniesz obdarzony darem wymowności”. Później ten sam głos opowiadał Piotrowi o prawdziwym porządku świata, wędrówce duchów i prawdziwym obrazie raju. Z tego jednak pozostały tylko skrawki, jakieś porwane zdania, z których nie potrafi złożyć żadnej sensownej całości.

Siedział więc bezradnie, próbując przypomnieć sobie właściwe słowa. Kiedy jednak nie zdało się to na nic, postanowił wrócić do baru i ochłonąć po tej niezwykłej nocy przy kuflu piwa. Na tę decyzję wpłynęło też i to, że, jak sprawdził, pomimo nocy spędzonej przy drodze, prawdziwie cudem zdołał zachować wszystkie pieniądze, z którymi wyszedł z baru poprzedniego wieczora. Nie brakowało ani grosika.

 

Bar był o tej porze raczej pustawy, za wyjątkiem kilku pijaczków - stałych porannych bywalców, mających pieniądze tylko na jedno piwo, przy którym czatowali potem przez wiele godzin „na okazję”. Tym razem nie musieli jednak czekać zbyt długo. Piotr, jeszcze oszołomiony nocnymi wydarzeniami, postawił wszystkim kolejkę, a kiedy opróżnili kufle, poprosił o kolejną. O nocy spędzonej pod kapliczką nie wspominał wcale. Może i czuł taką potrzebę, jednak audytorium złożone z właścicieli fioletowych nosów i przeżartych alkoholem mózgów skutecznie go do tego zniechęcało. Popijał piwo, smętnie spoglądając na współbiesiadników, którzy bełkotliwymi głosami wyrzekali na swoje rodziny i ogólny porządek w Polsce.

 

Wszystko zmieniło się, kiedy Piotr wychylił trzeci kufel piwa. Trzasnął nim o stół, wstał gwałtownie, krzyknął, żeby się wszyscy uciszyli, bo on im teraz przekaże „prawdę o Bożym porządku świata”. Jego głos stal się niezwykle mocny i zyskał jakąś szczególną barwę, która przyciągała uwagę. Ale chyba nie było to nawet specjalnie potrzebne, bo poranni pijaczkowie i tak słuchali w zadziwieniu. Takich rzeczy, jakie im Piotr opowiadał, nigdy w życiu nie słyszeli. Na początku kazał nazywać się Kamioną, później zaś zaczął opowiadać im „duchową historię świata”. Nie potrafiliby jej oczywiście komukolwiek powtórzyć, bo używał określeń, jakich nie znali. Zapamiętali tylko to, że ich „podłe ciała są jedynie pozorem”, wewnątrz kryją bowiem „wielkiego wspaniałego ducha”. On to właśnie idzie ku Bogu i poza nim nic się nie liczy. Kazał im również pracować nad sobą - „doskonalić się”. Nie dbać o sprawy zewnętrzne, materialne. Na koniec powiedział im coś najbardziej zadziwiającego. Stwierdził oto, że właśnie oni są wybranymi przez Boga! Uzasadnił to zaś ich niechlujnym wyglądem, fioletowymi nosami, zaniedbanymi gospodarstwami i rodzinami. To właśnie „widomy znak wyższości duchowej, pogardy dla zewnętrzności i materialności”, „odwrócenie się od pozornego świata”. Tym ostatnim stwierdzeniem Piotr zyskał uznanie i nawet brawa słuchaczy, którzy zrozumieli wprawdzie niewiele z jego wcześniejszej tyrady, natomiast słowa ostatnie trafiły do nich bez problemu.

 

Od tego dnia Piotr stał się Kamioną, a jego życie odmieniło się całkowicie. Gospodarstwo zaczęło chylić się ku upadkowi, częściowo skutkiem braku nadzoru właściciela, więcej zaś za sprawą działań sąsiadów, którzy korzystając z nieobecności Piotra wykradali, co się tylko dało. On bowiem przestał dbać o cokolwiek. Żywy inwentarz sprzedał, a pieniądze wydał w barze na alkohol dla „wybrańców Bożej sprawy”. Pola również zarosły perzem i innymi chwastami, bo Piotr, kiedy stał się Kamioną, nie miał już czasu na ich obsianie. Popadał w ruinę też i dom, ponieważ „pijacki prorok”, jak o nim mówiono w okolicy, budził się zawsze gdzie indziej, więc dach nad głową przestał mu być potrzebny. Z całego majątku pozostał mu wiekowy rower oraz kundlowaty pies, który przybłąkał się owej pamiętnej kwietniowej nocy i od tej pory wiernie mu towarzyszył. Był stary, okropnie brzydki i cuchnący, ale zawsze wytrwale pilnował snu Piotra, a nieraz w zimne dni ogrzewał go ciepłem swojego ciała.

 

To ostatnie było chyba szczególnie ważne, bo Piotr Kamiona bez względu na porę roku, czy panującą aurę, częstokroć spędzał noce w krzakach, na sianie czy wprost na gołej ziemi. Kiedy ludzie go budzili, był zagubiony i rozkojarzony. Wigor i wymowę odzyskiwał dopiero w barze. Wprawdzie sam już bardzo rzadko miewał pieniądze, ale zawsze znalazł się ktoś, kto Kamionie postawił, bo chciał usłyszeć „prawdę duchową o świecie”. Stąd właśnie wzięła się plotka, że całe prorokowanie Piotr sobie wymyślił, żeby mieć darmowy alkohol. Szczególnie często powtarzali ją ludzi bliżej związani z miejscowym proboszczem oraz on sam. Może dlatego, że w swych natchnionych monologach Piotr często księdza krytykował. Głownie za to, że dba tylko o rzeczy doczesne – kobiety, pieniądze, zbytkowną plebanię i dobre jedzenie, a tym daje zły przykład parafianom. Jednak równie naganne jego zdaniem było to, że proboszcz nie tłumaczy wiernym „duchowej strony wiary”, traktuje ich „jak barany i maszynki do przekazywania pieniędzy”. Proboszcz rewanżował się ową plotką o „prorokowania dla darmowej wódy” i oskarżeniami o propagowaniu przez Piotra alkoholizmu.

 

Z tym ostatnim zgadzali się nawet niechętni proboszczowi. Piotr Kamiona twierdził bowiem konsekwentnie, że zbawienia, które rozumiał jako finalne połączenie duchów z Bogiem, dostąpią jedynie ci, którzy wyrzekną się zupełnie spraw materialnych i wszelkiej o nie dbałości. Uwolnieni od zgubnej cielesności, będą mogli przejść do kolejnego etapu na drodze ku Bogu – doskonaleniu ducha. Jako wzór do naśladowania wskazywał właśnie przesiadujących w barze pijaczków. To nie podobało się szczególnie żonom tych ostatnich, bo nie tylko przepijali z „prorokiem” ostatni grosz, ale i śmiali się z nich, że nie maja co liczyć „na zbawienie” wobec swojego „zaleniwienia”. Jednak Piotr nikogo na pijaństwo nie nawrócił, a dla większości okolicznych mieszkańców miejsca jego snu i wystąpienia w barze stały się jedynie tematem kpin. Większą popularność zyskał Kamiona latem wśród przyjeżdżających nad miejscowe jeziora turystów. Stawiali mu oni piwo, podpuszczani zresztą przez miejscowych pijaczków, którzy przy okazji też się „załapywali”, aby tylko usłyszeć jego proroctwa. Jakieś nagrania tych wystąpień zostały podobno zamieszczone nawet w Internecie.

 

Koniec posłannictwa Piotra Kamiony na ziemi przyszedł jesienią wraz z niespodziewanymi silnymi mrozami. Znaleziono „proroka” rano w przydrożnym rowie obok kapliczki, gdzie prawdopodobnie spędzał noc i zamarzł. Stary pies, którego nie było przy zwłokach i nigdy już potem w okolicy nie widziano, nie potrafił go chyba tym razem ogrzać. Tylko jeden z pijaczków klął się na wszystkie świętości, że owej nocy, kiedy zamarzł Piotr Kamiona, wracając do domu z knajpy, widział niezwykłe zjawisko – jaskrawe światło bijące od przydrożnej kapliczki. Jednak nawet po nocy wiało od niego strasznie wódą, więc nikt nie wziął tego poważnie. Normalnie zresztą, bo jak można wierzyć pijakowi?

El Sordo
El Sordo
Opowiadanie · 3 lutego 2013
anonim
  • Paulina Wielbicka
    Czytam i czytam - podziel na akapity, bo w druku tak by było - zrób międzyakapitowe odstępy - moja osobista prośba! I popraw interpunkcję!

    · Zgłoś · 11 lat
  • El Sordo
    Dziękuję za sugestie, poprawiłem akapity i uzupełniłem interpunkcję - kompleksowo, mam nadzieję;) A jak ogólne wrażenia?

    · Zgłoś · 11 lat