Paskudne opowiadanie

Redakcja

Opowiadanie wyróżnione w Paskudnym konkursie na smoczą miniaturę prozatorską. 

 

 

Wszystko wskazywało na to, że człowiek idący drogą od miasta zmierza do jego pieczary. Smok Wacław ukrył się w jej głębi i czekał na nieznajomego. Gdy Jaśko, królewski posłaniec smoczej śmierci, stanął przed wejściem do jaskini, krzyknął:

– Smoku, wychodź! Przybyłem tu, by cię zabić!

– Nie ma mowy! – z jaskini wydobył się groźny ryk. – Jako mieszkaniec tej krainy mam zagwarantowaną nietykalność osobistą. Znam swoje prawa!

– Wyłaź, poczwaro, albo będę musiał uznać, że poddałeś się bez walki! – zagroził człowiek.

– Bez nakazu będę musiał uznać to za bezprawny atak! – odgryzł się smok. – A za nazwanie mnie poczwarą już masz proces o zniesławienie!

– No, smoku, bądź człowiekiem. – Jaśko wyraźnie zmienił ton. – Król obiecał mi księżniczkę, ale najpierw muszę cię zabić.

– Stara wyborcza sztuczka. Nie moja wina, że dałeś się na to nabrać – kpiła bestia.

– Wiesz jak trudno dziś poderwać względną babkę? I do tego nadzianą?

– Próbowałeś na portalach randkowych?

– Tak, ale tam trzeba dodać swoje zdjęcie.

– Hm, a więc brzydal – pomyślał smok.

– A tak w ogóle, to pochwal się, z czym do mnie przychodzisz? Wrzuć do jaskini, to obejrzę – zażądał Wacław.

– Jasne. Ja wrzucę, a ty mnie za chwilę pożresz? – Jaśko wyraźnie węszył podstęp.

– Jakbym chciał cię zjeść, to nie gawędziłbym z tobą. Nie marudź, pokaż uzbrojenie!

– A jak nie oddasz?

– Oj, nie pękaj. Oddam. Słowo smoka.

 

Śmiałek wyciągnął zza paska błyszczący przedmiot i cisnął nim do jaskini.

– Ej, co to jest? – zdziwił się Wacław.

– Nóż.

– To na mnie?

– No, normalnie to on jest na grzyby – wyjaśnił Jaśko.

– Kompletna amatorszczyzna – zamruczał z dezaprobatą smok. – To może spróbuj najpierw z kilkoma grzybami. One się nie ruszają i nie zieją ogniem.

– Ale niektóre są trujące – zauważył roztropnie śmiałek.

– To faktycznie śmiertelnie niebezpieczne – ironizował smok.

 

Po chwili broń człowieka wyleciała z jaskini i wylądowała u jego stóp.

– Miotacze płomieni, granaty, lasery, a ty przychodzisz na mnie z nożem? – To nie mieściło się już nawet w smoczej głowie.

– Prawdę mówiąc, liczyłem, że wezmę cię z zaskoczenia – przyznał niedoszły zabójca smoka, zdradzając bestii misterny plan.

– Rozumiem, że wrzeszczenie od progu „Wyłaź! Przyszedłem, żeby cię zabić” to też element zaskoczenia? Trzeba się było jeszcze przedstawić; no, tego na bank się nie spodziewałem. – Wacław próbował sobie wyobrazić przebieg morderstwa w wykonaniu tego „przebiegłego łowcy”, ale jedyne, co przychodziło mu do głowy, to scenariusz, w którym Jaśko wyciąga swój nędzy kozik na grzyby i rozśmiesza tym smoka do tego stopnia, że biedne zwierzę umiera ze śmiechu. A potem jest patroszone.

 

Z zamyślenia wyrwał go niepewny głos:

– Słyszałem, że palisz i plądrujesz okoliczne miejscowości.

– To zwykłe, bezczelne pomówienia – obruszył się smok. – Masz na to jakiś dowód?

– Na przykład jaki? – odpowiedział pytaniem na pytanie młodzian, czym zirytował Wacława. Owszem, był dziką bestią zamieszkującą jaskinię, ale przynajmniej dobrze wychowaną.

– A chociażby zdjęcie z policyjnego fotoradaru – rzucił na odczep się smok.

Jaśko zaprzeczył.

– No, to jestem niewinny – niewinnym głosem oznajmił kłamliwie pomówiony stwór.

 

Nagle, w głowie pogromcy zakiełkowała nowa myśl:

– Zaraz, a może cała ta twoja fama zabójcy to tylko jedna wielka ściema?!

– No, weź nie żartuj, – zaśmiał się smok, choć w jego głosie dało się słyszeć, że ta uwaga bardziej go zabolała, niż rozbawiła – bo naprawdę umrę ze śmiechu.

– To udowodnij, że kogoś zjadłeś – zażądał Jaśko.

 

Bestia nic nie odpowiedziała. Po chwili z wnętrza jaskini wyleciał mały, czarny przedmiot. Jaśko podszedł bliżej i, nie spuszczając wzroku z czarnej plamy wejścia do smoczej jamy, podniósł go z ziemi. Gdy wrócił na swoje poprzednie miejsce, obejrzał dokładnie przedmiot. Był to skórzany portfel.

 

–Tylko oddaj – usłyszał prośbę smoka. – Ma wartość sentymentalną.

Jaśko zajrzał do środka i po zbadaniu jego zawartości domyślił się, że portfel należał do księdza.

– Wyjątkowo trudny przeciwnik? – zapytał, zgadując powód, dla którego smok nie chciał stracić zdobytego trofeum.

– Nie, – z jaskini popłynął smutny szept – uczył mnie religii w szkole. – Zanim młodzieniec zorientował się, że bestia robi sobie z niego żarty, Wacław wybuchnął gromkim śmiechem. – Lubię ten portfel, bo to prawdziwa skóra. Jego właściciel, gość, którego zjadłem, miał klasę.

– To dlaczego go zjadłeś?

– Hm, różnice światopoglądowe nie do pogodzenia – wyjaśnił tajemniczo Wacław.

– To co? Wyjdziesz? – zapytał z nadzieją w głosie Jaśko.

–A ty znowu swoje… – odparł smok. – Liczę do trzech i zaczynam ziać ogniem – zagroził. – Raz…

Nim padło „dwa”, pogromca wziął nogi za pas. Kiedy nie pozostał po nim już nawet zapach, z jaskini wyczłapał mały smok wielkości kota. Rozejrzał się dookoła, stanął na tylnich łapkach i z zadowoleniem westchnął:

– Uwielbiam akustykę mojej pieczary.

Z radością nadstawił pyszczek do słońca i ruszył drogą w kierunku polany, mrucząc pod nosem:

– Ha! Siła perswazji. Sto siedemdziesiąt lat i jeszcze ani jeden z tych wariatów nie stanął nawet w progu jaskini.

 

 

 

Autor: Jacek Riter

Redakcja
Redakcja
Opowiadanie · 8 marca 2013
anonim