Przeszkoda

Sylvia

**

 

Kiedy sen odwiedza skronie, kiedy łyżka obok widelca: to wszystko wydaje się widłami widzianymi z łóżka, to cienie za okna tak bardzo przerastają cienie ciemności widziane w pokoju. Prędkości talerza i stukania za oknem wymierzone we mnie jak noże. Pękam. Odgrodziłem łóżko od okna, by nie patrzeć. Odniosłem wszystkie naczynia, zwilżyłem twarz. Dobrze wypalające się resztki księżyca na podłodze, ciepło jakie wytwarzają współgra z moimi uszami. Lekko je nasłuchuje, drapię się, księżyc przysiada na progu cmentarza, który wykopałem dla moich snów, zaraz po tym znika. Naciska mnie pęcherz, łatam sprawę, lecz nie ukrywam, że trudno idzie się przez pusty dom do pokoju. Kładę się i staram się pogodzić myślenie z niemyśleniem, o tym co mogę zobaczyć, dotknąć, wymusić. Dotykają mnie teraz wszelkie wypielęgnowane wstydy, fantazje, lekki. Są takie pory dnia, że jest to dla mnie całkiem oczywiste, obojętne, myślę wtedy jako o rzeczach prostych. Teraz, kiedy tłuką się we mnie wnętrzności jak ptaki, zdecydowanie gorzej. Jestem między nieporadnością: zamykania, a nie zamykania oczu. Wyjmowania rąk do zimnej powierzchni, czy raczej trzymania w cieple. Odwrócenia twarzy od ściany, czy zapatrywania się w sufit. Są to bolące miejsca, jakie czuję, kiedy kładę się, kiedy paląca białość księżyca przykłada rękę do mych kości: zaczyna nią być. Manewrując moim wnętrzem.

Przez chwilę zasypiam, chłodny blask latarni, delikatnie kwitnącej czereśni i lejącego się blasku księżyca przykłada rękę do snu. Oczy są pełne dziejących miejsc: igły delikatnie przykładają się do wnętrza rąk   Muchy w wyobraźni przemierzają skorupki mózgowia, czuje lekkie pomrukiwanie, jakby ktoś zaglądał z oczu ust do brzucha.                                                                                                                   

W śnie jestem idącym przez miasto ściekiem, moje drobinki pękają na chodnikach, przeciekają przez ludzkie nogi, pływają we mnie lekkie szczury, odpadki. Szczury tym razem są zupełnie głodne, odbijają się we mnie ich głodne wnętrza. Czasem drapią delikatnie jakby o ścianę ścieku. Dziś wyjątkowo nie kopulują, słyszę jedynie w głowie utyskiwania głodnych młodych szczurów. Ledwie wloką się przez płynącą przeze mnie ciecz. Jeden z nich zdycha. Inne szczury zajadają go, to wszystko dzieje się jakby w moim wnętrzu, lecz nic mnie nie boli, nic nie szczypie, jest to tak oczywista prawda, którą muszę odpokutować tej nocy. W zasadzie jest mi dobrze z tym poruszaniem się. To jakby noc, ta wędrówka zjednywania nocy, przekonywanie lękliwego wnętrza. Oczy moje stają się święcącymi lampionami szczurzych oczu, z uszu jakby wystaje mi kilka ogonów, aż po gardło, czasami skronie. Ich mokre futro czepia się moich tkanek, łaskoczące włoski lepią się z krwią: tak przemierzamy miasto. Budzę się.    

Pofałdowana skóra rzeczywistości dobija się przez okno. Tak. Muszę chwilę pomyśleć, zachować ten stan, odrętwienie jest przyjemne, kiedy słucham wielkie przekrzywione mury: gdy wymiotują łóżka krzyczące jak dziecko, kiedy wrzeszczą dywany, podłogi: wtedy jest mi dostatecznie dobrze, by wstać. Pieszczę jeszcze chwilę płeć: jeszcze kilka czynności, kawałki wody, mydła i inne.    

Wychodzę słuchać: kroki, trzaskanie drzwi, tarcie nogawki o nogawkę, coś upadło, chwila na pasach, dalej, trochę chodzenia, kurtka w szafce, kawa, za oknem - śpiech autobusów, stać w kolejce, później jeszcze kawałek idę: postać jeszcze za czymś innym, słuchając rozmów: śmiechów i tu: ręce, nogi, krocza, wnętrzności tańczą swój odrębny taniec – następując w ludzkim koktajlu. Pełno kubków, zapachów, słów, kroki, przewracanie kartek, klawiatura, woda, łazienka, otwarcie okna, przejście, powietrze, zapach, sygnały telefonu, chwila ciszy, brak ciszy, błysk lampy, śmiech, powtórka, znów rozmowa, martwość, martwa szczęka szczenka.  

Tu wyjmuję swoje położenie, wyjmuje kawałek po kawałku, zrywam całą ciecz.

 

Pewnie teraz spoglądasz przez okno, widzisz tych wszystkich ludzi idących, pękających, wrzeszczące chodniki, wygniecione ubranie, zachodzące słońca.

Wyciekająca sierść! Tak wyciekająca...

Idziesz na chwilę do łazienki produkujesz ściek, wyraźnie z siebie zadowolony, potrząsasz ciepłem, chodzisz nago po pokoju, zaglądasz do szuflady...

Mnie własny cmentarz pochłania dostatecznie mile, by w te okna...

 

 

***

 

Sylvia
Sylvia
Opowiadanie · 12 kwietnia 2013
anonim
  • anonim
    Anonimowy Użytkownik
    ... by w te okna nie patrzeć . - Pozwolisz , że dokończę za Ciebie to jedno zdanie :) . A jednak coś nas zawsze zmusi , aby patrzeć . Co ? Chyba cholerna , ubóstwiana ludzka ciekawość - potrzeba układania układanek zamieniania nieznanego w znane , dalekiego w bliskie , odnajdywania kluczowych szczegółów . Ale nie ma nigdy tak - i pewnie nawet nigdy nie było i nie będzie , że każdy element pasuje do najbliższego /czy sąsiedniego/ , już nie mówiąc o tym , żeby udało się ułożyć całą układankę . To raczej nie zostanie zrobione . Taki już chyba człowieczy los , że "zadano" nam zagadkę do rozwiązania , czy też "zrzucono" w ogrodzie o rozwidlających się ścieżkach . A jednak wszyscy idziemy w jednym kierunku - jeszcze jedna "zagwozdka" . Ale kto dzisiaj ględzi za dużo o przemijaniu , śmierci , a także oceanie ludzkiej niewiedzy , zaraz dostanie łatkę , że jest "wstecznik - śrdniowiecznik" . Bo chociaż mody na średniowiecze , zwłaszcza wczesne sporo dookoła , to postępowym trza być , z żywymi w sieci naprzód iść ! ;D . Nie ma chyba lepszej [czy zobrazowania] metafory "drugiego życia" w internecie , niż seria "Cubes' [69 ,96 i dalsze , chociaż dalsze to typowe sequele robione raczej "na zamówienie" publiczności]

    · Zgłoś · 11 lat