- Cześć tato – powitała go w drzwiach Patrycja – Idę do Marka. Wrócę późno.
Uśmiechnął się tylko, gdy mijała go wychodząc. Był zmęczony, jak co dzień, znużony i zniechęcony monotonią życia. Zdjął płaszcz i buty. Rozejrzał się po mieszkaniu i stwierdził, że jest sam. No tak, Jane i Edward wpadali prawie tylko na niedzielne obiady. Patrycja też już zaczynała samodzielne życie z tym... jak mu tam? z Markiem? A Valeria? Gdzie ona się podziewa? Ach, no jasne. Przecież mówiła, że jedzie odwiedzić siostrę. W takim razie ma dom tylko dla siebie, na całe kilka godzin. Wspaniale. Powinno wystarczyć. Nagle poczuł się niebywale podekscytowany. Domyślał się, że czeka go dzisiaj coś wielkiego, niecodziennego. Nie był pewien co to właściwie będzie. Lecz gdy tylko wszedł do salonu i spojrzał na fotel, już wiedział. Nie miał wątpliwości. Więc wreszcie. To ten dzień. Tak długo oczekiwany, dziś wreszcie nadszedł. Usiadł i wygodnie oparł głowę, rozciągnął ramiona na poręczach i głęboko odetchnął. Poczuł niesamowity spokój. Spokój duszy. Wiedział, że jest dobrze przygotowany. Przez ostatnie tygodnie starannie się przygotowywał i nie miał wątpliwości, że drobne niedociągnięcia nie będą miały wpływu na całokształt. Wydało mu się trochę dziwne, że w takiej chwili cieszy go nieobecność domowników, ale zaraz przyszło mu na myśl, że właściwie do czego mieli by się przydać. Byli w tej chwili całkowicie zbędni. Wyjrzał przez okno i dostrzegł spadające powoli płatki śniegu. Tak małe i jednocześnie tak dokuczliwe, podczas tej trwającej już przeszło cztery miesiące zimy. A jednak miały w sobie jakiś urok i piękno. Ale tylko w połączeniu ze świątecznymi, kolorowymi lampkami. Natomiast teraz, w połowie marca, przyprawiały go tylko o jeszcze większe zniechęcenie, które było już i tak wystarczająco duże by wpędzić w głęboką depresję kogoś słabszego psychicznie. Szybkim krokiem przemierzali podwórko skuleni, zmarznięci ludzie. Ludzie. Kiedyś tak ich lubił. Łączyło go z nimi tak wiele. Teraz z tamtych lat nie pozostało prawie nic. Nudzili go. Nie potrafił z nimi nawiązać kontaktu. Przez swoje znużenie i zniechęcenie, nudził ich także. Nie potrafił już się śmiać jak dawniej. Obmierzło mu przysłuchiwanie się ich pustym rozmowom. W ostatnim czasie sam niewiele mówił. Chociaż odczuwał potrzebę nawiązania inteligentnego dialogu, nie potrafił zdobyć się na jego sprowokowanie. A gdy inni zwracali się do niego, były to tematy tak błahe i banalne, że prowadzenie z nimi dyskusji przyprawiało go o obrzydzenie. Czasem zastanawiał się czy to jego wina, że zwracają się do niego tylko z błahostkami i zazwyczaj dochodził do wniosku, że tak, ale późniejsze wieczory rozważań i tak najczęściej kończył konkluzją, że świat jest raczej piękny. Na szczęście, teraz nie musiał z nikim rozmawiać. Valeria wróci nieprędko. Dobrze wiedział, że plotkowanie z siostrą, to jedna z tych rzeczy, które sprawiają jego żonie niewysłowioną przyjemność, w całym tym jej pustym życiu, a jego natomiast skłania do zastanowień, dlaczego właściwie się z nią ożenił. Pewnie i tak nie spotkałby w życiu nikogo odpowiedniejszego. Zresztą jakie to miało znaczenie dzisiaj. Teraz. Marzył, by ta chwila spokoju i ciszy mogła trwać wiecznie. Choć wiedział, że już wkrótce będzie miał spokoju pod dostatkiem, i co najważniejsze nic nie będzie w stanie go zmącić, momentami odczuwał zwątpienie i wyobrażał sobie, że to tylko piękny sen, z którego zaraz brutalnie wyrwie go jego żona i powie by wstawał do pracy.
Dzwonek.
Wyrwany z zadumy sięgnął ręką po słuchawkę. Całe szczęście nie musiał wstawać z fotela, ale sam fakt, że w takiej chwili niepokoi go telefon, zepsuł mu humor. Nim odebrał, przemknęło mu przez myśl, że to któreś z dzieci, albo co gorsze - Valeria. Modlił się w duchu by to nie była ona.
- Słucham – zapytał przykładając słuchawkę do ucha i zastanawiając się po co w ogóle to zrobił. Mógł przecież zignorować telefon i rozkoszować się spokojem.
- Dzień dobry, mówi Terry, czy zastałem Whitney?
- Whitney? To chyba pomyłka.
- Przepraszam bardzo.
Henry odłożył słuchawkę i odetchnął z ulgą. To tylko pomyłka. Nikt, kto chciałby męczyć go długą i nudną rozmową. Pomyłka. W mig zapomniał o zdenerwowaniu, ale postanowił zapobiec kolejnemu takiemu zdarzeniu. Szarpnął za kabel, który poddał się bez żadnego oporu. Rzucił okiem na zegarek. Siedemnasta dziewięć. „Doskonały czas” pomyślał, po czym rozpostarł się wygodnie w fotelu i czekał.
Valeria wróciła do domu o dziewiętnastej trzydzieści.
- Już jestem – zakomunikowała. Zdjęła zimowe ciuchy i weszła do pokoju. Henry spał w fotelu. Poszła po koc, a gdy wróciła i podeszła do męża by go nakryć, stwierdziła, że ciało jest zimne. Henry nie oddychał, a jego serce nie wykonywało żadnej pracy. Chwyciła za słuchawkę telefonu, ale zamiast sygnału, wydawało jej się, że usłyszała radosny i przepełniony spokojem głos męża:
- Nareszcie.