Pot spływał mu po czole, a koszula była jedynie mokrym materiałem przylegającym do ciała. - Jeszcze jedno okrążenie – pomyślał.
Dobiegł do domu. Wdrapał się schodami na czwarte piętro. Poszło mu jak zwykle ciężko. Jak po każdym bieganiu. Wziął szybko prysznic, po czym ubrał się starannie w czysty garnitur i błękitną koszulę.
Po chwili znajdował się już w samochodzie w drodze do pracy. Na jednym ze skrzyżowań zobaczył jakąś kobietę w przykrótkiej spódniczce. Usłyszał klakson za sobą. Przespał zmianę świateł. – O kim ty pajacu myślisz – skarcił siebie. Nie za przegapienie zielonego – nie, za oglądanie się za spódniczkami. Był świeżo upieczonym małżonkiem kobiety, której nie można było niczego zarzucić.
Włączył radio. Wybory. Prezydent. Leper. Charków. Mauritius.
Zostawił stację. Nieco go zdziwiło, że jakiejś stacji opłaca się nadawać relację stamtąd.
Jak nigdy spojrzał na niebo. Było granatowe. Nadchodzi front – na sunęło mu się na myśl. – Kurde mówię jak pani z Pogody. Osobliwe. Rozejrzał się i miał dziwne przeczucie. Nie potrafił go opisać. Spotkał się z nim po raz pierwszy w życiu. – Niebywałe - pomyślał - nie dożyłem jeszcze trzydziestki, a staję się psycholem.
Wpadł do pracy spóźniony 3 minuty, za co szef zganił go spojrzeniem mogącym oznaczać jedno – Brak Premii. Najpierw się tym przejął, potem stwierdził, że to tak jakby się martwić tym, że nie wygrał w lotka.
Próbował się do niej dodzwonić już 3 razy bezskutecznie. Z jakiś powodów nie odbierała. Przemknęła mu przez głowę głupia myśl. Odpędził ją niczym natrętną muchę. Powróciła niczym bumerang wraz z głosem, którego nienawidził: - Przecież sam się dzisiaj oglądałeś za jakąś panienką. Wrócił do pracy. Nie mógł przecież co chwila łazić do kibla, żeby do niej dzwonić.
Obiecał sobie, że w przyszłym miesiącu weźmie urlop. Koniec tej harówki i ciągłego stresu. Pracował w ten sposób już półtora roku po 15 godzin dziennie, wraz z niedzielami. Japończyk – właściciel firmy – wyciskał z niego wszystko.
22:30
Zapaliła się czerwona kontrolka. – Cholera jak nie urok to sraczka. Wpierw guma, teraz jeszcze ropa się skończyła. Miał wrażenie, że coś specjalnie opóźnia jego powrót do domu. Na dodatek szef poprosił go, żeby mu towarzyszył w spotkaniu z jakimiś tam pieprzonymi Arabami.
Zatankował na stacji samoobsługowej. Rozejrzał się dokoła. Poczuł ciszę. To osobliwe – pomyślał. Zdziwił się, że po raz drugi w życiu użył tego dziwnego słowa. Po raz pierwszy nie to że nic nie słyszał.
Poczuł ciszę.
Nie spodobało mu się to. Wiedziony niesprecyzowanym lękiem wsiadł do samochodu i ruszył z piskiem. Był bardzo znużony, a ostatnie kilometry ciągnęły mu się w nieskończoność spojrzał na zegarek: 23:45.
Osłupiał. Miał wrażenie że opuścił stację około 22:30, a podróż z niej do domu nigdy nie zajmowała mu dłużej niż 15 minut.
Przestraszył się. Nie wiedział czego, ale zaczynał obawiać się najgorszego. Co za paranoje pomyślał. Jakby we śnie, albo po joint’cie. Przyspieszył licznik wszedł na 180 mimo że dozwolona prędkość wynosiła jedynie 50. Cholera muszę zdążyć przed dwunastą – ogarnęła go maniakalna myśl. Do domu miał zaledwie 100 metrów, a byłby skłonny przysiąc pokonanie tego odcinka zajęło mu ponad minutę. Zostały trzy minuty. Począł wbiegać po schodach, powoli domyślając się finału. Biegło mu się coraz gorzej.
Otworzył z wysiłkiem drzwi i zobaczył żonę idącą w jego stronę. Zastygła nagle. Jej otwarte usta wyrażały najgłębsze zdziwienie.
- Co Ci jest - pomyślał ? Zamiast powiedzieć pomyślał ! Spróbował powiedzieć, ale zamiast tego usłyszał głos swoich myśli. Osłupiały, spróbował podejść do niej, lecz nie mógł!!! Tego było za wiele. Nie musiał spoglądać na zegar by wiedzieć która jest godzina. Spróbował dotknąć swej ukochanej, lecz po chwili stwierdził, że nie ma czym. Że jest jedynie świadomością. Z trudem mógł uwierzyć w to, co się wydarzyło. Pomyślał że zgasi światło by na to nie patrzeć, ale po chwili opamiętał się, gdyż wiedział, iż nie jest w stanie. Kłębił się w sobie, w czymś w rodzaju bólu bezcielesnego, ostre myśli oplatały go wpijając mu się w jaźń niczym pęta z drutu kolczastego.
- To nie może być ! Przecież mieliśmy wyjechać na wakacje! - pomyślał zrozpaczony – na Mauritius. Patrzył się tępo na żonę, cierpiał, czując beznadzieję sytuacji. Wiedział, że to nie jest sen. Teraz zrozumiał. Wiedział czym były wszystkie te niejasne sny, które mu się przyśniły.
A jednak nie wytworem demonów, które grasują, gdy rozum śpi!
Upajał się świadomością prawdy. Tak prawdy! Poczuł się jak fanatyk, który doznał objawienia. Bolesnego objawienia. Stało się dla niego oczywiste, że te wszystkie sny były przestrogą przed tym co nastąpiło, od czego nie było odwrotu. Wreszcie – nie pamiętał od jak dawna – miał czas zastanowić się.
Spojrzał na swą drugą połowę. Założyła dziś czerwoną sukienkę, specjalnie dla mnie pomyślał J, ale ja się spóźniłem, gdybym przybył piętnaście minut wcześniej L, albo pół godziny. Z jego umysłu wylał się ocean zdań z „Gdyby”. Cierpiał, krwawił myślami, wymiotował, złością, gotował się furią, eksplodował!
Poczuł się marnie.
Nadal był w tym samym miejscu nie mogąc się poruszyć. Choćby, na krok. Uwięziony, ze spojrzeniem skierowanym na żonę. Jej wzrok był dla niego wyrokiem, karą chłostą. Nie, nie było w jej spojrzeniu złości. Zamarła nieświadoma niczego. Chwila- zastanowił się, przecież ja nie mogę ruszać twarzą tak jak Ona! Czyli Ona też mnie widzi i przeżywa to co ja. Muszę usiąść – poczuł się słabo – jednak odruch nie na wiele mu się zdał.
Zgasło światło.
Przepaliła się chyba żarówka – wyspekulował. A co, jak się nie przepaliła? Znów jechał kolejką górską pt. strach. Był otoczony ciemnością doskonałą. Poczuł, że zbliża się przeczucie. Tak rozpoznał tę fazę, mimo iż przeczucia przychodziły zazwyczaj zbyt szybko, by móc się nad nimi zastanowić.
Przeczucie dotyczyło pytania, które zmiażdżyło go swym ciężarem:
Co będzie dalej?
Nie umiał na nie odpowiedzieć. Zastanowił się czy rano będzie mógł coś widzieć. Obecnie pozbawiony był przecież wszystkiego! Pogrążył się w analizowaniu. Nie dochodziły go żadne sygnały, ani dźwiękowe, ani wzrokowe, ani zapachowe. Nie miał czucia ciała, ani smaku. Nie miał poczucia czasu.
NIC mi nie zostało! – wrzasnął jego znienawidzony wewnętrzny głos. Zamyślił się na bardzo długo.
Świadomość.... Istnienie.... Rozum.... Ja..... przebudził się z rozważań, gdy uświadomił sobie, że może przecież formułować myśli!
Postanowił czekać na świt. Czekał i czekał. Zdał sobie sprawę, że świt nie nastąpi. Nie zobaczy już więcej małżonki, gór, lasu, morza, gwiazd, tęczy i deszczu.
Poczuł tęsknotę, po raz pierwszy w życiu. O zgrozo w tym momencie poczuł, że żyje, że gdyby mu zwrócić to wszystko co miał, tyle by zmienił, wyjechali by na Mauritiusa, spędzili by porządny miesiąc miodowy. Co tam miesiąc! Rok, Dwa, Życie całe... ..przecież jest ono darem.
Coś się zmieniło. Znów TO poczuł. Wiedział, że znów stanie się coś, coś, coś.... brakowało mu słowa. Chodziło mu o coś co sprawia, że... - miał to słowo na końcu języka, lecz nie mógł go wypowiedzieć. Coś odgradzało go od niego szklanym .... - Znów nie wiedział czym. Zaczął się zastanawiać co właściwie chciał powiedzieć. Nie wiedział. Ale czego nie wiem ? – Zastanowił się. Odkrył najgorsze: Zapominam wyrazy !!! Rozpacz dopadła go ze wszystkich stron. Zaczął wyrzucać z siebie, jak karabin maszynowy wszystko co pamiętał, żeby nie zapomnieć.
Po chwili, której nie mógł sprecyzować przestał. Stwierdził, że to na nic.
Teraz Wiedział, że wkrótce nie zostanie mu nic. Czuł, że zaczyna obserwować. Nie widział rzecz naturalna nic. Jednak ani nie docierało do niego nic, ani nie był w stanie z siebie cokolwiek wydobyć. Ktoś może pomyśleć, że nie zostało mu nic, ktoś inny, że przestał istnieć. Obie te tezy są nieprawdą. Została mu świadomość, strach i BÓL.