Literatura

Oczyszczenie (opowiadanie)

Lou

  Kamienice. Rzędy starych budynków ściśniętych i zrośniętych ze sobą jak bliźnięta syjamskie.Idę między nimi mężnie opierając się przytłaczającemu wrażeniu jakie na mnie wywierają.
  Obok mnie raźno maszeruje pracownik agencji nieruchomości- niski, drobny człowieczek z łysiną na głowie i teczką w ręku. Pusto w oczach.
  Trochę mu zazdroszczę. Nie myśli tyle, to pewnie bardzo przyjemne. Mieć spokój w głowie.
  Zatrzymujemy się przed pomalowanymi na brązowo drzwiami. Pan Z. kładzie dłoń na pordzewiałej klamce w kształcie lwa- "Widzi pan... Te drzwi nie są zamykane na klucz... Ale to dla wygody mieszkańców. Komu by się chciało mocować z takim żelastwem..."- śmieje się nerwowo. Myśli tylko o tym, żeby opchnąć mi to mieszkanie, nawet niekoniecznie mnie- komukolwiek. Chce jak najszybciej wrócić do domu, zjeść kolację, pooglądać telewizję... Normalny człowiek. Jak ja mu zazdroszczę.
  Wchodzimy po schodach. Ich skrzypienie zlewa się z paplaniną mojego towarzysza- docierają do mnie zaledwie strzępki... w doskonałym stanie... wyposażone... stare, solidne meble...
  Szczęk klucza. No, tutaj będę musiał się trochę pomęczyć.
  "Może mnie pan tu zostawić.- po krótkim oprowadzaniu mężczyzna patrzy na mnie wyczekująco.- Biorę to mieszkanie."
  Zostaję sam. Idę do łazienki, przyglądam się wannie z wnętrzem naznaczonym pasem osadu w kolorze słabej herbaty, umywalce z jednym kurkiem, jadowicie zielonej desce klozetowej. W końcu mój wzrok pada na zaśniedziałe lustro.
  Patrzy na mnie zmęczona twarz nieudacznika. Zawsze byłem, jestem i będę kompletnie bezużyteczną jednostką, beztalenciem. Darmozjadem korzystającym z dóbr życia mimo tego, że na nie nie zasłużył.
  Siadam przy biurku w największym pokoju. Trzeszczy prawie tak samo jak schody, krzesło może nawet jeszcze głośniej. Wysuwam szuflady, jedna po drugiej, powoli...
  W ostatniej coś jest. Wyciągam szufladę jeszcze wolniej, boję się tego, co w niej zastanę... Jakby była pełna nitrogliceryny...
  To tylko nieduże zawiniątko. Biorę je do ręki- ciężkie. Podłużne, owinięte w przybrudzoną bibułkę. Rozwijam. Czarne, błyszczące pióro wieczne... Ważę je w dłoni, mam dziwne uczucie jakby pulsowało. Jakby miało serce.
  Zdejmuję skuwkę- złota stalówka lśni w słabym świetle padającym z brudnego okna. Można by spróbować...
  Grzebię w kieszeniach. Znajduję kapsel od coca-coli, ogryzek ołówka i stary bilet na pociąg. Kładę przed sobą bilet i dotykam stalówką papieru. Piszę to, co myślę, wyciągam myśli z głowy jak wiotką nić, układam ją piórem i atramentem w zdania, które zostaną na wieczność.
  Skończyło się miejsce... Czuję się obco, jakby ubyło mi zmartwień, wspomnień, rozważań...
  Patrzę na świstek i widzę słowa. Wiem że są moje, jednak nie potrafię sobie przypomnieć skąd pochodzą.
  Czuję się oczyszczony.
Z braku miejsca zaczynam pisać na blacie biurka. Zaskakuje mnie  lekkość z jaką pióro ryje w drewnie, wcale nie wkładam w to wysiłku, a mimo to wersy płyną jakby same się tworzyły.
  Piszę po ścianach, potem po podłodze... Dochodzę do okna- piszę po ramie, po szybach. Słowa nie spływają wraz z wilgocią, zostają. Są bardziej materialne ode mnie, bardziej istnieją niż ja, niż to mieszkanie, niż całe miasto.
  Wyciągam ze schowka drabinę i piszę po suficie. Z każdym wyrazem ubywa myśli.
  Wreszcie staję po środku pokoju. Nie odczuwam głodu ani senności, mimo że minęło już kilka dni odkąd jadłem ostatnio.
  Chowam pióro do ostatniej szuflady. Wychodzę na ulicę. Jestem nowym człowiekiem. Nic nie pamiętam, nie myślę, nie znam siebie. Można pomyśleć nawet że nie żyję, to bardzo prawdopodobne, bo przechodnie mnie nie widzą.
  Całego siebie przerobiłem na słowa. Może życie, moja istota i istnienie zostały w tamtym mieszkaniu.
  Byłem pożywką dla pióra. Dzięki mnie ono oddycha, jego serce bije moimi zdaniami. Ono jest mną, moja krew jest atramentem. Moja dusz to dłoń, która pisze.
  Nie miałem racji. Nie byłem bezużyteczny. Teraz czuję, że po coś istnieję.
       Czy też może
            istniałem.


dobry 1 głos
Tylko zarejestrowani użytkownicy mogą komentować i oceniać teksty
Zaloguj się Nie masz konta?   Zarejestruj się
Paulina Biczkowska
Paulina Biczkowska 20 maja 2013, 15:57
Intrygujące opowiadania o jednocześnie oczyszczającej i pustoszącej człowieka sile słowa, o jego mocy unieśmiertelniania. Dobrze napisane, z mocną puentą.

„Piszę to, co myślę, wyciągam myśli z głowy jak wiotką nić, układam ją piórem i atramentem w zdania, które zostaną na wieczność” – bardzo ładne zdanie :)

Trochę rzeczy do poprawy (pamiętaj o spacjach przed myślnikami):
• „budynków ściśniętych” – po „budynków” przecinek;
• „między nimi mężnie” – po „nimi” przecinek;
• „wrażeniu jakie” – „które” (zaimki „jaki” i „który” mają swoje „pary”: „taki” – „jaki” i „ten” – „który”);
• „łysiną na głowie” – pleonazm – łysinę można mieć tylko na głowie;
• „Szczęk klucza. No, tutaj będę musiał się trochę pomęczyć” – czy „No, tutaj […] pomęczyć” jest wypowiedzią agenta nieruchomości? Jeśli tak, to w cudzysłów (tak jak i urywki jego słów, które słyszy główny bohater, ze wcześniejszej linijki);
• „zostawić.- po krótkim” – bez kropki po „zostawić”;
• „życia mimo tego, że” – „życia, mimo że”;
• „uczucie jakby pulsowało” – po „uczucie” przecinek;
• „Wiem że są moje” – po „wiem” przecinek;
• „przypomnieć skąd” – po „przypomnieć” przecinek;
• „lekkość z jaką pióro” – „lekkość, z którą pióro” (z tym piórem ryjącym w biurku skojarzył mi się jeden z czarodziejski przedmiotów z Harry’ego Pottera ;));
• „płyną jakby” – po „płyną” przecinek;
• „kilka dni odkąd” – po „dni” przecinek;
• „pomyśleć nawet że” – po „nawet” przecinek;
• „Może życie” – czy nie powinno być „może”?
przysłano: 20 maja 2013 (historia)

Inne teksty autora


Strona korzysta z plików cookie w celu realizacji usług zgodnie z Polityką prywatności.
Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do cookie w Twojej przeglądarce.

Zgłoś obraźliwą treść

Uzasadnij swoje zgłoszenie.

wpisz wiadomość

współpraca