Zawsze zdawało jej się, że błogość znajduje się dokładnie tam, gdzie podczas zachodu Słońca na bezchmurnym niebie kończy się fiolet i zaczyna szaro-błękit. Niecodziennie, nieoczekiwanie, krótko. Tak naprawdę, to wcale nie 'zawsze', tylko akurat wtedy, kiedy pierwszy raz ogarnęła ją błogość, towarzyszył jej ten szaro-błękit na niebie.
Chciała biec.
Kiedyś kupiła sobie roślinkę w doniczce, łatwy w obsłudze przyjaciel fikus. Polubił ją, rósł szybko, zielenił się na wiele odcieni, nawet się uśmiechał. Liście i gałązki dumnie kierował ku promieniom słonecznym i wcale się nie obrażał, gdy od czasu do czasu zdarzało jej się trochę go przystrzyc, by nabrał lepszego wyglądu. Lubił ją tak, jak nikt inny. Słuchał bez przerywania, bez zbędnych komentarzy i bez ocen. Pewnego dnia przyniosła kota - zmarznięte, wychudzone, zagubione zwierzę, które pokochała od pierwszego wejrzenia. Kot z czasem zupełnie zawładnął jej sercem. Ogołocił przyjaciela fikusa z liści, bo lubił je podjadać. Zostały same gałązki, które ze smutku i samotności zasychały i zupełnie przestały się uśmiechać. W końcu, ze łzami w oczach wyrzuciła kikuta, który pozostał z fikusa. Kot zawładnął mieszkaniem, chciał mieć ją tylko dla siebie. Takie zmienne, takie życie, takie epizody, takie smutki i radości. Ot, co.
Kot w końcu uciekł. Dość miał mieszkania, pełnej miski, czystej kuwety, miłości. Możliwe też, że po prostu z ciekawości wyskoczył za okno i po długiej wędrówce zapomniał drogi do domu. Zrobiła trochę ogłoszeń, kilkakrotnie odwiedzała schronisko, ale w głębi serca dobrze wiedziała, że już go nie będzie. Przywykła. Nie płakała zbyt wiele. Przywykła do tego, że po kolei wszyscy ją opuszczali. Nikt nie zatrzymywał się na dłużej. Nauczyła się nawet nie przywiązywać, nie tworzyć głębszych relacji, nie ufać za bardzo. Wszystko z czystego egoizmu - by uchronić siebie samą przed cierpieniem. Wszystko zaplanowane już jakiś czas do przodu. Wszystko spisane na straty już przy samym początku.
Miała wrażenie, że z wiekiem staje się coraz bardziej sucha. Nie była stara, była nawet bardzo młoda. Wcierała w siebie balsamy litrami, ale ciągle wydawało jej się, że jest sucha. Czasem nawet snuła scenariusze, że z biegiem lat umrze z przesuszenia, wyparuje z niej cała woda, a jej ciało będą pokazywać w telewizji, jako "niespotykany przypadek". Na pewno odkryją jakąś chorobę przy okazji, a grupa religijnych fanatyków uczyni z niej - niewierzącej - świętą dotkniętą cudem. Ot - takie dziecięce historie. Miała oczy dziecka. Dorosła, rozsądna kobieta ze spojrzeniem dziecka. Urzekała nim mężczyzn, którzy nigdy nie byli w stanie pokonać muru, który oddzielał ją od reszty społeczeństwa. Dlaczego dawało jej to jakąś satysfakcję? Dlaczego jednocześnie czuła się spełniona i niesamowicie samotna?
Wracając do mieszkania często puszczała głośno muzykę, siadała po turecku po środku pokoju, zamykała oczy i napawała się dźwiękami. Brała czasem kredki, pędzle, sztalugi, farby i płótna i malowała te emocje, nadawała im kolory, kształty, rytm. Muzykę czuła każdą komórką ciała. Dotykała jej. Muzyka muskała ją, jak ciepły letni wiatr, jak zimny mroźny wicher, jak halny w górach i jak morska bryza. Muzyka malowała przed jej oczyma kolory, dźwięki wlewały się w nią i spoczywały jak oleje na płótnie. Wylewały się rzeką łez. Łez cierpienia, łez radości, łez smutku i uśmiechu. Skondensowana dawka namacalnych emocji. Padała po tych „seansach” wyczerpana, z uśmiechem na twarzy i rumieńcem na policzku. Wzdrygały nią raz po raz muzyczne orgazmy. Czasem przepłakiwała długie godziny, skulona, zasłuchana, w innym świecie, w innym wymiarze, innym stanie świadomości. Nic nie mogło równać się z muzyką. Tylko seks w parze z muzyką maksymalizował doznania do punktów ekstatycznych. Lecz ONI oczywiście nigdy nie rozumieli, dlaczego czasem zwykła płakać. Pozostawała muzyka.
Wieczorami wychodziła samotnie. Lubiła tańczyć. Nie potrafiła polubić, acz potrzebowała ludzi. Nienawidziła ich i kochała tak bardzo, jak tylko się da. Bliższych, dalszych, znajomych i nieznajomych. Uśmiechała się do nich w klubach. Wiecznie uśmiechnięta na imprezach - musieli ją mieć za bardzo sympatycznego człowieka. Uwielbiała fakt, że siebie samą chowa tylko dla siebie samej. Odwiedzała kluby, kojarzyła twarze, twarze kojarzyły ją. Nic poza tym. Dla chwilowego pokonania samotności zdarzało jej się wtulać w torsy podtrzymujące jakieś twarze. Zapominała się na moment, zatapiała w zapachu, cieple i chwilowej chemii w postaci motyli w brzuchu. Wystarczało. Odchodziła szybko, znikała. Wiedziała, że często jej szukali, pytali o nią. Nie spotykała ich już nigdy więcej. Oni jednak czasem napotykali ją. Tak – kochała tych mężczyzn bardzo mocno, kiedy nie było ich obok. Gdy pojawiali się, nagle zderzało się jej wyśnione wyobrażenie z rzeczywistością i łapała znów stany depresyjne. Ona tłumaczyła, oni nie rozumieli, ona kochała, oni kochali inaczej niż by chciała. Ona przestawała kochać, oni dalej kochali po swojemu i dalej nic nie rozumieli. Dlatego bardziej przywiązywała się do kobiet. Może jednak na dłużej. Tak – na dłużej przywiązywała się do kobiet. Choć zakończenia bywały takie same. Tworzyła dziwne siatki więzi i powiązań, gubiła się w swojej nadwrażliwości, cielesności, emocjach. Kochała i nienawidziła, patrzyła w lustro, ale nie widziała nic szczególnego. Oddawała się bezwiednie każdej napotkanej osobie, która potrafiła zachwycić się jej urodą. Marniała. Kupowała, skręcała, wdychała, przetrzymywała chwilę w płucach i wydychała. By czuć mocniej, śnić jeszcze piękniej, widzieć więcej…
Tak chaotycznie układała swoje życie. Kochała samotność. Zapach pasteli olejnych. Muzykę. Książki. Kochała też kilka innych rzeczy lub pojęć. Nie potrafiła nawet polubić ludzi. Nie bała się śmierci. Nie lubiła lata. Nie lubiła zimy. Kochała wiosnę i jesień. Lubiła deszcz. Nie biegła za pieniędzmi. Nie rozumiała konsumpcjonizmu. Gorącą kawę, czy herbatę zaparzała sobie tylko po to, by ogrzać kubkiem wiecznie zimne dłonie. Nigdy nie dopijała od razu, czasem zostawało nawet na drugi dzień.
Po pewnym czasie kot wrócił. Pewno nie ten sam, bo miał trochę inne kolory, ale dla niej był tym samym zmartwychwstałym kotem. Wtedy drugi raz poczuła błogość. I smutek, bo znów przypomniała sobie o fikusie. Tego dnia z głośników cały dzień brzmiało Bonobo, za oknami padał pierwszy śnieg, a w głowie odbijała sie od czaszki melancholia. Stała przy oknie i przypomniało jej się, jak za dzieciaka w pierwszy śnieżny dzień potrafiła godzinami patrzeć na podwórko, które się zabielało. Po prostu stać i patrzeć. Albo siedzieć.
Lubiła patrzeć na musujące bąbelki w kieliszku. I bynajmniej nie te szampańskie, raczej piwne. Jednak dużo bardziej wolała colę z whisky. Od czasu do czasu, bez przesady. Bez zbędnych emocji. Znała umiar, potrafiła zachować trzeźwość umysłu, stawiać granice i nigdy nie przesadzała z alkoholem, czy innymi używkami – co nie przeszkadzało jej w rewelacyjnej zabawie. Czy z większą ilością wspomagaczy byłoby lepiej? Nie dążyła do tego, by było lepiej. Chciała, by było dobrze. Dla ludzi, którzy nie potrafią znaleźć punktu kontrolnego i powiedzieć sobie dość przewidywała smutne scenariusze - uważała, że na pewno przekłada się to też na inne pola życiowe.
Często snuła przeróżne historie o ludziach. Uwielbiała obserwować. Patrzenie było jej cechą rozpoznawczą. Swoich stałych klientów w pracy znała bardziej, niż mogłoby im się wydawać. Szczególnie tych, którzy – oprócz zamawiania – nie wymieniali z nią więcej słów, ale zwykli długo przesiadywać. Nie lubiła złudnych pierwszych wrażeń. Kiedy ludzie przerysowywali siebie nad wyraz tylko po to, by potem mogła się na nich zawodzić. Inni twierdzili, że jest dziwna dlatego, że nie próbuje podnieść swoich szans na samym początku. Wolała zaczynać z umiarem i pokazywać, odkrywać z upływem czasu. Ale oczywiście do pewnego punktu granicznego. Jej wnętrze było zawsze zostawione tylko dla niej samej. Rozrzucała wśród różnych ludzi różne jego strzępki, jednakże ci ludzie nie znali siebie nawzajem, więc nie potrafili ich poskładać w całość. Wszystko dobrze przemyślane i zaplanowane. Miała wielu kilkugodzinnych przyjaciół. Online. Potrzebując się uzewnętrznić - szukała w Internecie. Znajdowała, wyrzucała z siebie, co trzeba i znikała. Zawsze inny nick, zawsze inny pokój, zawsze inny user. Często rozmyślała o tym, czy nie wrócić i nie poznać kogoś bliżej. Wieczorami, przed snem wyobrażała sobie swoich rozmówców, śniła o nich, ale nigdy do nich nie wracała. Ot – cała taka skomplikowana historia. Prosta jak drut.
Lubiła chodzić na festyny dla dzieci. W dzieciństwie mogła tylko na to wszystko patrzeć, zazdrościć innym – teraz mogła też mieć coś dla siebie. Wata cukrowa – marzenie, rzecz, na widok której oczy się świeciły – teraz mogła ją kupić, zjeść, poczuć, powrócić do dzieciństwa, do tej maleńkiej części siebie i podać jej rękę. Podać jej watę cukrową. Bzdura, za którą warto byłoby rzucić się w ogień. Małe wzruszenia, delikatne przyjemności, powroty i głaskanie kota.
Niezależnie od nastroju, który wnosiła ze sobą do łazienki, zawsze po napuszczeniu całej wanny wody i zanurzeniu się w niej po same uszy, zaczynała się zastanawiać. Bynajmniej nie nad sensem istnienia, a po prostu nad tym, czy teraz właśnie się nie utopić. Serce zaczynało bić szybciej, oddech stawał się urywany i nieregularny i zawsze brakowało jej odwagi. Wynurzała się, wypuszczała wodę, a wraz z nią myśli samobójcze i wracała do poprzedniego stanu.
Przeżywała te swoje wzloty i upadki, wyolbrzymiała każdą emocję, przywiązywała zbyt dużą wagę do słów i sposobu wypowiedzi, oczekiwała mnóstwo czułości i bliskości, dostawała natomiast jedynie marne ochłapy, z których tak czy owak próbowała wyciągnąć ile się dało.
Nie wierzyła, że ludzie się zmieniają, twierdziła, że zmieniają się tylko ludzie ich otaczający. Towarzystwo. Uważała, że od każdego poznanego bliżej człowieka, którego lubimy, zabieramy jakiś ułamek zachowań, charakteru, przyzwyczajeń i tym samym kształtujemy naszą autonomię. Nie wierzyła, że ludzie się zmieniają, ale ciągle marzyła, że ci najważniejsi nagle staną się dla niej tacy, jacy byli w jej snach i wyobrażeniach.
Nie uciekała nigdy od smutku. Każda emocja była piękna w swej prostocie. Uczyła się siebie, patrzyła co i jak wywołuje jakie stany, co te stany robią z nią, jak na nią wpływają. Smutek też mógł być pięknym uczuciem. Bo piękno jest tak subiektywnym pojęciem. Bo można nauczyć się celebrować emocje, a smutek jest emocją bardzo namacalną. Mówili jej, ze smutek należy naturalizować. Uważała, że każdą emocję można neutralizować. Najpierw neutralizuje się smutek, potem złość, potem radość, potem człowiek staje się neutralny. Nijaki. Smutek niejednokrotnie oczyszczał. Alarmował, że trzeba na chwilę przystanąć i przypatrzeć się sobie, swojej sytuacji, być może coś zmienić. Był pięknym stanem, który jest nieodzowną częścią ludzkiej psychiki. Wiedziała, że jeśli nauczy się dostrzegać w sobie smutek i w pewnym sensie go doceni, łatwiej jej będzie zrozumieć jego przyczyny. Rozumiejąc przyczyny, będzie mogła rozumieć bardziej siebie. Neutralizując smutek bez szukania jego przyczyny, tylko zdusi emocje i przeniesie na następny moment ze skumulowaną siłą. Dlaczego jednak dostrzegała w sobie już tylko smutek, czy wyszukiwała go na siłę?
Kot spał przy głośniku – widocznie miał podobny muzyczny gust. Albo po prostu lubił to delikatne drżenie. Często łapała się na tym, że traktowała go jak człowieka. Ba! Nawet uważała, że jest dużo lepszy od wszystkich, którzy ją otaczali.
Kiedy już pokochała go najbardziej, jak potrafiła i czuła, że kot pokochał ją równie mocno i ani myśli „znów” uciekać, oddała go. Wszystkie piękne zdjęcia, kuwetę, miski, transporter, zabawki. Ogłoszenie, telefon, transport, radość nowej rodziny, brak jej łez. Zostało zgrzebło. Zapomniała go dołączyć. Została już zupełnie sama. Na własne życzenie. Do czego dążyła? Autodestrukcja.
Zbliżała się ta chwila, kiedy wszystko stało się jasne, piękne i dobre. I wydawało jej się, że szybuje na skrzydłach motyla. Skrzydłach białych jak śnieg. Wzięła je w dłonie, nie wiedziała, czemu są zimne i mokre jak śnieg. Zimne i mokre. Biały puch, jak wata cukrowa. Zupełnie jak wata cukrowa - pomyślała dokładnie wtedy, gdy przestała już nawet dygotać. Zapadała w zimowy sen. Pełen motyli, pierwszego śniegu i waty. Cukrowej, albo takiej zwykłej - jak w święta nakładali za dzieciaka na choinkę. Nienawidziła dotykać waty, miała zawsze ciarki na całym ciele. Już nie będzie żadnych ciarek wśród motyli.
Podążając za radami - przeredagowane, jeszcze raz przemyślane, popoprawiane. Właściwie o co tu chodzi? O katharsis. Tak, czy inaczej, w ten, czy inny sposób - właściwy, czy niewłaściwy. Bywa i tak, starałam się w to wniknąć i zrozumieć.
i czy tekst jest "wklejony" w całości, bo mam wrażenie, że urywa się w pół zdania?
Jeśli chodzi o moje subiektywne odczucia związane z nim:
uważam, że czyta się płynnie.
co o treści:
opisywana dziewczyna cholernie się boi i żyje marzeniami bo są dla niej schronieniem - tekst do mnie przemawia.. - najważniejsze by znaleźć punkt zwrotny, inaczej skończy się tak, jak kończy się opowiadanie.. - może być ono ku przestrodze.
Niestety nie znam się na detalach odnośnie prozy a z interpunkcją zawsze byłamv /raczej/ na bakier, więc zostawiam to innym. pozdrawiam :)
Jeszcze zajrzę tu więc może się namnożyć komentarzy. Pod żadnym warunkiem mnie nie słuchaj bo z prozą mam mało wspólnego ;)
Parę momentów zazgrzytało mi estetycznie: "łzy cierpienia", "rzeka łez". Dobrze byłoby też pozamieniać cudzysłowy na polskie, bo te górne to są niepolskie. Najlepiej z Worda przekleić.
Do poprawy.
• „Zawsze zdawało jej się” – „zawsze jej się zdawało” („się” nie powinno być na końcu zdania);
• „zachodu Słońca” – „słońca” małą;
• „szaro-błękit” – napisałabym bez myślnika („szarobłękit”);
• „kikuta, który pozostał z fikusa” – zostawiłabym tak, jak jest;
• „muru, który oddzielał ją” – zamieniłabym na „muru oddzielającego ją”, żeby uniknąć powtórzenia „który”;
• „Wracając do mieszkania często puszczała głośno muzykę” – albo, tak jak sugeruje Sajmon, „Po powrocie do mieszkania”, albo „Wróciwszy do mieszkania”, bo użycie imiesłowu „wracając” oznacza, że jednocześnie wracała do mieszkania i puszczała muzykę, co jest raczej niemożliwe;
• „turecku po środku” – „na środku”;
• „Wzdrygały nią raz po raz muzyczne orgazmy.” – raczej „wstrząsały”, bo „wzdrygnąć (się)” oznacza ‘drgnąć gwałtownie wskutek doznania niemiłego uczucia”;
• „kochali inaczej niż by” – po „inaczej” przecinek;
• „kawę, czy herbatę” – bez przecinka po „kawę”;
• „Nigdy nie dopijała od razu” – zamieniłabym „od razu” na „do końca”;
• „w głowie odbijała sie od czaszki melancholia” – zmieniłabym na „wewnątrz czaszki odbijała się melancholia”, bo określenie „odbijała się od czaszki” równie dobrze oznaczać, że odbijała się „na zewnątrz”, a przecież nie o to chodzi;
• „jej się, jak za dzieciaka w” – „jej się jak za dzieciaka, w”;
• „alkoholem, czy innymi” – bez przecinka po „alkoholem”;
• „powiedzieć sobie dość przewidywała” – po „dość” przecinek;
• „nad wyraz tylko” – po „wyraz” przecinek;
• „nich zawodzić” – „zawieść”;
• „jest dziwna dlatego, że” – „jest dziwna, dlatego że”;
• „uzewnętrznić – szukała” – zamieniłabym myślnik na przecinek;
• „z siebie, co trzeba” – bez przecinka po „siebie”;
• „oczekiwała mnóstwo” – „mnóstwa”;
• „z których tak czy owak próbowała wyciągnąć ile się dało” – „z których, tak czy owak, próbowała wyciągnąć, ile się dało”;
• „patrzyła co i jak” – przecinek po „patrzyła”.