Stałam na balkonie i patrzyłam przed siebie, nie do końca rozumiejąc, jak to się się stało. Jak to się stało? Głucha cisza nigdy nie była zbyt dobrym partnerem rozmów. Wyniosłam z mieszkania drewniane krzesełko, usiadłam na nim, po czym powróciłam do jakże wciągającej czynności patrzenia w przestrzeń i do odsuwania wciąż powracającego pytania: jak to się stało? Pamiętałam wszystko ze szczegółami, odtwarzałam każdą minutę, każdą milisekundę ostatniego wieczora, a mimo to nie umiałam powiedzieć, co takiego się tam wydarzyło, jakim cudem skończyło się tak, że ktoś teraz bardzo cierpi, a ja siedzę i mówię do siebie w środku nocy.
Cisza, gdyby naprawdę mnie słuchała, zapytałaby teraz, co się stało. Bo gdy zna się rezultat, można krok po kroku, metodą prób i błędów, poprzez tworzenie hipotez i obalanie ich, dojść do przyczyny. A więc droga Ciszo, drogie Sumienie, które od trzech godzin nie pozwalacie mi przestać myśleć, niewiele brakowało, a zabiłabym człowieka. Człowiek ten, mężczyzna lat około trzydziestu, krępej budowy, o krótkich, jasnych włosach i szarych mdłych oczach, leży teraz w szpitalu i czeka na operację. Nie znałam tego mężczyzny, nie wiem, jak ma na imię, czy ma dzieci, żonę, przyjaciela, kochankę, czy ktoś teraz na niego przed drzwiami szpitalnej sali czeka. Nie wiem i, co gorsza, zbytnio mnie to nie obchodzi. W każdym razie wracając, tak, krew trysnęła z rany obficie, gdy go dźgnęłam. Miała kolor ciemny, płynęła powoli, ale obficie, wyraźnie zarysowując swój ślad na bladym, odsłoniętym udzie. Ulicą nie przechodził akurat nikt, obyło się bez świadków. Nawet żałuję, bo może oni by wiedzieli, lub może chociaż jakiś zniesmaczony policjant byłby w stanie powiedzieć mi, jak to się stało. Dlaczego młoda kobieta, zdrowa psychicznie, bez problemów finansowych czy emocjonalnych, dopuściła się, nie boję się tego słowa, zbrodni?
Bardziej niż zła boję się teraz niepewności. Skoro już raz to zrobiłam, to kto wie, co będzie potem. Jak się zachowam, gdy jutrzejszego poranka wyjdę na ulicę, w pełnym słońcu. Tym razem nie wezmę ze sobą noża, wyrzuciłam go do stojącego przed blokiem kosza na śmieci, ale przecież jestem wysoka, dobrze zbudowana, mam silne ręce. Co będzie, jeśli nagle zechcę udusić przypadkowego przechodnia, jeśli rzucę się na małe dziecko i zechcę je porwać, co ma zrobić ze mną świat, społeczeństwo, skoro ja sama nie wiem, co mi jest? Zbrzydło mi siedzenie na dworze, jest zbyt rześko i świeżo, ale gdybym weszła do środka pewnie znowu spróbowałabym zasnąć, a nie mogę tego zrobić, bo zanim to nastąpi, muszę się dowiedzieć. Rozsądek nakazuje mi pójść na policję, ale co ja im powiem, przecież od razu uznają mnie za wariatkę. A ja nie jestem szalona, mogę spędzić resztę życia w więzieniu, tak, zgadzam się, mea culpa, ale jeśli już, to z powodu zła, nie szaleństwa. Nie mam w sobie na tyle szlachetności, żeby los obdarzył mnie darem nieświadomości, teraz jestem aż nadto świadoma.
Dobra Cisza mogłaby mnie pocieszyć. Spokojnie, nie denerwuj się, razem damy radę dojść do tego, dlaczego. Dlaczego? Lecz najpierw zadam ci kilka prostych pytań. Na początek powiedz, co takiego dzisiaj robiłaś. A więc, wyszłam z pracy, z agencji ubezpieczeń, jak zwykle o godzinie osiemnastej. Wsiadłam do samochodu, czerwony fiat bravo, czteroletni, uruchomiłam silnik i pojechałam w stronę centrum, żeby przed powrotem do mieszkania zrobić zakupy, za dwa dni obchodzę dwudzieste piąte urodziny i urządzam małe spotkanie towarzyskie. Po zrobieniu zakupów zaczęłam jechać w stronę domu, tą samą drogą, co zwykle. Nie zatrzymywałam się, aż do zjazdu na moją ulicę. Zjechałam na krawężnik, ponieważ nie byłam pewna, czy wzięłam ze sobą kluczyki, czy dałam je mojej siostrze, która miała przyjść do mnie i pożyczyć kamerę. Kluczyki na szczęście były w torebce. Zanim jednak zaczęłam jechać dalej, zobaczyłam tego mężczyznę. Wysiadłam z samochodu. Dlaczego?
Dlaczego? Nikt nie wie. Co się stało dalej, jest aż zbyt proste. Nic nigdy nie udawało mi się z taką łatwością, jak właśnie to. Zakrawa to na ironię, ba, to jest ironia, groteska, scena wyjęta z Kafki. Nie rozumiemy, jakie coś jest, czemu coś jest, wiemy tylko, że jest i nie ma od tego odwrotu. Weszliśmy w pewnym momencie na ścieżkę, na której nikt oprócz nas nigdy nie był i właściwie od tego momentu byliśmy już zagubieni. Od chwili kiedy przestaliśmy działać zgodnie z planem. Mój plan nie zakładał krwi, blondyna, noża... Właśnie, od którego dnia zaczęłam nosić do pracy nóż? Jaki nóż, u mnie wszystkie są na miejscu... Co się stało?
- Proszę pani, czy pani mnie słyszy? - Obudziłam się. Nigdzie nie siedziałam, tylko leżałam. Mieszkam w szeregówce, jestem nauczycielką, mam zieloną skodę, urodziny obchodziłam miesiąc temu, trzydzieste pierwsze. Jestem krępą, krótkowłosą blondynką o szarych oczach. Niewiele brakowało, a wykrwawiłabym się, ugodzona nożem przez agenta ubezpieczeniowego, którego policja znalazła na balkonie jego mieszkania, siedzącego na drewnianym krześle i patrzącego w przestrzeń.
Drobiazgi do poprawy:
• „co takiego miało tam miejsce” – „co takiego się wydarzyło” („mieć miejsce” jest anglicyzmem);
• „nie pozwala mi przestać” – sugeruję albo „nie pozwalacie”, albo „nie pozwalasz”, skoro wcześniej jest „droga Ciszo, drogie Sumienie”;
• „szarych, mdłych oczach” – bez przecinka, bo „szary” i „mdły” są – fachowo mówiąc – przydawkami nierównorzędnymi (http://so.pwn.pl/zasady.php?id=629802);
• „płynęła powoli, ale mocno, silnie zarysowując” – zamiast „mocno” „obficie”, a zamiast „silnie” „wyraźnie”;
• „obchodzę 25 urodziny” – „dwudzieste piąte” (w beletrystyce liczebniki generalnie się rozpisuje);
• „wiemy tylko że jest” – po „tylko” przecinek;
• „- Proszę Pani, czy Pani mnie słyszy?” – „pani” małą.
zapowiada się ciekawie, ale jeszcze mu czegoś brak...