Zakazane uczucie.

tomm5

 

„Pamięć to despota, który zadręcza nas wspomnieniami”
Emily Bronte

 

   Czas niczym śnieg przyprószył drobinkami zapomnienia dawne chwile zmieniając je w mary tak niewyraźne, że tylko snem wydawać się mogły.

Czy jednak snem tym były czy też rzeczywistością, tego poświadczyć niepodobna, gdyż piętno tamtych wydarzeń i wzruszeń jedynie w sercu i duszy swój ślad pozostawiły.
A te niezbadaną mając naturę, tajemnicę do samego grobu strzec będą.

Czasami, kiedy drobny powiew myśli i wspomnień wzburzy spokój we wnętrzu człowieka, pył nieprzenikniony uniesie się nieznacznie w samym jego jestestwie.

Odsłoni się wówczas zarys dawnych wzruszeń majaczących w środku tej ludzkiej otchłani pobudzając nutkę melancholii dawnej, nieprzystającej do współczesnego świata, przez co swą nierealność poświadczyć tylko może.
Ile jednak prawdy jest w tych zarysach ledwie zapamiętanych, a ile wyśnionej mary nie sposób już tego odgadnąć, gdyż tak jak czas leczy rany zmieniając je w blizny, tak też i ten sam czas ciernie wspomnień tkwiące w sercu człowieka wygładza niczym muszla perłowa otaczając je gładką, lśniącą powłoką.
Dlaczego jednak  zjawy te człowiek nie wyrwie ze swego wnętrza, nie wyrzuci z odrazą i wstrętem lecz zamiast tego pielęgnuje je, dogląda niczym ogrodnik, który z najwyższą czułością zajmuje się kwiatami o płatkach delikatnych jak jedwab? Tak jakby nienaturalną przyjemność odczuwał w rozpamiętywaniu tego co jest już tylko przeszłością.
Zapyta ten i ów (kogo podobny los nie spotkał) – po co takie szaleństwo, uczucie niezdrowe, które tak wiele bólu zadało, które rozdarło serce, duszę i świat cały na strzępy?
Wówczas tylko jedna odpowiedź nasunąć się może – raz się rodzimy, raz żyjemy, raz umieramy …  i jeden jedyny raz płoniemy ogniem tak żarliwym, tak gorącym i namiętnym, że ślady tej pożogi  i sto lat życia nie zetrą.
Ale bez tego żaru straszliwego bijącego gorącem większym niż ognie piekielne, zmieniającego wnętrze człowieka w jeden wielki popiół, egzystencja jego byłaby martwa, pusta i uboga. Paradoksalnie, mimo potężnej siły zniszczenia właśnie to odczuwanie miarą jest naszego człowieczeństwa.
Cóż warte jest życie niewypełnione tym ogniem, choćby i jego siła jedną chwilę trwać tylko miała? Cóż warte są bogactwa tego świata, kiedy człowiek obejrzawszy się za siebie w ostatnich sekundach swojego istnienia, w ostatnim tchnieniu wydanym z piersi uświadomi sobie, że nie dane mu było doświadczyć tego potężnego, najwspanialszego uczucia jakim jest prawdziwa miłość?
Wielka żałość przeniknąć musi to serce, które pozostając dotąd twarde niczym diament opierało się temu uniesieniu, aby teraz, na koniec z żalu nad straconą po wsze czasy szansą w bólu i cierpieniu  pęknąć niczym szkło kruche, najdelikatniejsze od uderzenia jednej tylko myśli.
W czym tkwi więc moc tej tajemniczej siły, że za tę jedną chwilę każdy człowiek gotów byłby oddać życie?

 

A gdyby Wszechmocny powiedział:
- Człowiecze marny, rozczuliła mnie twoja żałość, twój ból. Przyjmij więc w darze wolę Moją i pozwól abym Ja jako Pan czasu i wszystkiego co cię otacza cofnął ciebie tam skąd wybija źródło twego cierpienia. Abyś naprawić mógł błędy czynów, których skutki tak wiele smutku przyniosły tobie i innym.
- Panie, przyjmę Twoją wolę z nieskrywaną wdzięcznością, lecz tylko po to, aby tej, która droższą mi była od źrenicy oka mego, przynieść ponownie w darze – tam dokąd mnie poślesz – na srebrnej tacy serce me, duszę i umysł. Aby, jeśli taka tylko jej będzie wola, potargać mogła je ponownie na strzępy, gdyż nawet ból przez nią zadany słodszy jest od wszelkich pieszczot tego świata. I Ty, który z miłości wydałeś na cierpienie najbliższą sobie istotę dziwić się temu nie możesz.

- A jeśli ta przypadłość z jej strony była tylko chwilą zapomnienia? Próżnością kobiecego serca lub też zwykłą zemstą skierowaną przeciw rodzajowi męskiemu?

- Zemstą? … Ale, czy zatem bez względu na czystość mego sentymentu ma to mieć dla mnie jakiekolwiek znaczenie? Czy jest przeto ono mniej godne? Czy uczucie nawet zdeptane jest mniej warte tylko dlatego, że osoba do której było skierowane postanowiła je dla zabawy, czy też jak twierdzisz Panie z zemsty, potargać?

- A jeśli niesie ono ze sobą ziarno zła? Jeśli niesie za sobą smutek innych? Płacz, żałość i gniew? Jeśli plamę niezmywalną pozostawi na całe życie w sumieniu tej, którą tak wywyższasz? Jakie prawa rości sobie twoje uczucie, że stawia się na piedestale ponad wszystkim? Ponad jej wizerunkiem wśród osób jej najbliższych mających niezbywalne prawo postrzegać ją jako posąg pełen cnót tak jasny i nieskazitelny niczym kość słoniowa, której nie ima się żadna plama plugawa.

- Wtedy niech sczeźnie na wieki i pogrzebana zostanie wraz ze mną moja niespełniona miłość. Niech utuli mnie w ciemnym i zimnym grobie, niech będzie mi towarzyszką i przyjaciółką w mej podróży po wieczne czasy….lecz ja się jej nie wyrzeknę!

- Niech więc i tak się stanie.

 

Oto patrz zatem ty, który czytasz te słowa z tych strzępów duszy posklejanej i wsłuchaj się uważnie w bicie serca bliznami pokrytego, a usłyszysz to co odeszło już dawno w zapomnienie i nigdy już nie powróci ….

 

                                                                    * * *

 

Któż zgadnie co snem jest, a co tylko jawą?

 

Miasto królewskie, stare, wielowiekowe. Na poły uśpione, na poły rozbudzone jakby stojące w rozkroku pomiędzy dwoma światami.

Wielkie, dumne, nie mające jednak szczęścia w swym dzisiejszym położeniu w porównaniu do innych, o wiele mniejszych, a przez to i mniej niegdyś znaczących, których wyższość obecna polega na tym, że zostały założone  na zachodzie. Dzięki temu brać mogły pełnymi garściami z tego co przynosiła im nowa rzeczywistość.

Mimo tego, a może właśnie dzięki temu było w tym mieście coś magicznego, coś co pozwalało człowiekowi oddychać tu pełną piersią czując jednocześnie, że zewsząd, z każdego zakamarku słychać szept historii, w której pełno władców i panów znamienitych. Wiele też w tych opowieściach i ludzi zwykłych z ich życiorysami spętanymi tak jak tylko możliwym być może w kraju, gdzie każde drzewo, kamyk, każda piędź ziemi najdrobniejszej świadkami jest rzeczy niezwykłych.

Starówka tak różna od tych znanych, zachodnich, ręką bawarskich, holenderskich czy też saksońskich rzemieślników zbudowana. Tu mury inne, swojskie, przyjazne polskiej naturze, gdzie z kamienic częściowo odrestaurowanych wyzierają freski podobizn postaci znamienitych z tym starym grodem niegdyś związanych. Patrzą w dół na przechodniów wzrokiem przenikliwym, badawczym i groźnym jakby pragnęli ich napomnieć, iż wielka odpowiedzialność na nich ciąży za to co przez przodków im podarowano.

Niewiele już zostało miast tak polskich jak ten, gdzie jeszcze mówi się mową ojczystą znaną ich założycielom i budowniczym. Większość albo poszła na zatracenie pozostając za wschodnią granicą, albo też przywitała z obcą wyniosłością ludzi mówiących językiem, od których one przez setki lat odwykły lub też i w ogóle nie słyszały.

Idąc główną ulicą najstarszej części miasta w stronę, gdzie jutrzenka wstaje dnia każdego, dostrzec można bramę ciasną, potężną, na kamienicę z czasem przebudowaną z widocznymi trzema oknami.

A nad nimi złotymi, rzymskimi cyframi napis oznaczający rok wzniesienia tej budowli – tysiąc siedemset osiemdziesiąt pięć.

W jej wnętrzu zaś po prawej stronie sklep niczym z Brunona Schulza ciężkimi, kutymi drzwiami zawarty.

Dalej, przechodząc przez bramę rozciąga się widok wspaniały, którego głównym elementem jest zamek  na wzniesieniu zbudowany, górującym nad okolicą. Aby jednak dotrzeć do niego od strony bramy należy przejść aleją niezbyt szeroką, na tymże wzniesieniu położoną, przyozdobioną z lewej jak i prawej strony niskim murem ceglanym.

Pod zamkiem natomiast plac szeroki z jednej strony wspomnianym wzniesieniem otoczony, a z drugiej szeregiem kamienic w półokrąg zbudowanych. Dawniej miejsce to było punktem spotkań okolicznych kupców i rzemieślników sprzedających tu swoje produkty mieszkańcom tego grodu.

 

Wszystko takie jak dawniej, jak wtedy, jak przed laty.

I choć nie stąd wybiło źródło tej historii i nie w tym świecie miało swój początek zarzućmy jednak zasłonę niepamięci na te szczegóły wspominając tylko rozmowy dwóch dusz, które spotkały się tam, gdzie ciała dostępu nie mają.

Tylko myśli, szczere, nieskalane, magiczne przekazywane sobie prawie telepatycznie, bezgłośnie:

- Ja … a Ty?

- Przecież wiesz …

- Wiem … chyba …

- Więc miej pewność.

 

Czyż można mieć jednak pewność w czymś co jest jedną, wielką niepewnością?

Gdzie każdy gest, każde słowo, każdy cień choćby, powodem jest ciągłych rozterek i rozmyślań.

Co jest zabawą tylko, a co uczuciem szczerym? Co słowem ulotnym, a co wzruszeniem głębokim?

Wszystko rozbierane na najdrobniejsze czynniki, rozpatrywane pod każdym względem:

- Co chciała powiedzieć? … Co ukrywa? … Co mają znaczyć te słowa?

I tak bez końca. Dnie, tygodnie i miesiące tylko na jednej myśli skupione.

O, ty  Platonie! Ojcze teorii o miłości najczystszej dwóch dusz uwięzionych w ludzkich ciałach, poszukujących się przez całe życie! Skąd mogłeś wiedzieć, że przyjdzie taki czas kiedy urzeczywistnią się twoje słowa? Że przyjdzie czas, kiedy to dusza nieśmiertelna wybierać będzie tę drugą połówkę, a nie ciało?

Że odległość, kalendarz czy Bóg jeden wie co jeszcze? To wszystko materia, bez znaczenia, nieistotna i nieważna.

Lecz jest jedna rzecz, myśl nieustannie powracająca co nie daje spokoju i mąci harmonię tej miłosnej idylli.

Jest nią przysięga, której potęga nie ima się niczego co z tym światem jest związane.

„Co Bóg złączył, człowiek niech nie rozdziela”. I nowe życie stemplujące ten nierozerwalny akt niczym czerwona pieczęć na urzędowym dokumencie.

W głowie  jednak kołacze się tylko jedna myśl: ona, jedyna … jedyna … jedyna!

A jeśli Platon miał rację i na całym tym świecie dwie dusze tylko pasują do siebie?

I jeśli tą drugą duszą jest akurat ona?

Wielu powie, że to nie prawda. Że jest wiele podobnych do nas połówek, do których można się dopasować i szaleństwem jest szukanie akurat tej, która nam jest przeznaczona.

Wśród tylu milionów można jej nigdy nie odnaleźć, przeoczyć, albo co najgorsze spóźnić się na jej spotkanie. Dlatego tak wielu nie czeka, zadowala się tym co los przyniesie, gdyż życie za krótkie jest, aby spędzić je na wiecznym poszukiwaniu bez gwarancji  jej odnalezienia.

A jeśli wszyscy oni się mylą? Jeśli tylko o tę jedną, jedyną warto walczyć choćby i za cenę  wiecznego potępienia?

O, Panie!  Skoro nie mieli prawa do siebie to dlaczego pozwoliłeś, aby na tym świecie się spotkali?

 

 

                                                                    * * *

 

„Mam już tego dość!”  – bardziej pomyślała niż powiedziała chwilę po tym jak na zakończenie kolejnej awantury mąż wychodząc z salonu trzasnął tak mocno drzwiami, że aż zadrżały szyby stojącego w pobliżu kredensu.

Usiadła w fotelu ciężko wzdychając i zakrywając jednocześnie twarz w drżących dłoniach, aby nie pokazać łez, które zabłysły z emocji w jej oczach. Była strzępkiem nerwów. Ostatnio tego typu wieczory zdarzały się coraz częściej.

Rozejrzała się po pokoju, który kiedyś tak lubiła. Wszystko od najdrobniejszego szczegółu było odbiciem jej pragnień i wysublimowanego smaku. Sama wybierała te meble, ozdoby i światła współgrające ze sobą, tworzące jedną harmonijną całość. Była niegdyś z tego powodu dumna i szczęśliwa, że udało jej się zbudować gniazdko, w którym obojgu z mężem miało być tak dobrze. W którym mieli spędzić razem resztę swojego życia.

 Tylko, że teraz coraz częściej łapała się na tym, że czuła się tu coraz gorzej. Że to wszystko przestało ją już dawno cieszyć, a zaczęło wręcz mierzić i irytować.

Główny wpływ miała na to atmosfera panująca w domu spowodowana zachowaniem męża, który już dawno przestał okazywać jej czułość zastępując ją oschłością, a czasami wręcz dającą się odczuć wrogością.

Zresztą jak daleko sięgała jej pamięć nigdy nie łączyło ich specjalnie namiętnie, gorące uczucie. Nawet w narzeczeństwie więcej w tym było chyba potrzeby bycia z kimś blisko do kogo można było się przytulić niż konkretnej, szalonej miłości. Nie czuła przy nim tego dreszczu emocji, tego prądu przeszywającego człowieka od stóp do głów, łomotania serca zatykającego krtań na widok ukochanego.

Dlaczego więc wyszła za tego człowieka? Zastanawiała się wiele razy i zawsze starała się sama przed sobą znaleźć setki racjonalnych powodów, które przywiodły ją do ołtarza. Jednak w żadnej z tych odpowiedzi nigdy nie wysuwała się na plan pierwszy miłość.

Z czasem przyzwyczaiła się do swojej nowej roli współtworząc przez te wszystkie lata w stabilny związek, który opierał się na wzajemnym szacunku i przywiązaniu.

Zdarzało się, że przychodziły do niej myśli melancholijne za czymś nierzeczywistym, nierealnym.  Za czymś co wypełniłoby tą wielką pustkę i samotność w jej sercu. Stała wtedy wpatrzona gdzieś w dal wzrokiem smutnym, rzewnym, nieprzytomnym rozpamiętując rzeczy, które nigdy nie miały miejsca.

„Zakochać się choć raz bez pamięci! – mówiła wtedy do siebie – Zatonąć w ramionach ukochanego i choćby umrzeć wsłuchując się w bicie jego serca. A nie, żyć tak jak teraz, martwa, bez czucia, bez marzeń, bez uniesień, z dnia na dzień” .

Zapomniała jednak o tych myślach w chwili kiedy okazało się, że jest w stanie błogosławionym. Kiedy powiedziała o tym mężowi ten szalejąc z radości nosił ją dosłownie na rękach dziękując jej każdego dnia za podarowanie mu tak cudownego prezentu. Spełniał wówczas każde jej życzenie. Każde westchnienie, prośba maleńka ledwie wypowiedziana stawała się dla niego rozkazem. Kiedy nastąpiło rozwiązanie, szczęście męża osiągnęło apogeum. Córka, którą mu urodziła stała się jego oczkiem w głowie, najpiękniejszą i najważniejszą dla istotą na całym świecie.

Mając to wszystko na uwadze jako żona i matka nie mogła narzekać czując się naprawdę szczęśliwa i zapominając w wirze dnia codziennego o dawnych marzeniach. Odpowiedzialność męża, jego opiekuńczość i miłość jaką obdarowywał ją i dziecko sprawiało, że stał się jej bliższy niż kiedykolwiek.

Za każdy jego czuły gest odpowiadała mu po trzykroć tym samym, za każde miłosne wyznanie całym wianuszkiem własnych dziękując Bogu, że postawił na jej drodze życia tak dobrego człowieka.

Jednak sielanka i szczęście jak wszystko mają swój kres, a szara codzienność stępiła ostrze ich wzajemnych uczuć zastępując je zwykłą rutyną.

Z czasem zniknęła też namiętność, a po niej wszelkie inne relacje. Przestali ze sobą rozmawiać, wspólnie spędzać czas. On oddał się całkowicie swojej pracy, a ona dziecku i domowi.

Kiedy córka podrosła na tyle, że mogła zając się nią opiekunka postanowiła, że pójdzie do pracy, aby znaleźć się w śród ludzi i oderwać myśli od przytłaczających ją co dnia małżeńskich kłopotów.

Poszukiwanie pracy nie trwało zbyt długo i już wkrótce otrzymała etat, który z jednej strony pozwalał jej na spełnienie swoich aspiracji, a jednocześnie nie przyczyniał się do nadmiernego zaniedbywania jej podstawowej roli jako kochającej matki.

Tymczasem, jeśli chodzi o sam związek to przechodził on z dnia na dzień jeszcze wyraźniejszy kryzys, a małżonkowie stawali się sobie coraz bardziej obcy. Zdawkowe zdania wymienione przy kolacji, oddzielne łoża, wolny czas spędzany osobno.

Dodatkowo  jego alienacja przeradzać zaczęła się w nieskrywaną niechęć do niej tak jakby była mu jakąś przeszkodą, zwadą.

Jaka była tego przyczyna? Czy pojawiła się w jego życiu inna kobieta, z którą chciał się związać a ona stała mu na przeszkodzie? Nie miała już siły tego dociekać.

Czuła, że to wszystko już ją przerasta i coraz mniej ma ochoty na próbę ratowania ich związku.

„- Już nie chcę znosić ciągłych pretensji, - myślała – utarczek, złośliwości. Nie chcę słyszeć ciągłych narzekań, że nie jestem taka czy inna! Że nie tak się ubieram! Że nie tak mówię, nie tak myślę, nie tak gotuję! Że w ogóle jestem nie taka jaką sobie wyśnił!”

Życie płynęło jednak dalej. Niechęć między małżonkami narastała, ale żadne z nich nie odważyło się na podjęcie ostatecznego kroku. Obydwoje mieli chyba świadomość jak wielką traumę będzie to oznaczać dla ich córki. A ją kochali najbardziej i dla niej gotowi byli na największe poświęcenie znosząc trudy egzystowania już prawie obcych sobie ludzi pod jednym dachem.

I tak jej życie być może płynęłoby bez końca, gdyby pewnego dnia zupełnie przypadkiem nie poznała kogoś kto ją zwyczajnie zaintrygował. Na początku był jej nawet obojętny, zwyczajny, ale z czasem jej myśli coraz częściej nie wiedzieć czemu zaczęły biec ku niemu.

Poza tym miał on zawsze dla niej czas, zawsze ją rozumiał, pocieszał, odgadywał jej pragnienia.

Czasami wystarczyło jedno słowo, czasami i pół, a już wiedział co czuła i co chciała powiedzieć.

Nie pamiętała już jak dawno z kimkolwiek tak dobrze jej się rozmawiało. Był zawsze kiedy tylko tego potrzebowała, kiedy chciała się komuś wyżalić, oderwać się od tego codziennego życia, tej pustki jaka ją otaczała.

Najpierw rozmawiała z nim kiedy było jej źle, kiedy nie mogła już znieść tego wszystkiego co działo się w domu.

Ale z czasem zauważyła, że uzależniła się od towarzystwa tego chłopaka. Nie mogła się doczekać kiedy znów będą mogli ze sobą porozmawiać. Nie wiedzieć czemu czuła z tym człowiekiem coraz bliższą więź. Mówiła mu o rzeczach, o których nie wspominała nigdy nawet najlepszym przyjaciółkom. Nikomu. Nie potrafiła tego uzasadnić nawet sama wobec siebie. Ten chłopak wzbudzał w niej taką ufność, taką bliskość, takie zrozumienie jakby znali się od zawsze.

Mówiła mu o swojej trudnej przeszłości, o kłopotach małżeńskich, o najdrobniejszych sprawach – a on tego wszystkiego słuchał jak najwierniejszy przyjaciel.

W końcu nieraz łapała się na tym, że nawet kiedy była sama wydawało jej się, że z nim rozmawiała. Stała wtedy zamyślona, uśmiechając się do siebie, wpatrzona w niego oczami wyobraźni i wypowiadała w jego kierunku bezgłośne słowa, na które on odpowiadał jej w podobny sposób.

Zdarzało się czasami w pracy, że podchodziła do niej jej najlepsza koleżanka, łapała ją za ramię próbując obudzić ją z tego letargu i wiedząc co nieco o relacjach w jej domu i o tym chłopaku śmiała się mówiąc:

- Znowu z nim rozmawiasz?

- Z kim? – odpowiadała zaskoczona i zmieszana.

- Już ty tam wiesz z kim – mrugała znacząco koleżanka.

- Nie wiem o czym mówisz – odpowiadała niby zła, za chwilę jednak śmiejąc się sama z siebie rozbawiona komizmem całej sytuacji.

Z czasem nie wiadomo jak i dlaczego, ale zaczęła czuć, że z tym człowiekiem łączy ją coś więcej niż tylko mile spędzony czas  wspólnych konwersacji.

I choć miała nadzieję, że on myśli podobnie to jednak czasami budził się w niej niepokój, czy to co robi powinno mieć w ogóle miejsce i czy czasami nie przekracza delikatnej granicy, która dzieli ją od zerwania i skosztowania tego zakazanego owocu jakim jest uczucie do mężczyzny nie będącego jej mężem.

Starała się z całych sił, broniła, aby do tego nie dopuścić jednak kiedy pierwszy raz wyznał jej co do niej czuje, coś w niej pękło, nie była w stanie się powstrzymać i wyznała mu również swoją miłość.

Wiedziała podświadomie, że robi coś niewłaściwego. Poczuła się jednak tak, jakby wielki głaz spadł z jej serca i stała się przez to taka lekka, wesoła i radosna. Cały świat wirował wokół niej, uśmiechał się do niej, a ona odpłacała mu tym samym. Chciało jej się śpiewać, śmiać, krzyczeć wręcz ze szczęścia. Nie pamiętała, aby kiedykolwiek czuła coś podobnego jak w tym momencie.

Długie godziny rozmów, coraz śmielszych wyznań sprawiały, że nie potrafiła myśleć już o niczym innym jak tylko o nim.

Tylko on się liczył, tylko z nim chciała spędzać czas, tylko jego życiem chciała żyć.

To wszystko tak ją pochłonęło, że przestała zwracać uwagę na zachowanie męża. Zaczęła ignorować jego docinki i uszczypliwości.

Czuła wręcz satysfakcję, kiedy mąż dotąd niewiele zwracający na nią uwagę zaczął się rzucać i wściekać widząc jej zachowanie, jej radość, której nie potrafiła i nie chciała już ukrywać.

Po raz pierwszy w życiu walcząc o własne szczęście była gotowa na wszystko.

 

cdn

tomm5
tomm5
Opowiadanie · 6 lipca 2013
anonim
  • Alicja Kubiak
    Czekam cierpliwie na ciąg dalszy, ponieważ na podstawie tego fragmentu, trudno ocenić tekst jako całość. Trochę to wzniosłe i poetyckie (proza poetycka), co nie znaczy, że źle. Wręcz przeciwnie! Forma bardzo wzniosła i intrygująca. Poruszasz odwieczny problem naprawy błędów przeszłości za sprawą siły stwórczej (w sensie Stwórcy). Kwestia wiary, ducha i miłość -> trochę Dantego. Czy będzie tragedia?
    Na początku dopatruję się zapowiedzi przypowieści, baśni.
    Zazwyczaj nie wtrącam się w pisownię poszczególnych słów, jednak mogę sugerować, np. może stwierdzisz, że trzeba zmienić: "Spyta ten i ów" na "Zapyta ten i ów"

    · Zgłoś · 11 lat
  • Alicja Kubiak
    coś mi to przypomina... pewną powieść wyglądam zza rogu akapitów...
    to niczym zaczątek grubej powieści
    język bardzo mi odpowiada, styl jak dla mnie - bez zarzutu

    · Zgłoś · 11 lat