- Nie boi się pan tyle palić? - pytam, gdy popielniczka szybko wypełnia się kolejnymi kiepami. - To przecież bardzo niezdrowo.
- Kiedyś tyle nie paliłem, ale po operacji to już nie mogę się opanować - Pan Sławek zaciąga się przykładnie i otwiera puszkę z piwem, które przyniósł specjalnie z okazji tej pękniętej rury.
- A co to za operacja? - dopytuję się typowo polskim zwyczajem, który nie zna tematów tabu i granic ciekawości - Dawno pan miał?
- Hydraulik zamyśla się na chwilę i liczy. - Będzie już sześć lat. Wrzody miałem. Niby nic, trochę mnie piekły, lekarz mi mówił: "Panie Sławku trzeba się oszczędzać", ale jakby się człowiek oszczędzał, to nic by z życia nie miał! No nie?
- Fakt... i operacja była na te wrzody żołądka? - drążę temat. < BR>
- No, było dokładnie tak, że szedłem z pracy jak mnie nagle taki ból wziął straszny, że nie wiem... Ludzie na mnie patrzyli, że ja niby pijany, bo się aż zataczałem, tak bolało... - Pan Sławek odstawia piwo na lodówkę i pokazuje, jak szedł słaniając się z bólu.
- To dlaczego pan nie poprosił kogoś o pomoc, panie Sławku? - jego pantomima porusza moją wyobraźnię.
- A tam, o pomoc! Co ja będę ludzi zaczepiał... - zaciągając się papierosem pan Sławek robi minę a la Lee Marvin - To było blisko dworca, to szedłem tam, żeby policja mi po karetkę zadzwoniła. Nawet daleko nie miałem, ale przez ten ból to chyba godzinę lazłem. Szur, szur... - szura butami po linoleum - A tamci, jak mnie zobaczyli, to zaraz zawołali pogotowie, bo zielony byłem jak trup.
- Pewnie z tego bólu... - rzucam pytająco.
- A gdzie tam z bólu! To przez tego wrzoda co mi w żołądku pękł - krew mi się lała strasznie do środka, i od tego taki zielony...
- No to mało pan nie umarł, a trzeba było poprosić kogoś o pomoc! - oczyma wyobraźni widzę pana Sławka zielonego z bólu, z pękniętym wrzodem żołądka, jak pełznie ku posterunkowi policji w bolesnych konwulsjach.
- A tam, o pomoc... Zawieźli mnie zaraz do szpitala i od razu na operacyjny. No i powycinali mi, co mieli powycinać... - Pan Sławek zaciąga się smutno na wspomnienie wyciętych fragmentów przewodu trawiennego, a ja zaczynam się zastanawiać, czy po takiej operacji można pić piwo i kawę - mam wyrzuty sumienia...
- Dużo żołądka poszło? - pytam.
- Trochu poszło... Ale zaszyli mnie i dali na pooperacyjny. Obudziłem się, ale dali mi zaś jakieś głupie Jasie i znowu zasnąłem. Jeden dzień się przemęczyłem bez papierosa, bo i tak się czułem podle, ale już wieczorem strasznie mnie męczyło... - bolesny grymas na twarzy hydraulika przerywa zaciągnięcie się papierosem - Obudziłem się następnego dnia i myślę... Leżę na sali z księżulem po wyrostku, kroplówka do każdej ręki przyczepiona, a z brzucha wystają mi dwa dreny, żeby odprowadzać ropę... - ten dokładny opis pan Sławek ilustruje pozą jednoznacznie kojarzącą się z Chrystusem - a czuję, że kurzyć mi się chce straszliwie! - Pan Sławek zaciąga się wyjątkowo łapczywie na to straszne wspomnienie - Zadzwoniłem na siostrę i pytam, czy by mi nie dała papierosa. A ona się śmiała tylko i powiedziała, że chyba wariat jestem, żeby po takiej operacji... - bierze kolejny głęboki haust dymu - To zaraz jak poszła, spytałem tego księżula. A on na to, że nie pali. - Pan Sławek mówi to z wyraźnym politowaniem dla księdza, który nie wie co traci.
- No i co? Poprosił pan rodzinę, żeby przyniosła papierosy? - dopytuję się współczująco. Nałóg to nałóg - nawet po operacji, a może szczególnie po operacji?
- Nie no, odwiedziny miałem mieć dopiero nazajutrz - po pomarszczonej twarzy przemyka szelmowski uśmiech - trzeba było co innego wymyślić.
- To już sama nie wiem...
- Ha! Nikt nic nie podejrzewał! - Pan Sławek tryumfująco rozświetla swoją twarz uśmiechem - Jak księżulo poszedł do ubikacji, to ja myk - wyciągnąłem kroplówki, wstałem i człapię powolutku w szlafroku na korytarz...
- Jak to wyciągnął pan kroplówki? - pytam przerażona inwencją pana Sławka.
- Normalnie wyciągnąłem... Idę tym korytarzem, powolutku, bo wszystko mnie jeszcze strasznie bolało, z drenów mi kapie na podłogę, ale się nie poddałem! - Na twarzy złotej rączki maluje się niegdysiejsze samozaparcie - Najgorsze, że kiosk był na parterze, a ja na pierwszym piętrze. Bałem się, że mnie lekarze złapią w windzie i szedłem po schodach. Dolazłem do kiosku, kupiłem papierosy i wracam na górę. Na górę było gorzej niż z góry...
- No ja myślę! Przecież mógł pan umrzeć przez te papierosy!
- A tam od razu umrzeć! - Pan Sławek uśmiecha się pobłażliwie i popija piwo - Wcale nie tak łatwo umrzeć. - konkluduje filozoficznie - No i w końcu dolazłem na to pierwsze piętro. A tam straszna afera, bo jak mnie nie było, to księżulo zdążył już wrócić. A jak zobaczył, że mnie nie ma, to zadzwonił na pielęgniarkę zapytać, kiedy ja umarłem. - tu hydraulik wybucha śmiechem, krótkim jak szczeknięcie psa. - Pielęgniarka na to, że wcale nie umarłem i pobiegła mnie szukać. No i dorwała mnie przy tych schodach...
- Pewnie ledwo pan żył? - jakoś nie mogę uwierzyć w szczęśliwe zakończenie tej historii, mimo że jej bohater siedzi na moim własnym taborecie.
- No, ledwo... ale za to miałem papierosy! - Pan Sławek odpala kolejnego kapitana na potwierdzenie swoich słów, na jego twarzy widać wspomnienie tamtego zwycięstwa nad własnym ciałem, bólem i lekarzami. - Jak zobaczyli te papierosy, to lekarz kazał mi dawać palić, żebym już nie łaził do kiosku. Już się mnie nie czepiali i mogłem palić nawet przy tym księżulu... i tyle.
Pan Sławek dopala papierosa, popija piwo i popada w zamyślenie. Chudą, pomarszczoną twarz z błękitnymi oczami dziecka oświetla przedpołudniowe słońce. W oczekiwaniu na żmijkę do przepychania rur, nowe kolanko z PCV i specjalny klej do instalacji wodnych, pijemy słabą kawę. Kot porwał z parapetu kłębek konopnego sznurka i szarpie go zębami. Pan Sławek odbiera mu zabawkę mówiąc z uśmiechem:
- Małe, głupie kocisko...