Z D**, rudowłosą barmanką, piękną punkową, spędził kilka nocy. Z czasem, gdy między nimi nie było szans na coś bliższego, niż parę, przepoconych nocami, ostrych zmian pozycji, stali się kumplami. Ot, tak bywa, nie tylko w pobożnych życzeniach, gdy się między kobietą i facetem nie zapali na dłużej, bo się wypaliło właściwie z miejsca, albo zgasło po niedługim czasie, po chwili pożądania, po momentach potrzeby.
Potrzeby weryfikowanej zgaszeniem: jednym, może i parokrotnym. Mocnym, ale chwilowym ogniem, tego innego, dawnego, już zgliszczonego skutku rozpaleń i zadeptań, nieraz po wielokroć. Ot, prastara, niejednokrotnie opisywana relacja, między ogniem a zgliszczami, więc chyba można urwać, tutaj, nie tylko jako akapit we wprowadzeniu do opowieści.
Zresztą, między D** i A** , akurat daleko było do pobożności, nie tylko a propos postawy życzeniowej. Przynajmniej daleko było od potocznego pojmowania pobożnej etyki.
Było między nimi, raczej, odstąpienie, może niekoniecznie apostatyczne, chyba, że weźmiemy pod uwagę fakt, iż gitara, którą często miał przy sobie A**, nosiła dumne imię, a jakże, wiadomo- Apostazja.
Choć można by się było zająć relacją A** do instrumentu, posiadającego imię, a i charakter relacji byłby podobny, prawie analogiczny do tych, jakie go łączyły z D**, to jednak tym razem odpuścić należy gitarze. Muzyka gra, kiedy nadarza się okazja, czasem narzuca, ale teraz po prostu opowieść. Przynajmniej jej początek niech ma ma głos.
A** z D** utrzymywali z sobą już nie ognie, ale kontakt. Sporadyczny czasem, czasem częstszy, wiedząc, że już nie pójdą razem w tango, w rżnięcie, pieprzenie. Najwyżej sobie popierdolą, rozmawiając. To mieli ustalone i tego się trzymali, jak niegdyś za ręce (i nie tylko za nie).
-Zakochałem się...- powiedział A**.
-A ONA?- spytała D** badawczo.
-NIE WIEM. ZRESZTĄ, TO SKOMPLIKoWANE...
- Co? Nie pierdol jak fejstłuczek. Ma się ku tobie, czy nie?!- bardziej krzyknęła niż spytała.
- No, czasem czuję, że ona coś wiecej, ale- wiesz- to za krótko trwa. W sumie myślę, aby - wiesz- pobyć z nią jak najdłużej, najintensywniej, ile się da. Wiesz, spróbować nim się umrze ten jeden, ostatni raz. U niej jest, no, niełatwo. Dałem jej do zrozumienia, co się we mnie, no, z zamieszania rodzi, wiesz, no, i żżżż-że... Zresztą, wiesz, że teraz nie stać mnie finansowo na miłość, z powodu kolejki komorników. Moje długi to przecież, co najmniej, mieszkanie średniej klasy i to w dużym mieście. Poza tym, wiesz, ona wyjeżdża niedługo...
-Kto, kuźwa, Miłość, czy Twój obiekt westchnień?- spytała zdecydowanie, ale nie bez nutki cierpko-ciepłej ironii, D**.
-WŁAŚNIE, NIE WIEM. To za krótkie, aby stwierdzić. Nie wiem co zrobić, brnę w to, a poza tym myślę, czy powiedzieć jej raz i stanowczo, czy to zdusić. Zresztą, ona wyjeżdża. DO PRACY, do Holandii. Może na stałe?- A** westchnął, mrużąc maślane oczy, w których produktu do smarowania, na dwie kromki chleba, grubo pokryte, starczyłoby; bez wątpienia.
-Mówiłeś już o tym. Jesteś zakochany, to kurwa, jedź za nią, walcz. O nią, o siebie, może o was. Kurwa, gdzie te Twoje "cojones"? W łóżku nie byłeś taka lebiega. Jedź. No, bo, kurwa, co cię tu trzyma? POEzja? Hahaha...
-HM? - zadumał sie A**.
- Rusz dupę i jedź za nią, idioto. Bo za te telenowe-love-łzawe klimaty, normalnie, Ci jebnę.
- Ale...?
- No, zapierdalaj za nią, do niej, bo mi łzawością gust literacki spaczysz i wtedy naprawdę możesz mieć przejebane.- dorzuciła D** jeszcze się uśmiechając i bawiąc między zębami końcówką języka, którego smak, od czubka po awers i rewers znał nieźle, mimo że epizodycznie.
- Ahaaaaa, no, ale wieeeesz... - westchnął A** , ale ... nie zdążył dowiedzieć się o jej stanie wiedzy, ni westchnąć bardziej, bo pięść rudej D** poczuł na nosie, jak niegdyś ciało w (i na) ciele.
Była drobna, ale cios miała niezły, jak temperament, którego parę razy spróbował, zanim się stali kumplami na dobre i złe.
Pocierał nos i szybko pojął, że dobrze mieć krwistych i stanowczych przyjaciół. Dobrze, kurwa, dobrze. Niech cieknie, niech leci. Czas i krew.
-Dobrze, kurwa...