Jesteśmy chorzy psychicznie. To wytarte sformułowanie, które nad wyraz dobrze odzwierciedla aktualny stan naszych umysłów. Właśnie pokazała mi bliznę. Podobno po kluczu. Tylko nienormalni tną się kluczem, a ona wyrwała go z zamka i praktycznie wbiła sobie w rękę. Jesteśmy chorzy psychicznie. Czuję, jak sypię się na kawałki. Osobowość zdezintegrowana to mało powiedziane, nie chcę wyjść na kolejnego nieszczęśliwego grunge’owca, który hamletyzuje z byle powodu. Wiem, że hamletyzuję, ale co mam poradzić na to, że tak samo jak do rudawych włosów nimfy, która siedzi obok, ciągnie mnie do tamtych utlenionych kosmyków. Do utlenionych kosmyków Tamtej, dla uściślenia. Wychodzi na to, że Kobieta Moich Marzeń wcale nią nie jest, a Tamta to po prostu głupia sadystka, ale ja nie potrafię tego wykrzyczeć pod zegarem, tu i teraz. Nie umiem tego powiedzieć nawet Kobiecie Moich Marzeń i właśnie dlatego czuję się tak dziwacznie. Pragnę czegoś, co wymyka się możliwościom mojej psychiki. Mam dość wyborów. Chciałbym, żeby ktoś wybrał za mnie.
To nie jest takie proste. Potrzebuję tony papierosów i siedmiu litrów wina, żeby zrozumieć, czy chcę być z Kobietą Moich Marzeń czy z Tamtą. Cokolwiek wybiorę , będzie źle. Tamta jest silna psychicznie i znów spowoduje, że będę pełzał , całując jej brudne glany, natomiast Kobieta Moich Marzeń to bardzo delikatne stworzenie, którego boję się skrzywdzić. Może to strach pcha mnie do niej. Bardzo prawdopodobne. Szukam anioła po okresie fascynacji demonem, ale z drugiej strony boję się, że anioł po raz kolejny okaże się fatalną siłą albo co najgorsze papkowatą osobowością bez większego oddziaływania na moje zmysły. Tego bym nie zniósł. Lubię wiedzieć, że ci, którymi się otaczam, są wyjątkowi. Tamta stanowi kliniczny przykład chorej ambicji, pod tym względem rzeczywiście się wyróżnia. Kobieta Moich Marzeń ma za sobą wyjście z koszmarnej wprost depresji, przez co zrobiła się silna i taka pozytywna. Czuję jej energię nawet teraz , kiedy niechcący dotyka mojej ręki, wciśniętej w kieszeń płaszcza.
Zastanawiam się nad miliardem wyjść które mógłbym wykorzystać, żeby wyzwolić się z tej parszywie skomplikowanej sytuacji. Niby to jest proste. Albo ona, albo Tamta. Ciemna albo blondynka. To nie jest łatwe. Nie sprowadzam tego tylko do wyboru kobiety w celach czysto fizycznych. Moje libido przechodzi głęboką zapaść po tym wszystkim, co przeżyłem z Tamtą. Z Kobietą Moich Marzeń nie muszę nawet rozmawiać, bo wyczuwam, że ona podświadomie wie, o czym teraz myślę. Ona i Tamta na moim pogrzebie. Przesada. Chociaż nigdy nic nie wiadomo. Leżałbym w trumnie z ciężkiego, czarnego drewna, a msza zaczynałaby się o czternastej.
Zanim zamknęliby wieko, patrzyłbym na nią. Pochyloną nade mną, z rozmazanymi kreskami na powiekach i tak starannie umytą głową, że byłbym w stanie policzyć jej włosy. Na policzkach piegi, mały nosek, bardzo ładne usta. Mógłbym się założyć o miliard, że na jej ramieniu przybyło tych paskudnych nacięć. Po chwili Tamta odsunęłaby ją z wyrazem absolutnej wyższości w oczach. Stwierdziłem dzisiaj, że od zawsze była wcieleniem czystego zła, ale nie powiem jej tego, bo jeszcze urośnie w dumę. Wymarzyła sobie, że mam być jej psychoterapeutą, niech więc pomęczy się trochę z terapią wstrząsową.
Wskazówka zegara klika. Tamta ma na sobie niebieskie dżinsy, a właśnie między drzewami miga coś niebieskiego. Nie, to jakiś dzieciak...na szczęście. W momencie, kiedy zobaczyłem tą kobaltową plamę, moja irytacja sięgnęła zenitu. Jest nieobliczalna, tak. Zaczynam powoli rozumieć dlaczego jej nienawidzę...to rzeczywiście dziwne, jak szybko potrafimy przejść z bałwochwalczej miłości do oceanu jadu.
Boli mnie, że to ja zawsze byłem w porządku. Ona psuła nasz związek od samego początku, a teraz dalej chce mnie udręczać swoimi niespełnionymi ambicjami i frustracjami. Narzekała. Nie umiała okazać prawdziwych uczuć. Była za młoda. Mam wstręt do siebie, że świadomie i dobrowolnie wszedłem w gniazdo węża, a później pozwoliłem, by ten wąż mnie oplótł. Marny ze mnie poeta, wiem. Nie powinienem się silić na takie frazesy, zresztą, co to kogo obchodzi. Jakby na to nie spojrzeć, jestem cholernie słaby, bo Tamta nie jest warta ani jednej mojej myśli...
A jednak. Nie mogę o niej myśleć i nie mogę o niej zapomnieć. Utknęliśmy w martwym punkcie, z którego rzeczywiście mógłby mnie wydobyć tylko huragan albo jakaś katastrofa ogólnoświatowa. Mam wrażenie, że raz wplątując się w tą całą historię, podpisałem na siebie wyrok. Tamta się nie podda. Zamorduje mnie i siebie, ale nigdy w życiu nie uzna swojej porażki.
Jeśli ja się zastrzelę, Kobieta Moich Marzeń rzuci się pod samochód albo podetnie sobie żyły. Dochodzę do wniosku, że chciałbym się zastrzelić, ale jeśli ktokolwiek ma przeze mnie cierpieć, to zrezygnuję z tej metody przecięcia węzła gordyjskiego...dla jej spokoju. Nie zniósłbym , gdyby płakała z mojego powodu...Tamta może sobie pocierpieć, niech żre tabletki i popije je wódką, ale Kobiety Moich Marzeń nie dam zniszczyć.
To dziwne. Ona też mnie niszczy swoją cichą i anielską obecnością. Siedzi obok mnie, powtarzając, że cokolwiek zrobię, ona to wszystko zrozumie i zaakceptuje – to chyba kolejny szantaż uczuciowy. Pokazuje mi , jak bardzo jej na mnie zależy, poprzez heroiczne zdania i gotowość do najwyższych poświęceń. Chociaż może faktycznie, nie zależy jej na mnie do tego stopnia, żeby się o mnie bić z Tamtą. Zrezygnuje, pójdzie swoją drogą, tajemniczo i z klasą. Nie chcę tego.
Nie wiem czego chcę. Myślę o pistolecie.. Nie panuję nad sobą, moje ręce wpadają w niepokojące drgawki...Chciałbym zapalić, ale boję się, że zamiast papierosa, podpaliłbym sobie rękaw albo przyłożył zapalniczkę do ciała i trzymał tak długo, aż wreszcie zemdlałbym z bólu.
Teraz rozumiem Hamleta, Kordiana i wszystkich innych nadwrażliwców, w tym mdłych, tragicznych kochanków, którzy składali się z dziewięćdziesięciu dziewięciu procent emocji i śladowych ilości rozsądku. Dlaczego właśnie ja? Dlaczego one? Nie mam alternatywy wyboru trzeciej...Albo Tamta, albo Kobieta Moich Marzeń. Muszę wybrać. Nie potrafię.
Kobieta Moich Marzeń żegna się ze mną. Za chwilę zniknie po drugiej stronie parku, smutna i blada. Jestem sam. Na pożegnanie pocałowałem ją w usta, a potem powiedziałem, że będzie wszystko dobrze. Zachowałem się jak pajac, tak nie wolno mówić nawet wrogowi, bo to dowodzi, że zupełnie nie myślimy nad tym co mówimy. Ona umie zajrzeć w głąb mojego chorego umysłu, tak, że dobrze wie, o co chodzi. Nie wierzy mi. Sami sobie stwarzamy iluzję uczuć, miłości bez jakiegokolwiek sensu...dręczymy się nierealnymi wizjami, nie spoglądając w przyszłość dalej niż o kilka godzin...
Patrzę na zegar. Siedemnasta dwadzieścia dziewięć. Będę szedł do domu. Dokąd? Nie wiem. Może nigdy nie trafię tam, gdzie chciałbym się teraz znaleźć.
Chodzi o spokój, tylko to jedno. Chcę dzisiaj zasnąć bez koszmarów...i żeby przyśniła mi się odpowiedź. Oddałbym wszystko za jedno spojrzenie w przyszłość. Na razie po prostu idę...zapach magnolii świdruje mi mózg jak srebrna kula.