Ostatni Skok

Prymityw,Liryk

Młodość to bardzo dziwny okres w naszym życiu. Z reguły, przebiega on w atmosferze szkolnych miłości, imprez, używek i całkowitego zadowolenia z życia. Im więcej jednak mamy lat, tym więcej dostrzegamy popełnionych za młodu błędów. Ale do tego trzeba dorosnąć.

-...i miałem wtedy takiego kumpla, Janusz się nazywał - opowiadał Adam z zapałem przygotowując kolacje. - Cała szkoła nas znała, tacy byliśmy sławni. Kiedyś nawet...

-..odwaliliście numer waszej dyrektorce – dokończyła Helena. – Przestań już to opowiadać. Znam tą historyjkę na pamięć. Siadaj do stołu.

-Nie opowiadam tego tobie – dotknął delikatnie jej brzucha. – Opowiadam to jemu.

-A jeśli to będzie ona, to co? Nie chcę, by moja córka poszła w ślady swojego ojca.

-Boisz się konkurencji, co?

Roześmiała się.

-Ty się nigdy nie zmienisz. – stwierdziła wieszając się mu na szyi.

-Nie zamierzam. – przyznał pochylając się nad nią.

Dzwonek rozłączył ich ciała.

-Otworzę. – zaproponował Adam.

-A ja nakryję do stołu.

Za drzwiami stał Janusz.

-Fajnie by było... - tu Adam zrobił przerwę na zaciągnięcie się z lufki. – Fajnie by było zacząć życie spokojną starością, później dostać złoty zegarek, solidnie pracować czterdzieści lat, przeżyć burzliwą młodość i zakończyć życie orgazmem.

Odsapnął. Majowa noc rozpościerała się nad nimi. Podał lufkę przyjacielowi.

-No. – przyznał Janusz.

Zapadła głęboka cisza, podczas której obaj spoglądali mętnym wzrokiem na grę świateł, jaką serwowało im oglądane z dachu wieżowca miasto nocą.

-Ale jeszcze fajniej – podjął wątek drugi nastolatek. – Byłoby zrobić jakiś numer profesor Kowalewskiej. Za te jej kochane lekcje matematyki.

-Ona jest dyrek...torką. Wywali nas.

-Nie wywali. Jakoś się wywiniemy.

-Ale co chcesz jej zrobić konkretnie?

-Upokorzyć na oczach całej szkoły, żeby się już nie czuła taka pewna.

-Ale co?

Janusz wytłumaczył mu.

-No, niezle – przyznał Adam. – Jesteś pewien, że za to nie wylecimy?

-Absolutnie.

-Dobra, wchodzę w to.

Wstał z leżaka. Czuł, że nocny seans z trawą skierował jego umysł pod prąd na autostradzie rzeczywistości.

-Idę do domu – powiedział. – Rzygać mi się chce.

Janusz zrozumiał, co zamierza jego przyjaciel.

-Adam! – krzyknął.

-Co?

-Nie tędy.

-Nie?

-Nie, schodami.

-Aha – przyznał Adam i odsunął się od krawędzi dachu.

-Dziękuję za kolację, była naprawdę pyszna. – Przyznał Janusz Helenie.

-Drobiazg, przyjaciele Adama są u nas zawsze mile widziani.

Adam wrócił z kuchni niosąc dwa pełne kufle piwa. Helena zmywała naczynia.

-A więc, Janusz, co u ciebie słychać? Ostatni raz widziałem cię z sześć lat temu, gdy cię przenosili po tamtej aferze.

-Mhm, zdałem maturę, wyjechałem stąd, ukończyłem studia – marketing i zarządzanie. Teraz robię trochę tu, trochę tam, nic szczególnego. A ty?

-Asystent profesora – spojrzał na Helenę. - Z piękną narzeczoną w trzecim miesiącu. Nie narzekam, mam dla kogo żyć. A gdzie twoja druga połowa?

-Pamiętasz Martę?

-Nie masz chyba na myśli „tej” Marty, dla której każdy dałby sobie wypruć żyły?

-Dokładnie.

-Jak ty ją zarwałeś?

-Wkrótce po tym, jak mnie przenieśli. To długa historia.

-I to już na poważnie?

-Tak. I wiesz, właśnie dlatego tu przyjechałem.

-Co masz na myśli?

-To, że obaj osiadamy na swoim, stary. Kapciejemy. Przypomniały mi się stare czasy, gdy rządziliśmy tą okolicą.

-Taaak.

Oboje pogrążyli się w miłych wspomnieniach.

-Nie miałbyś ochoty na ostatni numer? – spytał Janusz.

-Co?

-Ostatnia akcja dawnych gigantów. Pożegnanie pewnej epoki. Co ty na to?

-Tak, jasne ale szkołę już zamknęli.

-Ale nauczyciele żyją. Znam adres Bielaka, tego od geografii. Stary skurczybyk dorobił się willi na przedmieściach.

-Co on teraz robi?

-Prowadzi jakieś interesy, mniejsza z tym. Mam pomysł, jak przypomnieć mu o zadręczanych przez niego uczniach.

-Jaki?

Janusz wytłumaczył mu.

-Co ty na to? Stać cię jeszcze na taki numer?

-Jasne, Janusz. Za stare czasy! Ale nic nam nie zrobią?

-Nie ma mowy, wszystkim się zajmę. Dobra, zadzwonię do ciebie jutro, omówimy szczegóły.

-Dobra.

Janusz wyszedł ale nastrój nie minął. Adam chodził jeszcze długo podekscytowany po pokoju. Jak za starych dobrych czasów – myślał – gdy...

Dyrektorka Irena Kowalewska weszła do szkolnej ubikacji dla nauczycieli. Za chwilę miała wygłosić mowę przed całą szkołą. Wszyscy zgromadzili się na sali, hol był pusty.

Prawie pusty. Dwójka nastolatków zakradła się pod drzwi. Adam wsadził drewniany klin w szczelinę przy podłodze. Janusz wsunął w nią wąską rurkę i odkręcił zawór butli. Klamka drgnęła.

-Halo, jest tam ktoś? Drzwi się zatrzasnęły! – wołała dyrektorka uderzając pięściami w drzwi.

-Nie usłyszy syku? – spytał szeptem Adam.

-Nie w hałasie, jaki sama wyczynia. Dobra, wystarczy. Idziemy.

Chłopcy ledwo zdążyli uciec, gdy zjawiła się sprzątaczka zaalarmowana krzykami.

-Nic pani nie jest? – spytała widząc minę dyrektorki.

-Nie. Dziękuje.

Dzień patrona szkoły obchodzono uroczystym apelem. Tysiąc dwustu uczni czekało na przemowę swojej dyrektorki. Nauczycielka weszła na salę i stanęła na przygotowanej mównicy.

-Drodzy uczniowie – zaczęła z lekkim uśmiechem na twarzy. – i wy, grono pedagogiczne. Zebraliśmy się dzisiaj... – chichot. - ...aby uczcić pamięć naszego patrona...

Dyrektorka zakryła ręką usta. Śmiała się głośno, a jednocześnie panicznie starała się to ukryć. W końcu nie wytrzymała. Wybuchła szczerym, niczym nie skrępowanym śmiechem, głośnym i donośnym wprawiając w zdumienie nauczycieli i wypogadzając twarze uczni.

Tlenek azotu działa szybko i skutecznie.

-To ten dom? – spytał Adam wychodząc z samochodu.

-Tak. I mów ciszej, jeszcze ktoś nas usłyszy – zakomenderował Janusz otwierając bagażnik.

Stali przed dwupiętrową czerwoną willą z podziemnym garażem. Założyli rękawiczki.

-Czuję się niczym złodziej – przyznał Adam. – Gdzie ty się tego nauczyłeś?

-Czasami zapominam zabrać kluczyki od samochodu. Vóila.

Janusz schował wytrych i teatralnym gestem zaprosił Adama do środka.

-Niezła chata. –przyznał. – Janusz, jesteś pewien, ze Bielak wróci dopiero nad ranem?

-Absolutnie. Nie wziął samochodu, bo właśnie opija chrzciny. Wróci nad ranem, gdy zacznie działać komunikacja miejska.

-Dobra, bierzmy się do roboty.

-Będzie miał miłą niespodziankę rano – rokował Adam.

-Chciałbym zobaczyć jego minę.

-Jak my teraz wyjdziemy?

-Oknem, innego wyjścia nie ma.

Janusz odwiózł przyjaciela pod dom.

-Wpadnij jeszcze kiedyś – prosił Adam. – Trzeba będzie uczcić naszą ostatnią akcję.

-Jasne. Na razie.

-Janusz... – szepnął niepewnie do kumpla z ławki Adam.

-Co?

-Wiesz, mam wrażenie, że to się wyda. Wszyscy o tym mówią. Domyślają się, że to my.

-Wiem. Nie bój się, ja cię w to wpakowałem i ja cię wyciągnę.

-Tak? A jak?

-Pani profesor, chciałbym się do czegoś przyznać.

-Tak, Janusz?

-To ja jestem odpowiedzialny..

Co za przyjaciel – pomyślał Adam – na dobre i na złe.

Tak naprawdę, to młodość jest zupelnie inna, niż nam sie wydaje.

Janusz powrócił spod domu Adama pod willę Bielaka. Wszedł do mieszkania oknem, zdjął postawiony na drzwiach kubeł z białą farbą i przyczepionym napisem „OD PAMIETAJĄCYCH UCZNI”. Wziął kluczyki od garażu, otworzył go, podniósł maskę i przeciął przewód doprowadzający płyn hamulcowy. Pozamykał wszystko i odjechał.

-Tak... – krzyczał do komórki. – Tak, przetarg mamy wygrany. Nie martw się, nikt się nie domyśli. Tak. Tak. Pomógł mi przyjaciel, jak za dawnych lat – uśmiechnął się.

Spotkali się w parku, po lekcjach.

-Wiec cię przenoszą?

-Tak – odpowiedział Janusz bez odrobiny smutku, czy skruchy.

-Naprawdę to zrobiłeś.

-Zrobiłem, skoro mi kazałaś. Czy teraz poświęcisz mi trochę uwagi?

-Jesteś szalony. Ale podobasz mi się.

-Wiesz, Marta, mam wrażenie, że to początek czegoś poważnego...

Niektórzy ludzie nigdy nie dorastają, a inni zawsze będą na tym żerować.

KONIEC

Prymityw,Liryk
Prymityw,Liryk
Opowiadanie · 20 maja 2001
anonim