Dmuchnęła na świeczkę osłaniając z tyłu ręką, ale ta wbrew oczekiwaniom nie zgasła, ale wysoki, pomarańczowo - żółty, przyjemnie łopoczący płomień pochylił się i wrócił, przejeżdżając po jej twarzy. Zwęglone włosy zasyczały, ale Agata nic nie poczuła. Dobrze wiedziała, co płomień może zrobić, a czego nie. Popatrzyła jeszcze chwilę na zdający się nie mieć początku płomyk i położyła na świeczniku plik kolorowych kartek. Kiedy je podniosła, wydobył się dym i przypomniała sobie, że pewnie jest chora. Poszła do kuchni w kolorze moro i wyjęła błękitną kuwetkę z lekami. Usłyszała mruczenie, więc nasypała kotu trochę żarcia. Odwracając się wywróciła kuwetę. Pozbierała proszki w kolorowych opakowaniach i włożyła je z powrotem. Na ziemi leżały jakieś luźne brązowe tabletki, więc je wrzuciła do torebeczki i odłożyła. Wzięła aspirynę i proch na głowę. Połknęła.
- Agatko - usłyszała cichy, jakby brązowy pisk
- Och, ty mówisz do mnie? - spytała kota
- Wypij to i chodź za mną.
Ata posłusznie wyżłopała miksturę i podążyła za kotką. Popatrzyła w lustro, ale nie zdziwiło jej miękkie, błyszczące futerko. Wyszły na dach.
- Pójdźmy na miasto - poprosiła
- Dobrze, skacz za mną.
Ale Ata nie zmieniła się w kota.