z Encyklopedii PWN
Granica pomiędzy okresem beztroskiej dziecinności, a okresem dojrzewania jest usłana błotem. Niektórym udaje się tą kałuże przeskoczyć, inni tylko lekko się pobrudzą, przedostając się na drugą stronę, niektórzy jednak w nim grzęzną.
Do mieszkania, gdzie balowano Jacek dostał się wraz z trzema kolesiami. Wszędzie unosił się dym, a psychodeliczna muzyka nie pozwalała się skupić. W pokoju gościnnym zabawa trwała w najlepsze, a była dopiero dwudziesta pierwsza. Nagle zauważył naszego bohatera właściciel mieszkania i podszedł do niego chwiejnym krokiem:
- Hej, Jacek! Fajnie, że przyszedłeś! Pierwszy raz na takiej imprezie, co?
- No. - Jacek był bez dwóch zdań pod wrażeniem dziejących się dokoła rzeczy.
- Dobra! Chodź ze mną. Czas na inicjacje.
Gospodarz imprezy, który miał na imię Marcin zaprowadził Jacka do dobrze bawiącej się "wiary" w pokoju gościnnym.
- Ludzie, to jest Jacek. Jacek, to są ludzie! - a mówiąc to popchnął delikatnie Jacka tak, że ten, choć z lekkimi oporami, usiadł miedzy dwiema dziewczynami.
- Cześć! - rzekł czerstwo nasz bohater do reszty
- Ahoj! - odpowiedziała mu większość.
- Hej! Jestem Beata..... podobam ci się? - spytała się jedna z dziewczyn siedzących obok niego, paląca skręta.
- Cześć, ja ten tego.... - zaczął się plątać Jacek, gdyż gdy spojrzał na Beatę, ujrzał najpiękniejszą kobietę jaką widział jego małe oczka do tej pory.
- Aha.. - uśmiechnęła się dziewczyna. - Masz zapal. - podała mu dopiero co zaczętego skręta.
- Słuchaj, ja nie palę papierosów i... - nagle Beata przerwała mu i kładąc palec na jego ustach, powiedziała:
- Słonko, to nie papierosy, to zaklęcie, no... spróbuj. - nie czekając na zgodę włożyła mu skręta do ust. - A teraz mocno się zaciągnij. Dobry chłopiec. Jeszcze raz.
Dwa machy Jacka wystarczyły, aby skończyć całego skręta.
- I jak? - powiedziała namiętnie Beata
- Powiedzieć ci coś?
- No mów śmiało.
- Jesteś zjawiskowa.
Po tym wyznaniu Beata położyła się na Jacku i zaczęła go namiętnie całować. Chociaż nasz bohater próbował tego wcześniej z innymi dziewczynami, Beata była mistrzynią w tym sporcie. Muzyka się zmieniała, minuty płynęły, ludzie przewijali się obok nich, ale oni wtedy byli tylko dla siebie. Na ranem Jacek obudził się, leżąc sam na podłodze, w totalnym bałaganie. Wstał i zauważył Marcina, który jak się zdawało już od dłuższego czasu sprzątał.
- Hej!
- Hej! Jak widzę, dobrze się bawiłeś.
- No... chyba tak. - Jacek uśmiechnął się, gdy przypomniał sobie Beatę.
- Idź do łazienki, doprowadzić się do porządku!
- No dobra! Dzięki. Słuchaj, czy ja z tą Beatą, ten tego?
- Pamiętasz jej imię, nieźle! Tak, wy ten tego, byliście jak dzikie zwierzęta, wszystko jest możliwe. - uśmiechnął się Marcin. - Ale spokojnie, o której musisz być w domu?
- Nieważne. Zostanę i pomogę ci posprzątać, tylko zadzwonię do moich starszych. Dobra?
- Nie ma sprawy, aparat wisi na ścianie w przedpokoju.
Jacek zadzwonił do domu, potem doprowadził się do porządku. I zaczął pomagać Marcinowi sprzątać to pobojowisko.
- Ale bajzel. - stwierdził krótko.
- Spoko, za pół godziny skończymy.
- Taa, a z czystej ciekawości, kiedy wracają twoi starsi?
- Za trzy dni, a jutro znowu impreza! - uśmiechnął się Marcin.
- Jesteś niemożliwy.
- Tylko niektórzy tak mówią, ale ja bym im nie wierzył.
Kiedy skończyli sprzątać, wszystko wyglądało bardzo porządnie. Oboje usiedli na kanapie w dużym pokoju i pijąc coca - colę zaczęli rozmawiać.
- Jesteś pierwszakiem? - zaczął ironicznie Marcin.
- No, zabij, ale jestem pierwszakiem.
- Spoko! Ja nic do ciebie nie mam stary, dobrze zaczynasz. Naprawdę rokowania masz niezłe.
- Co chcesz przez to powiedzieć?
- Nie nic. Nieważne. Słuchaj, przyjdziesz na tą imprezę jutro?
- Nie wiem. Dziwnie się czuję.
- To normalne, ale musisz przyznać, że dobrze się bawiłeś?
- No, chyba tak. - Jacek uśmiechnął się szeroko.
- To najważniejsze.
- Słuchaj, a ta dziewczyna, jak ona się nazywa? Beata. Tak, ta Beata, masz do niej może numer telefonu?
- To nie pannica dla ciebie. Miała wczoraj słabość i....
- Więc insynuujesz, że tylko przez tą trawę poleciała na mnie.
- Synek, ty paliłeś trawę pierwszy raz, to była widać. A z Beatą bywa różnie. Po prostu chcę cię uchronić. Zrozum synek ta pannica naprawdę nie jest dla ciebie.
- Chyba już pójdę. - Jacek rozdrażniony wstał i skierował się w stronę drzwi.
- Hej! Spoko, masz tu ten numer, przepisz sobie. - Marcin, mówiąc to, dopadł do Jacka, będącego już przy drzwiach, przy okazji podając mu książkę telefoniczną. Wskazał mu palcem właściwy telefon.
- No to ja już spadam. Bawiłem się nieziemsko. Dzięki za wszystko.
- Przyjdź jutro. Trzeba wykorzystywać dłuższe weekendy.
- Może przyjdę, ale nic nie obiecuję. - Jacek był już na klatce schodowej.
- I jeszcze jedno, nie dzwoń do Beaty do czasu imprezy, ok.?
- Nic nie obiecuję. Na razie.
- Taa, na razie. - gdy Marcin zamykał drzwi wejściowe pomyślał jeszcze sobie. - Ten małolat się w niej zakochał. Ach, ta dziewczyna go zniszczy. Ale co mnie to obchodzi.
Otworzył drzwi do łazienki, puścił wodę do wanny, dolał do niej trochę piany. Potem ze swojego pokoju wyciągnął spod łóżka średniej wielkości pudełeczko. Wrócił do łazienki, usiadł na sedesie, otworzył pudełko, które wcześniej położył na zlewozmywaku i wyciągnął z niego strzykawkę. Woda wypełniała powoli wannę. Zastrzyk już pulsował w żyłach. Zakręcił wodę i położył się w wannie.
- Taa, co mnie to wszystko obchodzi. - na jego twarzy można było odczytać rozkosz. Powoli odpływał.
Wieczorem Jacek, gdy już zamknął się w pokoju, wyciągnął z kieszeni spodni kartkę z numerem Beaty. Usiadł na krześle, przy stoliku, na którym stał telefon. Już chciał złapać za słuchawkę i zadzwonić, ale powstrzymał się.
Puścił na wieży utwór Hendrixa. Załączył lampkę stojącą na stoliku. Jarzeniówka zamigotała, aż w końcu zaświeciła mocnym jasnym blaskiem. Jacek przekręcił lampę tak, że ta zaświeciła mu prosto w oczy. Białe, czyste i niewinne światło pochłaniało jego umysł. Położył się spać dopiero około drugiej nad ranem. Obudził go nagły telefon. Zapalił od niechcenia światło, spojrzał na zegarek, była dopiero czwarta. Nie chcąc, aby telefon obudził rodziców, szybko go odebrał.
- Halo? - zapytał totalnie zaspany.
- Hej! Myślałam o tobie.
- Beata, to ty...?
- Zgadłeś. - odpowiedziała jakimś smutnym głosem.
- Dlaczego dzwonisz tak wcześnie? Co się stało? - zaskoczony zadawał powoli kolejne pytania.
- Kocham cię. - Beata odłożyła słuchawkę.
Jacek zamilkł, a jego milczeniu odpowiedział tylko dźwięk głuchego telefonu. Następny sen przybył dopiero o szóstej rano.
Obudził się późno, około trzeciej po południu. Powoli zwlekł się z łóżka i szedł na dół do pokoju gościnnego. Matka oglądała telewizję, gdy zdała sobie sprawę z obecności syna w pokoju, odwróciła się w jego kierunku.
- Hę, ranny ptaszku już wstałeś? - spytała ironicznie matka.
- Nie najeżdżaj na mnie od samego ranna dobrze?
- Raczej popołudnia. Dzwonił niejaki Marcin Irys i prosił, aby ci przekazać, że dzisiaj jest kolejne przyjęcie i że cię zaprasza.
- Ach tak, na śmierć zapomniałem. - złapał się powoli za głowę i przetarł ręką twarz.
- Kolejna prywatka, czy ty czasem nie przesadzasz syneczku?
- Ależ mamo, proszę. To naprawdę porządni ludzie. Przecież przeżyłem przedwczorajszą.
- No nie wiem. - uśmiechnęła się, przypominając sobie swoją młodość. - Jeśli ojciec się zgodzi, to ja nie widzę przeciwwskazań.
- Jesteś kochana. - odruchowo pocałował matkę w policzek.
- A teraz opowiadaj jak było na tej wczorajszej?
- Wiesz mamo, poznałem kogoś i chyba się zakochałem.
Nagle do pokoju wszedł ojciec:
- O! Już wstał nasz królewicz.
- Raczej amant. Znów chce iść na jakąś prywatkę.
- Znowu na całą noc? - ojciec się skrzywił.
- Tak, ale myślę, że powinniśmy mu pozwolić.
- Wiesz synku, masz dobrą matkę. - uśmiechnął się ojciec.
- Dzięki, jesteście kochani. - rzucił się na szyję rodzicom.
- A teraz idź posprzątać pokój. No i podstawowe pytanie, odrobiłeś lekcje na poniedziałek?
- Ależ oczywiście. - odpowiedział rozpromieniony Jacek i pobiegł do swojego pokoju.
- Elu, nie poznaje cię? Taka skora, aby go puścić na całą kolejną noc.
- Zakochał się.
- Aha, wiesz co kochanie?
- Tak?
- Ja też się zakochałem.
- Co? - pani Ela przeczuwała jakąś zdradę.
- Tak, zakochałem się do szaleństwa, kolejny raz. W tobie. - mówiąc to wziął żonę w objęcia i obrócił ją dwa razy, po czym złożył na jej ustach bardzo głęboki pocałunek. - Pojadę kupić jakieś wino na tę noc. My też zaszalejemy znowu. Co ty na to?
- A ja na to... - tu zrobiła dłuższą pełną tajemniczości przerwę -... jak na lato. - tym razem pani Ela pocałowała swojego męża
Jacek po raz kolejny znalazł się w mieszkaniu Marcina, tym razem dopiero około 22. 00. Atmosfera imprezy była podobna do poprzedniej.
- Hej, Jacuś, jednak przyszedłeś.
- Cześć Marcinku. Jest Beata?
- Widzę, że nie marnujesz czasu! Ale mówię ci stary, Beta jest dzisiaj jakaś dziwna, nie zawracaj sobie nią głowy, popatrz jakie towary siedzą tam w jadalnym?
- Nie obchodzą mnie jakieś towary, pytałem gdzie jest Beata?
- Ale z ciebie twardziel. - uśmiechnął się Marcin, ale widząc, że tylko denerwuje Jacka, dodał. - No ogierze, Beata jest w pokoju po lewej.
- Dzięki. - Jacek odwrócił się i otworzył wskazane drzwi.
W kącie na podłodze siedziała skulona Beata. Jacek podszedł do niej, kucnął i z czułością w głosie zapytał:
- Hej, zjawisko moje, co się stało? - Beata powoli podniosła głowę.
- Chodźmy stąd.
Jacek podniósł Beatę i razem skierowali się w stronę drzwi wyjściowych. Nie zauważeni opuścili ciekawie rozpoczynającą się imprezę. Gdy znaleźli się na zewnątrz, Beata usiadła na ławce i zapytała Jacka?
- Kochasz mnie?
- Ja....
- Pytałam czy mnie kochasz?
- Tak, kocham cię.
- A więc chodź ze mną. - Beata wzięła Jacka za rękę i przebiegła przez ulice.
- Umiesz jeździć na motorze?
- Umiem, ale....
- No to przewieź mnie?
- Na czym, dziewczyno, ja chodzę na razie na piechotę, a najszybszym pojazdem jakim się poruszam po mieście jest rower, a czegoś takiego nie mam aktualnie przy sobie.
- Podpierdzieliłam kluczyki do tej hondy Marcinowi. No, nie daj się prosić.
- Ale.... - nim Jacek zdążył powiedzieć coś więcej, Beata już siedziała na sportowej "hondzie", a kluczyki znajdowały się w środku.
Jacek, nie namyślając się długo, wsiadł na motor i odjechał z piskiem opon. Z okna bloku wyjrzał Marcin i krzyknął:
- Moja "Honda"! Kurwa mać, zajebali mi moją Honde skurwysyny.
O dziwo, prowadzenie tak szybkiego motoru nie stanowiło dla Jacka zbyt dużego problemu. Ale cały czas zadawał sobie pytanie, co on tutaj robi.
- Hej! Daleko jeszcze? - zapytał się swojej pasażerki.
- Jeszcze kawałek, na to wzgórze.
- A tak w ogóle, to po co my tam jedziemy?
- Pieprzyć się. - na te słowa Jacek z wrażenia zjechał na lewy pas i w ostatniej chwili zdążył wrócić na ten właściwy, unikając zderzenia z pędzącym znad przeciwka nowym Reno.
- Co?
- Głuchy jesteś? Pieprzyć się. Mam ci to przeliterować?
- Nie. Nie trzeba. - dalsze pięć minut drogi odbyli w całkowitym milczeniu.
Noc była ciepła, a zapach pobliskiego lasu dobiegający do wzgórza na które zajechali przyjemny.
- Przez telefon powiedziałaś, że mnie kochasz, podczas jazdy wspomniałaś coś o ślubie, do czego zmierzasz?
Dotknęła jego twarzy, by po chwili przytulić się do niego.
- Chcę kochać, kochać tak niewinnie i prawdziwie, kochać tak idealistycznie, kochać i być kochaną. Całe życie do tego właśnie zmierzam, ale ciągle gubię jakoś drogę. - z jej oczu zaczęły płynąc łzy.
Jacek popatrzył jej głęboko w oczy.
- Ja cię kocham.
- Chciałabym, żebyś wiedział o czym mówisz.
Jacek pocałował ją i zaczął ją pieścić. Powoli oboje ulegli sobie i kładąc się na trawie.
- Wiem, o czym mówię. Udowodnię ci. - szepnął jej do ucha.
Nad ranem obudziła go Beta. Leżał na trawie, całkiem nagi.
- Zjawisko moje, która godzina? - powoli wstawał i szybko się ubrał
- Nie wiem, chyba jakaś dziewiąta. Mam jedno pytanie. Pozwól mi się o to zapytać?
- Ależ proszę cię bardzo, skarbie.
- Czy ta noc coś dla ciebie znaczyła? I czy mnie nadal kochasz?
- Mówią, że pierwszy raz zapamiętuje się do końca życia? A co do miłości to jestem pewny, że właśnie to uczucie zagnieździło się we mnie. - mówiąc to wsunął rękę po jej sukienkę. - Po raz pierwszy. - dodał
- Też bym chciała, ale muszę być zaraz w domu. A ty musisz oddać Hondę Marcinowi.
- O kurde, co ja mu powiem. Dobra, zbieramy się.
Oboje wsiedli na motor i Jacek odjechał razem z przytuloną do niego miłością życia. Kiedy zjeżdżali ze wzgórza, w Jacku coś się przełamało, lecz nie wiedział jeszcze co. Gdy wjeżdżali do swojego rodzinnego miasta, które dopiero budziło się, choć niektórzy właśnie wracali z kościoła z porannej niedzielnej mszy, miasto wydawało się Jackowi mniejsze. Czuł, że może dokonać cudów. Odwiózł Beatę, czule się z nią żegnając, po czym skierował się w stronę bloku, w którym mieszkał Marcin. Zaparkował Hondę dokładnie tam, gdzie ona wcześniej stała. Kiedy dzwonił do drzwi Marcina, zimne dreszcze biegały mu na przemian po plecach. Drzwi powoli się otwierały, stał w nich właściciel Hondy.
- A co ty tu jeszcze robisz stary... o tej godzinie. No co jest?
- Odstawiłem Hondę i chciałem cię przeprosić za.... - tu nie dokończył, gdyż Marcin złapał go za fraki i wrzucił do mieszkania, rzucając biedną ofiarę na ścianę przedpokoju.
- Ty skurwysynu.... nie mogłeś poprosić? - doskoczył do leżącego na podłodze Jacka. - Zresztą sorry, mogłem się tego spodziewać po Beacie. Sam cię przecież z nią poznałem, nie? Nie przejmuj się. Tylko jedno pytanie - Honda jest cała?
- Cała.
- Dobry chłopiec. Kiedy będziesz ją chciał pożyczyć, po prostu poproś. A tak swoją drogą, to niezły z ciebie jest numer. Lubię takich jak ty, naprawdę. - mówiąc to, poklepał go po policzku. - Tylko błagam cię, uważaj z tą Beatą, bo ona jest naprawdę nieobliczalna. Dobra?
- Dobra.
- Powiedz chociaż, czy dobre się bawiliście?
- Mowa!
- Wyobrażam sobie. A teraz spadaj już, zobaczymy się jutro w szkole.
- Dobra, na razie.
- Ahoj! Narwańcu. - Marcin zamknął drzwi i kolejny raz zabrał się za przygotowywanie kąpieli.
Dla Jacka cała niedziela zleciała na marzeniach nad Beatą. Na marginesie tego całego bajzlu odrobił od niechcenia lekcje i sam się zdziwił, że znalazł w sobie tak olewające podejście do tych rzeczy. Zasnął dość późno, nie mogąc ujarzmić uczucia miłości, która płynęła w jego żyłach coraz mocniej.
Gdy obudził się i spojrzał na zegarek, uświadomił sobie w momencie, że zaspał i to dość znacznie. Doprowadził się szybko do porządku dość szybko i po chwili już gnał na swym rowerze w kierunku szkoły. W dotarł do niej w rekordowym czasie. Zniósł rower do szatni, przypiął go do kraty i szybkim krokiem skierował się na czwarte piętro, gdzie właśnie trwała lekcja matematyki. Gdy stanął przed drzwiami do klasy, przeszył go zimny dreszcz. Zdał sobie sprawę, że spóźnił się na matematykę. Matematyczka, pani Jeloń, nie tolerowała spóźnień i mógł spodziewać się niezłej litanii po przekroczeniu progu klasy. Wahał się, ale tylko chwilę. Dwa zdecydowane puknięcia w drzwi, odbiły się głośnym echem po długim korytarzu czwartego piętra.
- Wejść. - usłyszał chropowato - lodowaty głos pani Jeloń
Powoli, ale stanowczo otworzył drzwi.
- Dzień dobry, dzień dobry jaśniewielmożny panie Zaberski, jakże to miło gościć tak znakomitego gościa o tak wczesnej godzinie w mojej klasie.
- Dzień dobry, pani profesor, przepraszam za spóźnienie, ale musiałem iść dziś na badania i dopiero teraz mogłem dostać się do szkoły.
- Dostać się do szkoły, ciekawe..... zresztą wychowawcy się będziesz tłumaczył, ale nie spodziewałam się jakiegokolwiek spóźnienia po prymusie. Siadaj i nie zawracaj mi już głowy.
- Tak jest pani profesor. - powiedział ściszonym głosem nasz bohater.
Pozostałe trzydzieści minut lekcji ciągnęło się niemiłosiernie. Lecz trzy minuty przed końcem lekcji, gdy wszyscy czekali już na upragniony dzwonek, do klasy wpadł dyrektor i powiedział coś na ucho pani Jeloń, po czym wyszedł. Na przerwie przez radiowęzeł szkolny wszyscy mogli usłyszeć następujące słowa:
- Mówi dyrektor Wecik, reszta lekcji jest odwołana, powtarzam reszta lekcji jest odwołana, jutro będą tylko trzy lekcje z wychowawcą od ósmej. Następujące osoby zgłoszą się do sali numer 54. - tu padł ciąg nazwisk, około piętnastu. Nie było wśród nich Jacka, ale była Beata i Marcin.
Jacek przestraszony poszedł po rower, a wyjeżdżając ze szkoły, zauważył stojące na parkingu dwa radiowozy. Pełen złych przeczuć pożegnał kumpli i pognał do domu.
Po powrocie do domu, zamknął się w czterech ścianach swego pokoju i walczył ze sobą. Nie wiedział co zrobić, czy dzwonić do Beaty, czy lepiej do Marcina, czy może najbezpieczniej byłoby w ogóle się z nikim nie komunikować w najbliższym czasie. Miał się czym martwić, gdyż jeszcze nigdy zajęcia nie zostały, tak brutalnie przerwane. A widok radiowozów pod szkołą był doprawdy niecodzienny. W końcu około dwudziestej postanowił zadzwonić do Beaty. Powoli naciskał każdy przycisk na aparacie telefonicznym, a gdy czekał na połączenie, jego serce zaczęło bez opamiętania łomotać.
- Słucham? - odebrał ojciec Beaty.
- Dzień dobry, nazywam się Jacek Zaberski, jestem bliskim kolegą Beaty ze szkoły i chciałbym się dowiedzieć czy zastałem Beatę.
- Raczej dobry wieczór, ale do licha czy on naprawdę taki dobry? Zresztą nieważne, co do twojego pytania, to nie, nie zastałeś Beaty.
- A czy można wiedzieć kiedy wróci?
- Raczej jeśli wróci, jest teraz w szpitalu na ulicy Sawickiej.
- Bardzo mi przykro.
- Tak, jasne, mi także, słuchaj gówniarzu chcesz jeszcze coś wiedzieć? - ojciec momentalnie podniósł głos.
- Chciałbym się tylko zapytać....
- To zadzwoń na informacje. - przerwał mu brutalnie ojciec Beaty i odłożył słuchawkę.
Jacek siedział jeszcze około pięciu minut ze słuchawką w ręku. Beata jest w szpitalu. Chciał zadzwonić jeszcze do Marcina, ale spodziewając się, że z tego źródła także nie usłyszy pomyślnych informacji odłożył słuchawkę. Położył się spać dość wcześnie, jednak nie mogąc zmrużyć oczu, podszedł jak zwykle do swej wieży i puścił kojącą go metalową balladę, słuchając jej co najmniej przez trzy okrągłe godziny. Ta piosenka częściowo go uspokoiła i pozwoliła mu zasnąć. Gdy w końcu pochłonął go sen, było już trzydzieści minut po północy i po chwili do pokoju po cichutku wkradła się matka. Wyłączyła muzykę, usiadła obok swojego synka, który już od co najmniej trzydziestu minut smacznie chrapał i pocałowała go w czoło. Po czym, tak samo cichutko, wyszła z pokoju.
Tym razem Jacek nie zaspał, za oknem padał okropny rzęsisty deszcz. Ubrał się i zszedł na parter do pokoju gościnnego. Matka z ojcem właśnie szykowali się do pracy. Przywitał się z nimi, wyjaśniając, że ma tylko trzy lekcje, przygotowywał sobie płatki. Wszyscy usiedli do śniadania.
- A więc co się stało, że masz dzisiaj tylko trzy lekcje? - zapytał się ojciec, pijąc kolejny łyk kawy.
- Nikt nic nie wie ojciec, wiesz jak to jest w tym moim liceum.
- Tak. Słuchaj, tak strasznie pada, może podwiozę cię dzisiaj do szkoły co ty na to?
- W porządku. Dzięki, tato.
Po skończonym śniadaniu Jacek razem z tatą wyszli z domu i wsiedli do samochodu. Pochmurne niebo nie zapowiadało wcale dobrego dnia. W końcu znaleźli się pod szkołą, ojciec zatrzymał samochód, Jacek pocałował go w czoło i pożegnał się życząc ojcu udanego dnia. Na szkolnym korytarzu przywitał się z klasą i zaczął wypytywać każdego dlaczego wczoraj odwołano lekcje i co się dzieje. Nikt niestety nic nie wiedział. Po chwili zabrzmiał dzwonek, Jacek spojrzał na zegarek, no tak ósma. Do klasy zbliżał się wychowawca, pan Szewczyk, młody i sympatyczny nauczyciel biologii. Gdy wszyscy usadowili się na swoich miejscach i zaczęła się lekcja, pan Szewczyk sprawdził obecność. Był to jeden z tych szczególnych nauczycieli, którzy czytając listę obecności wywołują ludzi po imionach, a nie po nazwiskach. Potem wstał z krzesła, obszedł biurko i usiadł na nim. Zaczął mówić:
- A więc, hmm, zdania nie powinno się zaczynać od "a więc". A więc - w tym momencie cała klasa wybuchła śmiechem. - Dlatego kochani nie jestem nauczycielem języka polskiego. Ale teraz na poważnie, na pewno jesteście ciekawi, dlaczego wczoraj tak nagle zostały przerwane lekcje, co od dziesięciu lat nie zdarzyło się podobno w murach tego liceum. Otóż okazało się, że około dwadzieścia osób jest zamieszane w handel narkotykami. Mogę tylko powiedzieć, że co do tych osób podjęto zdecydowane decyzje, zostali usunięci ze szkoły.
- A niektórzy nawet trafili do szpitala. - brutalnie przerwał mu Jacek.
- Co mówisz Jacek? Kto się dostał do szpitala?
- Osoba, która miała się wczoraj zjawić w pokoju 54. Niejaka Beata Szyndel.
- Beata? Nie wiedziałem, że była w to zamieszana.
- Niestety była.
- A ty skąd o tym wiesz? Co małolacie?
- Dzwoniłem wczoraj wieczorem do niej i jej ojciec powiedział mi, że leży w szpitalu.
- Ale dlaczego się tam znalazła?
- Nie mam pojęcia.
- Wiesz co, młody, zwolnię cię z tych dwóch lekcji idź do tego szpitala i dowiedz się, co się z nią stało. A potem zadzwoń do mnie, masz numer mojego telefonu domowego?
- Nie, niestety nie mam
- Dobra, zapiszę ci. - tu wyciągnął kawałek kartki i zapisał szybko numer. Jacek zabrał torbę, pożegnał się z kumplami, podszedł do profesora Szewczyka i odebrał kartkę.
- Panie profesorze, jeszcze jedno. - dodał już przy drzwiach.
- No co, młody?
- Wczoraj zaspałem, czy może mi pan profesor usprawiedliwić te dwie godziny?
- No dobra, ale idź już.
- Jest pan naprawdę w porządku.
- Bo jestem jeszcze młodym nauczycielem. A teraz spadaj już młody.
- Do widzenia. - Jacek wybiegł szybko i po chwili był już za bramą szkoły. Ulewny deszcz nie przestawał padać.
Szpital na ul. Sawickiej był ogromnym dziesięciopiętrowym budynkiem jeszcze z czasów komunistycznych. Jacek zdyszany wpadł do środka. I dopadł pierwsze napotkane okienko.
- Dzień dobry. Szukam koleżanki, która podobno się tu znajduje. Czy mogłaby mi pani pomóc?
- A czy ja wyglądam na informacje? - odpowiedziała podstarzała, umalowana, paniusia siedząca i popijająca kawę po drugiej stronie okienka.
- Tak, jasne, dziękuje bardzo. - krzyknął zdenerwowany Jacek i pobiegł w głąb szpitala.
- Patrz Gienia, jak się teraz takie odnosi do starszych, czyste chamstwo. - powiedziała umalowana paniusia za okienkiem do koleżanki siedzącej obok niej przy stoliku
- No, jakby mój syn był takim chamem, to chyba bym się pod ziemie ze wstydu zapadła. Ty Rysia, a jak się pisze obrzęk?
- Nie wiem kochana, sprawdź w słowniku. - na co młoda koleżanka wstała i wyciągnęła spod lady grube tomisko. Sprawdziła w nim słowo obrzęk.
- No, no nie uwierzysz przez rz. - a mówiąc to zabrała się za kończenie notatki, z którą męczyła się już pół godziny.
Jacek w tym czasie wpadł na któryś z oddziałów mając świadomość, że chyba zgubił się w tym rozległym budynku, nagle poczuł ciężką rękę spoczywającą na swoim ramieniu, usłyszał dudniący głos:
- Hej chłopcze, co ty tu robisz? - odwrócił się i zauważył lekarza dobiegającego pięćdziesiątki.
- Szukam kogoś. Czy mógłby mi pan pomóc?
- Po pierwsze, to nie możesz sobie tak spacerować pod tym szpitalu, trzeba było się zapytać w recepcji.
- Ja się pytałem, ale pani, która tam popijała kawę, jakoś nie miała dość dobrej woli, aby poświęcić mi chociaż pięć minut swego cennego czasu.
- Ah tak, zapomniałem, że dzisiaj siedzi tam ta stara idiotka. Dobrze chłopcze, a więc kogo szukasz?
- Beaty Szyndel. Wczoraj podobno tu trafiła.
- Szyndel? Szyndel? A, ta Szyndel jest na drugim piętrze, spytaj się kogoś, to wskaże ci pokój w którym się znajduje. Jeszcze jedno, czy ty jesteś jej bliskim przyjacielem?
- A o co chodzi?
- To nieładnie odpowiadać pytaniem na pytanie, ale nieważne. Drugie piętro, pamiętaj i zmiataj już.
- Dziękuje za pomoc.
Jacek parę chwil później zbliżał się z drżącym sercem do pokoju, w którym leżała Beata. Gdy wreszcie ją ujrzał, przeszył go dreszcz. Beata leżała na łóżku, była podłączona do kroplówki, w nos miała wepchniętą rurkę, która prowadziła do żołądka. Całe ciało było sine. Oddychała bardzo głośno. Jacek powoli zbliżył się do niej. Beata dopiero po chwili go. Przysunął do łóżka krzesło i bez słowa usiadł na nim. Beata wyciągnęła drżącą rękę w jego kierunku, Jacek bez słowa złapał za nią.
- Wszystko się ostatnio popierdoliło. Wiesz? - powiedziała ze łzami w oczach Beata.
- Nie da się ukryć.
- Może to, o co cię teraz zapytam wyda ci się błahe, ale muszę o to zapytać. - głos Beaty, ani na moment nie przestawał drgać. - Kochasz mnie jeszcze? - na te słowa Jacek ścisnął delikatnie rękę Beaty, którą wciąż trzymał. - Dziękuje! - odparła.
- Powiedz mi...... proszę cię powiedz co się stało? - zapytał się z czułością w głosie.
- Nie chcesz wiedzieć.
- Proszę cię.
- Nie. Nie mogę, nie chce cię w to wciągać. - na te słowa Jacek wstał i podniesionym głosem, dalej trzymając rękę Beaty, rzekł:
- Beata, nie traktuj mnie jak małe bezbronne dziecko, chcę wiedzieć co się stało. Wiesz dlaczego chcę tak bardzo znać prawdę? Dlatego, że cię kocham i jeżeli nie będziesz mnie traktowała tak, jak zasługuje na to osoba, która cię kocha z całego serca, nie mamy więcej o czym rozmawiać.
- Jacek! Przepraszam, powiem ci wszystko co chcesz wiedzieć, tylko nie wychodź błagam. - Jacek usiadł z powrotem na krzesło, a Beata ciągnęła dalej. - Jesteś dla mnie jedyną bliską osobą i ja chce cię tylko uchronić, proszę cię, nie chciej wiedzieć. - ale widząc zdenerwowany wzrok naszego bohatera, dodała. - Dlaczego tak bardzo chcesz stracić swą niewinność?
- Może najwyższy czas na to?
- Nie wiesz chyba co mówisz, ale w porządku. A więc, jak już na pewno wiesz, paru ludzi z naszej szkoły rozprowadzało narkotyki. I to nie tylko w naszej szkole, to miało o wiele szerszy zasięg. Gdy wychodziliśmy z komendy policji, bo tam nas zabrali po wizycie w gabinecie dyrka, postanowiliśmy zrobić małe zebranie. Przedawkowałam na nim narkotyki i trafiłam tutaj. To jest ta twoja cholerna prawda.
- Brałaś je wcześniej?
- Tak i to często.
- Nie mogę uwierzyć.
- To uwierz w to złoto, bo chciałeś znać prawdę. Ale nie powiedziałam ci jeszcze najgorszego.
- Co jeszcze?
- Nie jestem pewna, czy sama przedawkowałam narkotyki, najgorsze, że dużo z tego zebrania nie pamiętam. Wiem jednak, że na pewno była tam cała ta szajka, a ja wiem za dużo o ich sprawach, bo jeszcze wiele nie wyszło na jaw.
- Myślisz, że?
- Jestem prawie pewna, to oni mnie tak nafaszerowali.
- O Boże.
- Dlatego nie chciałam cię w to mieszać. Proszę cię tylko o jedno, nie zostawiaj mnie teraz, możesz mną gardzić, tylko nie zostawiaj mnie teraz.
- Nie zostawię. Kocham cię.
- Jesteś taki niewinny i naiwny. Nie lepiej mnie zostaw. Idź!
- Co?
- Idź już! Precz, nie chce cię widzieć! - krzyk Beaty był coraz donioślejszy.
- Nie mówisz tego poważnie? - na to pytanie Beata zaczęła niemiłosiernie krzyczeć. Do sali wpadła jedna ze sióstr i krzyknęła na Jacka:
- Widzisz co zrobiłeś. - zaczęła unieruchamiać rzucającą się po łóżku Beatę.
- Ale ja....
- Wyjdziesz sam, czy mam wezwać lekarza do pomocy?
- Już idę. - szybkim krokiem skierował się do drzwi wyjściowych, ale przy samym wyjściu odwrócił się i krzyknął w stronę łóżka Beaty. - Nie zostawię cię, słyszysz!? Kocham cię, pamiętaj o tym. - w sali zapadła cisza, Beata przestała się rzucać i spojrzała się na Jacka. Przez jej oczy przemawiał żal, smutek, ale także żarliwe uczucie miłości. - A może mi się tylko wydaję? - pomyślał sobie Jacek.
Po czym opuścił sale i kierował się w stronę wyjścia ze szpitala coraz szybszym krokiem, w jego oczach pojawiły się łzy, a szybki krok zamienił się w bieg. Gdy wybiegł na dwór, jego oczy oślepiły promienie słońca. Przestało padać, a słońce spod niewielkiej wyrwy między czarnymi chmurami świeciło wesołymi promykami.
- Nie zostawię cię Beata, nie zostawię cię. - dodał w duchu.
Nagle na parkingu zauważył Marcina, który siedział na swojej hondzie, a kiedy ten zauważył Jacka zajechał mu drogę.
- I jak tam Beata? - zapytał ironicznie.
- Cześć Marcin, co ty tutaj robisz?
- Na ciebie czekam, aby ci wytłumaczyć parę rzeczy.
- Fajnie, bo ja potrzebuję paru odpowiedzi. - na te słowa Marcin zszedł ze swojej hondy i złapał Jacka za kurtkę.
- Zrobimy tak, ja będę mówił, a ty będziesz słuchał, dobra?
- Marcin spokojnie, nie wściekaj się.
- A więc mam ci jedno do powiedzenia, trzymaj się z daleka od Beaty. Słyszysz?
- Nie da rady. - powiedział twardo Marcin.
- Słuchaj pacanku, to co się tu teraz dzieje troszkę cię przerasta, a że nie chcę, aby ci się coś stało, to informuje cię, żebyś dla własnego dobra trzymał się od niej z daleka.
- To groźba?
- Ty głupi jesteś naprawdę. A na co to wygląda, na instrukcje obsługi. Widzisz tych gości przy tym zielonym Audi? - Jacek powoli skierował wzrok w kierunku wskazywanym przez Marcina i zauważył dwóch gości siedzących w samochodzie. - Uprosiłem ich, abym mógł z tobą porozmawiać. Rozumiesz? Bo jeśli ty mnie nie posłuchasz, to oni z tobą porozmawiają. A tego nie chcemy, prawda?
- Wcale się ciebie nie boję, nudzisz. To między innymi przez ciebie Beata jest w takim stanie, a teraz jeszcze mi grozisz. Jesteś żałosny.
- Ty durny bucie, nie rozumiesz, że to nie ja ci grożę, tylko starszyzna.
- Jaka starszyzna? Przecież to nie jest Ameryka i nie żadne mafie.
- Ty naiwny prostaczku, żebyś się jeszcze nie zdziwił. Pamiętaj, trzymaj się z daleka od Beaty. Powiem tym gościom, że się zrozumieliśmy. Idź już!. - mówiąc to Marcin wsiadł na Honde i, już zawracając, usłyszał:
- Nie, nie zrozumieliśmy się! - Honda podjechała do zielonego Audi i Marcin zamienił parę słów z dwoma gościami w środku.
Tym czasem Jacek kierował się już w stronę przystanku autobusowego. Najbliższy autobus miał przyjechać za około dziesięć minut. Jacek czuł, że strach powoli opanowuje jego całe ciało, zaczął się nerwowo rozglądać. Na przystanku oprócz niego siedział starsza kobieta. Nagle pod przystanek przyjechał Marcin i z piskiem opon zahamował. Spojrzał na Jacka i powiedział:
- Buraku, musimy jeszcze raz pogadać.
- Jak przestępca z ofiarą? - spytał się ironicznie Jacek.
- Nie, jak przyjaciel z przyjacielem. No, wsiadaj.
- Przyjaciel?
- Tak, przyjaciel, który chce cię uchronić od czegoś złego. No wsiadaj.
- Przyjaciel? - ponownie zapytał z przekorą Jacek.
- Chcesz odpowiedzi na parę pytań, to jedź ze mną. Chcesz zgrywać idiotę i jutro mieć wybite wszystkie zęby, zostań tutaj. Więc jak będzie?
- Dobra przyjacielu. - Jacek usiadł za Marcinem na motor i ruszyli z podniesionym przednim kołem. - Dokąd jedziemy? - zapytał jeszcze.
- Do mnie. Tam będziemy mogli spokojnie porozmawiać.
Gdy znaleźli się już w mieszkaniu Marcina, usadowili się dużym pokoju.
- Po pierwsze, sorry za ten szantaż, ale ci faceci w Audi naprawdę nie żartowali.
- I co dalej mnie będziesz przekonywał, abym się odpierdzielił od Beaty?
- Pewno myślisz, że jestem bezwzględnym dealerem, który nafaszerował biedną Beatkę narkotykami, a teraz cię szantażuje?
- A nie jest tak?
- Gdybyś nie był taki naiwny, byłby z ciebie naprawdę fajny facet, wiesz Jacek?
- A więc oświeć mnie.
- Dobra, w porządku. Jestem dealerem, ale przyrzekam ci, że to nie ja nafaszerowałem Beatę tymi dragami i możesz myśleć co chcesz, ale Beata wcale nie jest taka święta.
- A ty może jesteś, co? A tak w ogóle, to nie ty leżysz teraz w szpitalu tylko Beata, więc nie pierdziel mi dobra?
- Jak ja mam ci to wytłumaczyć młody, co?
- Może przestań kłamać.
- Z wami burakami to jest tak, że jak się wam mówi prawdę, to nie wierzycie w nią. A kiedy się wam kłamie w żywe oczy, wierzycie w każde słowo. Paranoja.
- A więc dobra, według ciebie Beata sama się nafaszerowała, tak?
- Słuchaj, co do Beaty, to ona jest już starą ćpunką, a nie wygląda na to, prawda?
- Nie wmówisz mi, że...
- Co, myślisz że nie, bo nie ma żadnych śladów, tak? Za dużo telewizji synku.
- Przywiozłeś mnie tu tylko, aby mi nakłamać, wychodzę! - Jacek wstał i równocześnie z nim wstał Marcin. I złapał go za fraki.
- Facet, nie wychodź tylko, posłuchaj przyjaciela....
- Żaden dealer nie jest moim przyjacielem. - wyrwał się Marcinowi i pobiegł do wyjścia, a przy samych drzwiach usłyszał jeszcze:
- Chcesz wiedzieć, czemu zajmowałem się rozprowadzaniem tego szajsu?
- To proste, pewno dla szmalu.
- Nie jesteś jedyny, który tak sądzi. Nie, nie dla szmalu, moi starsi mają go w nadmiarze.
- A więc oświeć mnie.
- Mam raka, dowiedziałem się rok temu i od tego czasu się tym zajmuje.
- Ja nie wiedziałem. - powiedział ściszonym głosem Jacek.
- I gdy się raz zdobędzie kontakty, trudno już z tego wyjść.
- Marcin, ja...
- Co ty? Ty jesteś cholernym idiotą, ja już długo nie pożyje, ale dzięki narkotykom ten krótki czas będzie trochę barwniejszy. I jak już mówiłem, chociaż ja już długo nie pożyje, to za to dłużej niż ty, naiwny pacanie. - złapał Jacka za fraki otworzył drzwi wejściowe i wyrzucił go na klatkę schodową. - Ostatnia rada, zostaw Beatę, bo ja starszyzny już nie zdołam powstrzymać. - zamknął drzwi. A Jacek powoli wstał i pomyślał tylko:
- Boże, co za bagno.
Do domu wracał wolnym krokiem było już słono po piętnastej. Kiedy wreszcie dostał się do domu od progu przywitała go matka.
- Gdzieś ty był, co? Mogłeś powiedzieć, że wrócisz później.
- Mamo?
- Tak?
- Daj mi spokój! - krzyknął, trzaskając drzwiami od swojego pokoju.
Aby nie myśleć choć przez chwile o Beacie i problemach z nią związanych, wziął się do nauki. Choć szła mu wyjątkowo topornie, to jednak do szóstej przerobił cały materiał i wyszedł z pokoju. W pokoju gościnnym siedzieli rodzicie i oglądali telewizje. Usiadł obok nich. Spojrzał się na matkę i powiedział tylko:
- Przepraszam. - przytulił się do niej.
- Nic się nie stało. Skrzywdził cię ktoś?
- Nie, po prostu świat traci barwy. - odparł.
- Słuchajcie może gdzieś w ten weekend wyjedziemy, co wy na to? - zaproponował ojciec.
- Kolejny wyjazd Stefan przecież wiesz, że nie stać nas na to.
- Spokojnie dostałem premię. Co powiecie na weekend nad morzem?
- Oh tato. - rzekł rozpromieniony Jacek i rzucił się ojcu na szyje.
- Cieszę się, że jeszcze umie poprawić mojemu synowi humor. - a mówiąc to przytulił Jacka mocniej.
Jackowi przypomniało się, że miał zadzwonić do nauczyciela biologii, wyciągnął z kieszeni pomiętą kartkę z numer telefonu i wykręcił numer:
- Szewczyk, słucham?
- Dzień dobry, nazywam się Jacek Zaberski i miałem przedzwonić do pana.
- Ach tak, na śmierć zapomniałem. A więc Jacek, co jest z Beatą?
- Przedawkowała narkotyki.
- Matko boska, no ładnie. Nie wiesz, ile będzie leżała w tym szpitalu?
- Nie zdążyłem się zapytać.
- Ile masz jutro lekcji i na którą?
- Sześć chyba na ósmą.
- Ja mam pięć też na ósmą. To zrobimy tak, usprawiedliwię ci ostatnią lekcje i pojedziesz razem ze mną do tego szpitala, dobra?
- Ale ja... - Jacek miał jeszcze w pamięci rozmowę z Marcinem i przez chwile się wahał.
- Co?
- Nie nic. - lecz obawa znikła tak szybko jak się pojawiła. - Nie ma sprawy, pojadę z panem.
- A więc po piątej lekcji będę czekał na parkingu przed szkołą. Trzymaj się.
- Do widzenia. - Jacek odłożył słuchawkę.
Około dziewiętnastej usłyszał dzwonek do drzwi. Kiedy je otworzył, ujrzał w nich drobną młodą osóbkę, starą przyjaciółkę, o której od tamtej imprezy na której poznał Beatę całkowicie zapomniał.
- Cześć, nie odzywałeś się, więc ja przyszłam cię odwiedzić.
- Tak, cześć.
- Przyszłam nie w porę?
- Nie, tylko mnie zaskoczyłaś, wejdź proszę.
- Dzięki
Po paru chwilach oboje znajdowali się już w pokoju Jacka.
- A więc czemu jesteś taki niemrawy, nie cieszysz się, że przyszłam? - Anka spytała prosto z mostu.
- Czemu tak sądzisz?
- Słuchaj, dobrze cię znam i wiem, że za bardzo z mojej wizyty nie jesteś zadowolony.
- Po prostu mam ostatnio dużo na głowie.
- To widać.
- Ostatnio dużo się w moim życiu pozmieniało.
- Opowiedz mi o tym. - Anka podeszła do Jacka i usiadła obok niego łapiąc go za rękę
- Nie, nie mogę. - Anka zacisnęła mocniej rękę, nalegając:
- Opowiedz.
- Nie, powiedziałem ci już, że nie mogę. - a mówiąc to zerwał się i podszedł do otwartego okna, za którym zrywał się raz za razem porywisty wiatr.
- Widocznie musiałeś się naprawdę zmienić, skoro nie chcesz mi o tym powiedzieć. Pamiętasz chociaż, jak obiecaliśmy sobie mówić wszystko. Byliśmy przyjaciółmi pamiętasz? Czy to też się zmieniło?
- Może. - powiedział patrząc się w okno.
- Jacek, stało się coś złego. Proszę cię, opowiedz mi o tym.
- Słuchaj, odczep się ode mnie, nie potrzebuje niczyjej pomocy. A szczególnie tak nudnej i poskładanej pomocy, jaką ty mi ofiarujesz.
- Przestań, proszę cię, to mnie rani.
- Co mam przestać? No co? To że trochę ostatnio przeżyłem i się troszkę zmieniłem. Tej zmiany nie można przerwać. I co ty na to?
- Wychodzę. - powiedziała cicho
- I dobrze, znajdziesz chyba drzwi wyjściowe. - krzyczał jeszcze za Anką, która w milczeniu kierowała się w stronę wyjścia. Jacek usłyszał tylko trzaśnięcie drzwiami.
- Co się dzieje? - zapytał się siebie, usiadł po turecku na środku pokoju i zaczął się powoli kołysać próbując się uspokoić, ale łzy zalewały jego twarz coraz większymi strumieniami.
Minęło dużo czasu, nim udało mu się zasnąć tej nocy.
Na drugi dzień, tak jak umówił się z nauczycielem biologii, urwał się z ostatniej lekcji i pobiegł na parking, gdzie czekał już na niego pan Szewczyk w czerwonej sportowym samochodzie. Jacek wpakował się do środka rzucając torbę na tylnie siedzenie.
- Dzień dobry.
- Cześć młody, no to co, jedziemy? - zapytał zawadiacko i ruszył z piskiem opon. - A więc gdzie jest ten szpital, co?
- Na Sawickiej.
- W porządku, wiem gdzie to jest. A tak apropo facet, to skąd znasz tą nieszczęsną Beatę?
- Czy to ważne?
- Zdziwisz się, ale to dla mnie bardzo ważne pytanie, więc bądź tak łaskawy i odpowiedz. - a mówiąc przyśpieszył.
- Poznałem ją na jednej imprezie i - tu przerwał, bo Szewczyk przy pełnej prędkości na skrzyżowaniu wymusił pierwszeństwo i skręcił w ulice Sawicką. - Mógłby pan choć trochę zwolnić.
- Po co? - zapytał ironicznie. - O, widzisz, już jesteśmy. - energicznie skręcił kierownice i wjechali na parking przed szpitalem. - Dokończysz później.
Gdy przechodzili przez parking, Jacek zauważył czerwony motor Marcina stojący tuż przed wejściem i zimnym pot oblał jego ciało.
- Coś się stało? - zapytał pan Szewczyk, gdy byli już w drzwiach wejściowych.
- Nie, nic.
- Które to piętro? - zapytał, gdy byli już w środku.
- Drugie.
- To pójdziemy schodami, będzie szybciej.
Gdy znaleźli się już na drugim piętrze i wyszli na korytarz, pan Szewczyk zapytał Jacka:
- Dobra młody, który to pokój?
- Piętnastka proszę pana.
- Po pierwsze, to skończ z tym panem, mów mi po prostu Jarek. Idź już do tego pokoju, a ja pójdę porozmawiać z jakimś lekarzem, dobra?
- W porządku.
- No to zobaczymy się w pokoju numerem piętnaście.
Rozdzielili się. Jacek szybkim krokiem mknął przez korytarz, nagle poczuł jak czyjejś łapska zacisnęły się na jego grzbiecie i energicznie pociągnęły całą jego osobę w prawo. Nim się obejrzał, znalazł się ubikacji. Odwrócił się i zauważył za sobą Marcina.
- Ty naprawdę głupi jesteś, wiesz? - a mówiąc to uderzył Jacka w twarz. Ten stracił równowagę, co wykorzystał Marcin i popchnął go tak, że ten wpadł prosto do jednej z kabin i spadł na klozet. Marcin wszedł do kabiny i zamknął jednym ruchem drzwiczki, odwrócił się w stronę bezbronnego Jacka. - Ty mamucie, myślałeś pewno wczoraj, że żartuje, co? - znów uderzył Jacka, tym razem w brzuch. - I ciesz się, że to ja cię bije, a nie te gnojki z tamtego Audi. - tym razem cios wylądował ponownie na twarzy,
Nagle drzwi od klozetu zostały wyrwane i pan Szewczyk złapał Marcin, rzucając go na parapet okna. Podniósł Jacka i kazał mu się złapać zlewozmywaka, aby ten trzymał się prosto. Złapał wyrwane drzwi i prowizorycznie postawił je na swoim miejscu.
- Co jest, kurwa? - Marcin pozbierał się z parapetu i spuścił z tonu gdy zobaczył z kim ma do czynienia. - Pan Jarek, co pan tu robi?
- Zamknij się gówniarzu. Jak możesz tak ryzykować, bijąc go tutaj?
- Myślałem, że teraz....
- Słuchaj, w myśleniu to ty akurat nie jesteś dobry. Znieś go na dół i wpakuj do mojego wozu. - po czym zwrócił się w stronę ledwo trzymającego się na nogach Jacka. - Nie będziesz się stawiał, prawda?
- Nie panie Jarku. - a mówiąc to splunął panu Szewczykowi krwią na buty.
Nauczyciel biologii spojrzał się na Marcina i z politowaniem pokręcił głową.
- Miałeś jednak racje, on jest strasznie głupi. - uderzył Jacka w brzuch. - No, no trzymaj się na nogach. - pokiwał na Marcina, aby ten już całkiem zrezygnowanego Jacka sprowadził na dół. - Czekajcie na mnie w samochodzie.
Pan Szewczyk sam zaś skierował się w stronę pokoju, w którym leżała Beata. Podszedł do łóżka i usiadł obok niej. Wyglądała już o wiele lepiej niż wtedy, kiedy ostatni raz rozmawiał z nią Jacek.
- Rozmawiałem z lekarzem, wyjdziesz stąd jeszcze dzisiaj przed szóstą. Obiecał, że nie zadzwoni do twojego ojca.
- Dziękuję. - odrzekła cała rozpromieniona i rzuciła mu się na szyje.
- Nie martw się, wszystko będzie dobrze.
- A Jacek, no wiesz ten lalusiowaty chłopaczek?
- Zapomni, nie martw się, nic strasznego się z nim nie stanie, przecież obiecałem.
- Pamiętaj Jarek, on o niczym nie wie. Ale dlaczego go tu z tobą nie ma?
- Ten chory idiota Marcinek nie zrozumiał moich intencji i wszystko mu się popieprzyło, trochę obił twojego lalusia, ale się nie martw. Nic mu się nie stało. Opanowałem sytuacje. - uśmiechnął się. - Będę tu przed szóstą.
- Będę czekała. Jarek?
- Tak?
- Są jakieś szansę, że będzie nam jeszcze dobrze?
- Nie wiem, ale musimy w to wierzyć, rozumiesz?
- Rozumiem i dziękuje ci za wszystko.
- Wszystko to jeszcze o wiele wiele więcej, ale obiecuję, że kiedyś dam ci to wszystko.
- Zawsze dotrzymujesz obietnic. - pocałowała go delikatnie.
- No cześć, bądź gotowa o szóstej.
- Będę czekała.
Jarek szedł na parking i otworzył drzwi swojego samochodu w którym czekali już Marin i Jacek.
- Dobra Marcin. Spadaj już i pamiętaj, żeby następny razem robić dokładnie to, co ci powiem, a nie to, co ty uważasz, ok.?
- Ale pan Tomek.....
- Co pan Tomek? No co? Słuchaj gnojku, ty jesteś pod moimi rozkazami i ja ci mówię, kiedy możesz bić takich gnojków jak ten tutaj.
- Przepraszam. Będę pamiętał.
- No, idź już
- To do zobaczenia. - otworzył drzwi i wyszedł z samochodu. Skierował się w stronę swojego motoru, nagle zawrócił i w ostatniej chwili dopadł samochodu. Popatrzył na Jacka siedzącego na tylnym siedzeniu i robiąc głupią minę powiedział:
- Stary sorry, ale to wszystko jest trochę zagmatwane. Myślę, że jeszcze kiedyś napijemy się razem piwa? - niestety Jacek nie odezwał się ani słowem.
- Nie liczyłbym na to. - uśmiechnął się Jarek i ruszył z piskiem opon. - Trzymaj się Marcin.
- Jacek, naprawdę to nie było nic osobistego, wybacz. - krzyknął jeszcze za odjeżdżającym samochodem Marcin
Tymczasem Jarek Szewczyk razem z naszym bohaterem znajdowali się już na kolejnym skrzyżowaniu. Jarek spojrzał w lusterko i przyjrzał się siedzącemu na tylnim siedzeniu Jackowi.
- Nie martw się, nie będzie śladu. Boli? - zapytał.
- Troszkę. Ale co to pana obchodzi? - w tym samym momencie Szewczyk zatrzymał samochód na chodniku i odwrócił się w stronę Jacka.
- Słuchaj młody, naprawdę głupio wyszło.
- I co mi pan jeszcze powie?
- Nie powie, ale wytłumaczy. Dobra?
- Pieprz się. - Jacek błyskawicznie wyskoczył z samochodu i pobiegł na oślep przed siebie, przebijając się przez tłum. Szewczyk machnął tylko ręką i odjechał.
Anka uczyła się, sama w domu, w ciszy. Pochylona nad książką i skupiona czytała kolejną stronę. Niespodziewanie przerwał jej dzwonek do drzwi. Anka niechętnie wstała od biurka, rozdrażniona, najbardziej nie lubiła, gdy ktoś przerywał jej tak brutalnie naukę. Podeszła do drzwi i spojrzała w judasza.
- Mój Boże! - krzyknęła głosem pełnym goryczy i otworzyła drzwi. - Co się stało, kto cię tak urządził? - mówiąc to wprowadziła go do przedpokoju.
- Przepraszam, ale nie miałem do kogo przyjść. - powiedział ściszonym głosem.
- Dobrze zrobiłeś. Wejdź do łazienki, czy tylko masz obrażenia na twarzy?
- Chyba jeszcze na brzuchu. - mówiąc to zdjął z trudem sweter i podkoszulek.
- Wejdź do łazienki, obmyjemy te rany.
Gdy Anka pomogła się doprowadzić Jackowi do porządku, usiedli w jej pokoju.
- Słuchaj, przepraszam, że tak wczoraj na ciebie najechałem, ale nie daję sobie już z tym wszystkim rady. Rozumiesz? - a mówiąc to skulił się i zaczął płakać. Widząc to Anka podeszłą do niego i przytuliła go mocno. - Świat to bagno, jedno wielkie bagno. Ja nie chcę w nim utonąć, naprawdę.
- Nie utoniesz, masz przecież mnie. - mówiąc to Anka delikatnie gładziła włosy Jacka.
- Tak, ciebie. - poczym przytulił się do niej mocniej. - Zabij mnie, jeśli jeszcze raz o tym zapomnę.
- Opowiedz mi o tym wszystkim, proszę.
- Naprawdę chcesz wiedzieć w co wpadam?
- Naprawdę, to bardzo chce ci pomóc. Nie bój się.
- No dobra. - Jacek opowiedział swojej przyjaciółce wszystko ze szczegółami, ta, niewzruszona popatrzyła się na niego i powiedziało.
- Tak niby to rozumiem, tylko ta historyjka nie trzyma się kupy. Wiele rzeczy mi w niej nie pasuje. Nie sądzisz?
- Ja się w tym naprawdę pogubiłem.
- Najlepiej jak pogadasz z tą świnią Szewczykiem.
- I znowu mnie obiją?
- Wydaję mi się, że to nie tak miało wyglądać. Dobrze ci radzę, porozmawiaj z nim.
- Ty zawsze masz racje, więc pewno tym razem także.. - długo jeszcze siedzieli przytuleni. Wieczorem Jacek zabrał się do domu. W progu tylko na pożegnanie rzekł do Anki.
- Dziękuję! Za to, że jesteś.
Gdy otworzył drzwi domu było już sporo po dziewiątej. W przedpokoju przywitała go matka.
- Wyszedłeś rano, wróciłeś wieczorem, ładnie. - Jacek bez słowa ściągał buty. - I jeszcze mnie ignorujesz. - mówiąc to podeszła do Jacka.
- Byłem u Anki i tak jakoś nam minął czas, że zapomniałem zadzwonić, cóż mogę powiedzieć, przepraszam.
- To mało, Jacek, stanowczo za mało. Dzieje się z tobą ostatnio coś złego.
- Poradzę sobie z tym. - mówiąc to Jacek cały czas obracając się tyłem wszedł na schody prowadzące do swojego pokoju.
- Jeszcze do niedawna chciałbyś ze mną na ten temat porozmawiać. Zresztą nie odwracaj się do mnie tyłem, kiedy do ciebie mówię. - syn powoli odwrócił się twarzą do swojej matki. - Boże, kto cię tak urządził?
- Wypadek.
- Pięknie, zobaczymy co powie twój ojciec jak wróci z tej konferencji.
- Ojciec znowu wyjechał, nic mi nie mówił.
- Miał telefon popołudniu. Niezapowiedziana konferencja.
- A więc wróci jutro.
- Nie zmieniaj tematu. A teraz zejdziesz grzecznie i o wszystkim mi opowiesz. - Jacek powoli zszedł ze schodów, stanął przed matką, przytulił się do niej.
- Mamusiu jestem dziś już naprawdę zmęczony, pobiłem się z takim jednym, to był błąd przepraszam. - matka wbrew sobie się uśmiechnęła
- Nie wiem czemu, ale ci wierze. W końcu taka chwila przychodzi chyba w życiu każdego mężczyzny, że musi stoczyć jakiś bój. Powiedz chociaż czy wygrałeś.
- Jasne.
- Tylko nie rób tego więcej.
- Obiecuje.
- Dobrze już, ojcu się będziesz tłumaczył, idź już do pokoju i odrób te nieszczęsne lekcje.
- Oczywiście. - Jacek pocałował tylko mamę w policzek i już był w swoim pokoju.
Czwartek był nad wyraz słoneczny i Jacek bez większych oporów zwlekł się z wyrka. Na dole musiał jeszcze przeprowadzić męską rozmowę z ojcem o ranach, które odniósł wczorajszego dnia. Dochodziła ósma, gdy dojeżdżał na swoim wysłużonym rowerze do szkoły. Pierwszą lekcją była matematyka. Była to jedyna lekcja, na którą Jacek nie był przygotowany. Lekcja, z której się urwał, aby razem z panem Szewczykiem odwiedzić Beatę w szpitalu. Nauczycielka pani Jeloń, o której była już mowa w tym opowiadaniu, przeczytała beznamiętnym głosem listę obecności. Gdy skończyła, wyłowiła jedno nazwisko i wzięła delikwenta do sprawdzenia jego pracy domowej. Niestety, tym nieszczęśnikiem okazał się Jacek. Powoli wstał z krzesła, ale nie podszedł do stolika nauczycielki.
- No Zaberski, co tak stoisz? Podejdź tu.
- Niestety pani profesor, nie odrobiłem zadanej pracy na dzisiaj.
- A co, pewno myślałeś, że jest na jutro ją zadałam?
- Nie, tylko nie było mnie na ostatniej lekcji i nie wiedziałem o niej.
- Dlaczego cię nie było? - nauczycielka przewertowała dziennik i sprawdziła wczorajszą obecność Jacka.
- Byłem z panem Szewczykiem odwiedzić jedną z uczennic w szpitalu.
- Z tym degeneratem, no ładnie. I pewno dzień był za krótki, aby móc się dowiedzieć, co działo się na naszej nudnej lekcji?
- Wczoraj wiele się zdarzyło i...
- To może nam o tym opowiesz geniuszu. Słuchamy, co jeszcze? O widzę po twojej twarzy, że naprawdę coś się stało. Opowiedz nam o tym. Ja bardzo lubię ploty.
- I tak pani nie zrozumie.
- Tak, bo co może zrozumieć stara nauczycielka matematyki, prawda? Opowiedz nam o tym, albo dostaniesz pałę za to nieszczęsne zadanie.
- Moje życie prywatne to moja sprawa i nic pani do tego.
- Proszę bardzo, pała. Ta jedynka na pewno zaważy na twojej ocenie końcowej. - Jacek usiadł ze spuszczoną głową. - I co nic nam nie powiesz pyszałku?
- Czuję się zdruzgotany.
- Najbardziej mi żal takich jak ty. - w Jacku burzyła się krew już od wczorajszego pobicia w szpitalu, a gadka pani od matematyki, ją tylko jeszcze bardziej podburzyła. W tym momencie osiągnęła poziom wrzenia. W Jacku coś pękło, pękł jakiś unikalny hamulec. Wstał i z ironią odparł:
- A kim ja według pani jestem? Co?
- Ty szczylu, chcesz mi tu pyskować, mały skurczybyku. Wyjdź z klasy, ale to już!
- Ze prawdziwą przyjemnością. - zabrał torbę, a przechodząc złapał dziennik z biurka i będąc już przy drzwiach rzucił dziennik pod nogi pani Jeloń. - Dobranoc pani profesor, ale jaki tam z pani profesor.
- Będziesz miał takie kłopoty o jakich ci się nawet nie śniło! - krzyknęła jeszcze rozwścieczona nauczycielka.
Jacek bez słowa zamknął drzwi od drugiej strony. W klasie zapanowała cisza. Dopiero po jakiejś minucie pani Jeloń powiedziała tylko. - Co za nieokrzesany cham.
Jacek wybiegł przed szkołę i już miał wziąć rower, gdy zauważył pana Jarka Szewczyka wychodzącego ze swojego sportowego samochodu. Podbiegł do niego.
- Musimy porozmawiać.
- Cześć Jacuś. Widzę, że zmądrzałeś. Dobrze przyjdź dzisiaj do klubu "Metro" około dziesiątej.
- Dobrze. - powiedział jeszcze cały rozdygotany Jacek.
- Co się stało? Dlaczego tak drżysz. - Jarek ściągnął okulary filmowym gestem, mierząc roztrzęsionego Jacka wzrokiem.
- Pokłóciłem się z panią Jeloń.
- Z tą starą piczką? - uśmiechnął się.. - Wiesz co, za ile będzie dzwonek?
- Za dwadzieścia minut.
- Dobra. Bądź na następnej przerwie pod pokojem nauczycielskim. Jestem ci coś winny.
- Pomoże mi pan?
- Zabawimy się w myśliwych, sam mam ochotę zapolować na tego starego Jelenia. - oboje się roześmiali.
- Dziękuje.
- Na przerwie pod pokojem nauczycielskim. I głowa do góry.
Pan Szewczyk wszedł do szkoły, a Jacek usiadł na ławce i powoli pełen napięcia wpatrywał się w zegarek odliczając kolejne minuty. Na przerwie w pokoju nauczycielskim trwała ożywiona dyskusja. Pani Jeloń musiała widocznie opowiadać wszystkim, jak to chamsko potraktował ją Jacek. A on stał cały roztrzęsiony na schodach w dość znacznej odległości, przypatrując się drzwiom do pokoju nauczycielskiego. Gdy zauważył zbliżającego się do nich pana Szewczyka, podszedł do niego. Ten tylko zapytał:
- Czy ta Jeloń jest w środku?
- Tak.
- No to idę polować, a ty tu czekaj na mnie. - zostawił Jacka, a sam wszedł do środka.
Po piętnastu minutach pani Jeloń opuściła pokój nauczycielski już ubrana, z torebką pod pachą. Gdy przechodziła obok Jacka, popatrzyła się tylko zawistnym wzrokiem i skierowała się ku wyjściu. Za nią wyszedł rozpromieniony Szewczyk. Podszedł do Jacka.
- Jesteś zwolniony z reszty lekcji. Bądź dzisiaj o dziewiątej w tym klubie "Metro" to pogadamy.
- A gdzie jest ten klub? - spytał się Jacek.
- Wiesz co młody, przed dziewiątą przyjedzie po ciebie Marcin. Dobra?
- W porządku. - Jacek skierował się w stronę wyjścia, przy schodach odwrócił się i zapytał jeszcze. - Proszę pana, a z panią Jeloń?
- Wcześniejsza emerytura. - zaśmiał się szyderczo. Po czym skierował się w stronę sali, w której miał wykładać biologie.
Do południa Jacek włóczył się po mieście, myśląc nad wszystkim. Co też może mu wytłumaczyć pan Szewczyk? Co to za świat, do którego tak nieopatrznie wkroczył. Wiedział tylko jedno, może nawet nie wiedział, ale sądził. Sądził, że z tego "bagna" może go wyciągnąć tylko prawda i ona jest teraz najważniejsza. Kiedy siedział tak na ławce na rynku, podjechali do niego motorze Marcin wraz z Beatą.
- Za pięć minut przyjedź po mnie. - powiedziała Beata schodząc z motoru.
- Ok. - Marcin mrugnął zawadiacko do Jacka i ruszył przez skwer z podniesionym kołem.
- Hej. - powiedziała cicho i podeszła do Jacka.
- Hej! Nie wiedziałem, że wyszłaś ze szpitala.
- Jakoś tak się złożyło. Muszę z tobą porozmawiać.
- O! To coś nowego. - opowiedział sarkastycznie.
- Nie złość się, proszę. - usiadła obok.
- To nie złość przeze mnie przemawia. Wiesz, to dzięki tobie zobaczyłem tą drugą, prawdziwą stronę życia.
- Życie ma trochę więcej stron niż dwie. - uśmiechnęła się - A jak ci jest po tej drugiej stronie?
- Bagniście.
- Wiesz, kiedy poznawałam życie też myślałam, że jest bagniste, ale z czasem uznasz, że ma też swoje dobre strony.
- Niech zgadnę. Pewno jak sobie zaćpasz.
- To akurat jedna z najciemniejszych stron tej bajki.
- Streszczaj się, po co chciałaś się ze mną spotkać?
- Aby się pożegnać.
- Co? Gdzie się wybierasz?
- Nigdzie się nie wybieram, tylko po pierwsze chyba zmienię szkołę, a po drugie już nie będziemy się spotykać.
- Dlaczego? Znaczy, dlaczego mamy już się nie spotykać?
- Bo nie chcę cię już ranić.
- Ranić, tak? To spóźniłaś się trochę.
- Przepraszam.
- Jasne. Czy ty dziewczyno chociaż wiesz co robisz?
- Powiedziałam, przepraszam. Źle zrobiłam, że poderwałam cię na tej imprezie.
- Pamiętasz chociaż, jak nam było dobrze?
- Coś pamiętam. Ale nadszedł czas, że nie mogę już słuchać serca, tym razem muszę słuchać rozumu.
- Ja cię kocham i chcę być z tobą, nie rozumiesz tego? - Jacek był już bliski płaczu.
- Rozumiem, rozumiem wiele rzeczy, rozumiem także twoje uczucie. Ty także zrozumiesz, kiedyś dlaczego musimy się rozstać. Masz dużo miłości w swoim sercu. - Beata położyła rękę na lewej piersi Jacka. - Tak, kiedyś też tyle jej miałam.
- Do czego zmierzasz?
- Chciałam powiedzieć, że nie jestem warta twojej miłości. I że na pewno znajdziesz kiedyś dziewczynę, która na nią zasłuży.
- Dlaczego tak mówisz? Przecież oboje wiemy, że te słowa wypowiadasz wbrew sobie.
- To bardzo skomplikowane, jak już mówiłam, kiedyś to zrozumiesz.
- Przez tych z mafii, tak?
- Nie. - roześmiała się. - Nie przez tych z mafii.
- A więc dlaczego?
- Nie chce ci tego mówić! To bolesne! - wybuchła.
- Chce to wiedzieć.
- Jesteś potworny! - rozpłakała się i wstała z ławki dając jednocześnie znaki krążącemu Marcinowi. Gdy ten podjechał, wsiadła na motor. Bez słowa odjechali. Jacek patrzył na nich bez słowa, a gdy znikli mu z oczu, dalej wpatrzony w to samo miejsce, zapytał siebie:
- Ja jestem potworny?
Poczym wstał i skierował się w stronę domu.
Z trudnością przekonał rodziców, aby go puścili tego dnia do klubu "Metro". Jednak, o dziwo, zgodzili się. Nie powiedział im co zaszło w szkole, nie powiedział im o całej sytuacji, a jednak go puścili. Nie miał odwagi. Punktualnie przed dziesiątą przyjechał po niego Marcin. Jacek tylko przyrzekł rodzicom, że wróci wcześnie i odjechał. Rodzice stali jeszcze chwile w drzwiach, a potem matka spojrzała na ojca i przerażona rzekła:
- Co się z nim dzieje? - poczym rozpłakała się i przytuliła się do męża.
- Wszystko będzie dobrze kochanie. Dorasta, widziałaś ten ból w jego oczach? Musiałem mu pozwolić.
- Boję się.
- Nie martw się, chodź zaparzę herbatę. - przytulił mocno żonę i ta momentalnie się uspokoiła.
- Co ja bym bez ciebie zrobiła?
- Nie. Co ja bym bez ciebie zrobił? - wybuchnęli śmiechem i weszli do środka.
Tymczasem Marcin i Jacek dojechali już do klubu "Metro". Muzyka techno i dużo ludzi wokół sprawiło, że Jacka sparaliżował strach. Ale starał się tego nie okazywać i bez słowa podążył za Marcinem. Gdy wchodzili, Marcin przywitał się z bramkarzami i ci przepuścili jego oraz Jacka do środka. Weszli po krętych schodach i oczom Jacka ukazała się drapieżna orgia świateł i atakujący jego zmysły rytm. Powoli przepychali się przez tłum ludzi. Wreszcie weszli na podest, gdzie przy stoliku siedział Jarek Szewczyk i flirtował z dwiema dziewczynami. Gdy Jacek i Marcin podeszli do Jarka, ten kazał dziewczynom się zmyć i rzekł do naszego bohatera.
- A więc jesteś jednak, chcesz pogadać? - Jacek skinął głową. - Dobrze, usiądź. Czego się napijesz? Może piwa?
- Nie, dziękuje, cole napiję się coli. - usiadł po drugiej stronie stolika.
- Cole, tak? No dobra, Marcin skocz po cole i tequile.
- Już się robi. - Marcin posłusznie zbiegł do barku znajdującego się parę stóp niżej.
- A więc zostaliśmy sami. Czego więc chcesz się ode mnie dowiedzieć, co młody?
- Wszystkiego.
- Wszystkiego o czym?
- O wszystkim.
- Fajnie się z tobą gada. Wiesz, nie podkurwiaj mnie.
- Chce wiedzieć wszystko.
- I po co ci to?
- Aby sobie to wszystko poskładać, żeby wiedzieć, kiedy zawiodłem.
- Ty akurat nigdzie nie zawiodłeś, to świat w pewnym momencie zawodzi. Ale nie mam dzisiaj humoru ani siły do filozofowania, więc wytłumaczę ci to wszystko jak małemu dziecku. - nagle pojawił się Marcin. - Fajnie, połóż to na stole i zmiataj na piętnaście minut.
- Oczywiście. - Marcin opuścił podest i podszedł do barku, zaczynając konwersacje z jedną dziewczyną.
- Dobra, na czym skończyliśmy?
- Na wszystkim.
- Młody, już ci kurwa mówiłem nie podkurwiaj mnie, rozumiesz?
- Rozumiem. - odpowiedział beznamiętnym głosem Jacek.
- Dobra, a więc słuchaj wszystkiego o Beacie. - łyknął tequile i zaczął opowiadać. - Beata to bardzo atrakcyjna dziewczyna jak wiesz. Niecałe sześć miesięcy temu Beata zaczęła chodzić z jednym takim. Po trzech miesiąca wszystko się popsuło, zaczął ją bić, upokarzać przy kolegach. Wtedy ją poznałem. Polubiłem ją, wiesz? I żal mi było patrzeć jak to maleństwo się męczy. Gdyby nie ja, już dawno skończyłaby w rynsztoku. Wiedziałeś, że była narkomanką?
- Chyba raczej jest.
- To naprawdę trudna dziewczyna do upilnowania, wierz mi. Staram się jak mogę. Ale kończąc tę historię. Niecały miesiąc temu zauważyłem, że Beata się mną interesuje. Nie wahałem się ani chwili, przygarnąłem ją. Ten żul trochę się rzucał. Załatwiłem, że dostał się do poprawczaka.
- No nieźle.
- Słuchaj młody, on groził Beacie. Był niezrównoważony. A więc przygarnąłem Beatę i było dość dobrze, tylko była jakaś taka markotna. Zacząłem szukać przyczyny i..... - zatrzymał swoją wypowiedź. - ech myślę, że chciałaby, abyś to wiedział. Jej ojciec, ten pieprzony gruby biznesmen posuwał ją. Rozumiesz?
- O cholera.
- No niezła cholera, nie? Gdy tylko się o tym dowiedziałem, zagroziłem tej tłustej świni, że jeśli nie pozwoli się przeprowadzić Beacie do mojego lokum, to ktoś mu wyrządzi krzywdę. Poskutkowało. Od tamtego czasu Beata mieszka u mnie. I wszystko było cacy, Beata poszła na odwyk. Można by powiedzieć, odżyła.
- Więc co się dzieje, co?
- Dobre pytanie. Otóż ten żul, którego wysłałem do poprawczaka, zakapował policji o tym całym handlu narkotykami, ja akurat byłem w Niemczech. To był ten długi weekend. Wtedy poderwała cię Beata. Sama powinna ci odpowiedzieć, dlaczego to zrobiła. Jako że mnie nie było, policja zaczęła zgarniać niektóre osoby związane z tymi narkotykami. Ja przyjechałem wieczorem. Nie zastałem Beaty. Dopiero w szkole ty powiedziałeś mi, że leży w szpitalu.
- To twoi kolesie ją tak urządzili.
- Kurwa mać, nawet tak nie mów, oni by nigdy tego nie zrobili! Musiała to zrobić sama. Może nawet przez ciebie gnojku. Koniec końców udało mi się to wszystko z policją odkręcić i tej naszej szkoły nie straciłem. Co chcesz wiedzieć jeszcze?
- Wszystko mi się plącze.
- Szybkie streszczenie, a potem wypieprzasz ok.?
- No dobra ok.
- Beata i żul sześć miesięcy temu. Uwolniłem ją od niego - punkt pierwszy rozumiesz?
- Tak.
- Punkt drugi. Beatę pieprzył jej gruby pierdolnięty ojciec. Uratowałem ją, przeprowadziła się do mnie. Rozumiesz?
- Tak
- Punkt trzeci. Żul zakapował i była akcja policji, którą udało mi się przekupić po powrocie. Jarzysz?
- Tak.
- Mamy jeszcze punkt czwarty i piąty, ale te punkty to dla mnie czarna magia.
- A więc.
- Czwarty - samobójcza próba Beaty. Zagadka. Ona o tym mówić nie chce.
- A punkt piąty?
- Może być rozwiązaniem punktu czwartego. Bo punktem piątym jesteś Ty. Wiesz już wszystko?
- Boże, ja...?
- Wypierdalaj i nie psuj mi już humoru.
Jacek był już przy schodach spojrzał się jeszcze na nauczyciela biologii Jarka i aby poprawić atmosferę zapytał się.
- A jak się panu udało załatwić panią Jeloń?
- Znajomość z dyrektorem i trochę kasy.
- Do widzenia. - Jacek obrócił się i już chciał wychodzić, kiedy usłyszał jeszcze głos Jarka.
- Chodź tu jeszcze, usiądź.
- Tak?
- Wiem, że uważasz mnie za totalną szmatę itp. Ale chciałbym, abyś wiedział, że ja nie chce stać się za trzydzieści lat panią Jeloń. Ja chce żyć. Tylko dlatego potrzebuje tego brudnego szmalu.
- Tylko, że te pańskie zachcianki kosztują wiele dzieciaków rynsztok, wie pan?
- Każda róża ma swoje kolce.
- Pańska ma chyba tylko kolce. Ale wierzę panu co do Beaty i w tym wypadku jest pan naprawdę w porządku.
- Może nie jesteś takim idiotą za jakiego cię na początku brałem.
- Ja chociaż wiem, kiedy stoję po kostki w bagnie. - odwrócił się i już chciał schodzić, gdy znów przeszkodził mu w tym głos pana Jarka Szewczyka.
- W bagnie powiadasz? Może i masz racje. Mnie już nie stać na idealizujące spojrzenie. To się wypala, gdzieś to człowiek gubi. Ale koniec końców, życzę ci powodzenia. I pamiętaj w poniedziałek jest sprawdzian z biologii. - wyciągnął rękę.
- Tak, chyba jednak uścisnę ci dłoń. - Jacek uścisnął dłoń nauczyciela. I tym razem już pewnym krokiem zszedł z podestu i skierował się w stronę wyjścia. Przy barku dopadł go jeszcze Marcin.
- Słuchaj przepraszam, za to w szpitalu. Naprawdę wstrętnie się czuję.
- To dobrze się czujesz. Zastanów się nad sobą.
- Podwieźć cię?
- Nie przejdę się, tak daleko do domu nie mam, dopiero za dziesięć dziesiąta. Spacerek dobrze mi zrobi.
- Ale ja się pytałem czy podwieźć cię do Beaty. Jeśli wiesz już większość, a sądzę że tak, to może czas, aby z nią porozmawiać, nie sądzisz.
- Może masz racje. W porządku jedziemy.
Oboje zeszli na dół i z podniesionym kołem razem odjechali na motorze. Gdy wyjechali na ulice Marcin zwrócił się do Jacka.
- Jacek?
- Tak?
Marcin spojrzał się w oczy Jacka, ale od razu odwrócił speszony wzrok i cicho dodał.
- Nie nic. - odjechali.
Marcin podwiózł Jacka pod dom pana Szewczyka i bez słowa, jakby zawstydzony odjechał. Jacek spojrzał na mieszkanie, był to okazały domek jednorodzinny leżący na przedmieściach. Podszedł do drzwi i zapukał.
O otworzyła Beata. Ich oczy się spotkały. Beata przyciągnęła Jacka do siebie, zamykając jednocześnie drzwi i pocałowała go mocno. Był to bardzo długi pocałunek.
- Kocham cię. - powiedziała.
- Pana Szewczyka też kochasz, co?
- Wszystko ci wytłumaczę. Wejdź. - usiedli w dużym pokoju na sofach. Beata złapała pilota od wieży i puściła jakąś muzykę.
- Rozmawiałeś z Jarkiem?
- Tak.
- Powiedział ci wszystko?
- Chyba tak.
- A o moim ojcu też ci powiedział?
- Tak.
- Może to i lepiej. A więc po co przyjechałeś?
- Aby się czegoś dowiedzieć. Chciałbym wiedzieć dlaczego nafaszerowałaś się tymi narkotykami? - zapytał.
- Chcesz znać prawdę?
- Nie! Opowiedz mi bajkę. - odpowiedział ironicznie Jacek.
- Przez ciebie. - Jacek aż się cofnął, ale po chwili podszedł do Bety i przytulił ją.
- Opowiedz mi wszystko.
- No dobrze. Jarek mówił ci już o tym gnojku, z którym byłam przed jego pojawieniem się?
- Tak.
- A więc wtedy dużo ćpałam, lubiłam się puszczać. To było chyba takie zapomnienie o tym, co robił ze mną w domu ojciec. Gdy pojawił się Jarek, życie się zmieniło. Przestałam ćpać, uwolnił mnie od tego gnojka i ojca. Zaczęłam żyć. Ale nagle pojawiłeś się ty. I zakochałam się w tobie. To był szalony weekend, prawda?
- Tak. Cały czas myślałem, że się ze mną bawisz.
- A czy teraz mi wierzysz?
- Wierzę.
- A więc, w ten dłuższy weekend nie było Jarka. Wyjechał zagranice. Ty i ta cała afera w szkole tak na mnie źle zadziałała, zrozumiałam jak głęboko się zapadłam w swoim życiu, dlatego targnęłam się na własne życie, ale nie ukrywam, że bardziej ty się do tego przyczyniłeś.
- Przepraszam.
- Nie, to raczej ja powinnam ciebie przeprosić. Okłamałam cię. Wszystkich chciałam okłamać.
- I co dalej?
- Sama nie wiem. Nie opuszczę Jarka, bo wtedy musiałabym wrócić do ojca. A tego nie chcę. A wiem, że Jarek nie pozwoli nam się razem spotykać, on mnie chyba kocha.
- A ty?
- Ja niestety kocham ciebie. Ale musimy o tym zapomnieć. Rozumiesz?
- Chyba tak.
- Czasami chciałabym zamknąć oczy i już nigdy ich nie otworzyć.
- Możesz jeszcze żałować tych słów.
- Tak, tak jestem starą heretyczką i kiedyś mnie spotka krzywda.
- Nie, wiesz to wszystko nie tak. To nie tak. - odpowiedział Jacek, odwracając się plecami i kierując się w stronę drzwi. - Chyba już pójdę.
- To już koniec, wiesz? Ja nie mam siły, ani ochoty wydostać się z tej bagnistej jak ją nazwałe
Pozdrowienia dla autora - kiedyś, nie wiem czy jeszcze teraz, ale z starej wersji wywroty moim zdaniem jednego z najlepszych. Pełen szacunek.