WIĘKSZY SKRAWEK NIEBA

Amarcord

Urodził się w Wielkim Centrum wychował i tam mieszkał na sto dwudziestym piętrze w pokoju numer trzy tysiące osiemset jedenaście bardzo dobrze klimatyzowanym z przyzwoitą łazienką z prysznicem dawkującym dziennie sześciolitrową porcję wody zdatnej do mycia się przefiltrowywaną w nieskończoność w filtrowniach w podziemiu zautomatyzowaną w pełni kuchnią i prywatnym komputerem który każdego ranka budził go przymilnym głosem kocicy ponieważ tak go zaprogramował a działo się to wszystko w kilkadziesiąt lat po zakończeniu wstępnego procesu Globalnej Urbanifikacji gdy Ziemia zmniejszyła się do rozmiarów jednego miasta lub też jedno miasto rozrosło się do rozmiarów Ziemi jak kto woli a było to miasto moloch wciąż gęstniejące i wciąż skupiające się w sobie poryte coraz ciaśniejszymi nićmi ulic które w końcu i tak zabudowywano gdyż przestały być potrzebne czego nie można było powiedzieć o domach zamieszkiwanych przez przybywających w przeraźliwym tempie ludzi których wciskano do małych pokoików w Wielkich Centrach skąd nawet niechętnie wychodzili gdyż nie czuli potrzeby a było ich coraz więcej i więcej przybywali falami jakby dowoził ich pozaziemski prom i wszyscy chcieli być uważani za wolne jednostki które czują i mają swoje prywatne życia cóż rzeczywiście tak było i bynajmniej wbrew optymistycznym przewidywaniom socjologów ludzie zamknięci w Wielkich Centrach nie przestali zakochiwać się w sobie łączyć w pary które następnie legalizowali po czym zamykali się w sypialniach małżeńskich dusznych od westchnień i pocałunków gorących od szeptów i namiętności ciemnych i zawstydzonych tylko zegary nadal bezczelnie odmierzały okrutny czas który od chwili budowy Wielkich Centrów zyskał niejako nowy wymiar pogłębiając się w swej nieokreśloności i abstrakcji szczególnie wyczuwalnej przez ludzi zajmujących podziemne najtańsze mieszkania pozbawione okien dokąd nie docierał rozproszony blask słoneczny a ciemności nocy nie można tam było odróżnić od różanego brzasku złotawego południa czy wilgotnego granatu wieczora dlatego on w swym pokoju numer trzy tysiące osiemset jedenaście na sto dwudziestym piętrze pozostał jednym ze szczęśliwców którym nie poplątał się odwieczny naturalny rytm i którym udało się nie wypaść z mitycznego kręgu następstwa dni i nocy wiosny i lata zimy i jesieni zresztą nikomu nie było zabronione wychodzić na zewnątrz choć podobno jak przekonywano w telewizji powietrze nie pachniało świeżością a krajobraz wcale nie zachwycał niczym nadzwyczajnym chyba że setkami identycznych betonowych fasad Wielkich Centrów wystrzelających do nieba lepiej więc już było zostać w domu i zająć się pracą lub wsiąść do windy i pojechać na najwyższe piętra do Centrum Rozrywki żeby napić się piwa w kawiarni lub kawy w piwiarni pójść do kina lub nocnego lokalu albo zjechać na sam dół do Centrum Handlowego gdzie znajdowały się wszelkie supermarkety cybermarkety i ti-vi-haj-fi-markety i zakupić oprócz wszystkiego co jest potrzebne do życia również trochę rzeczy absolutnie zbędnych takich jak dodatkowa kość pamięci buty ze świecącymi noskami dekodery do stacji porno lub do stacji nadającej telenowele powieści klasyków z dziewiętnastego wieku lub lody o smaku smażonej ryby które biły rekordy popularności chociaż nikomu zbytnio nie smakowały a szczególnie jemu który nie jadał lodów w ogóle ani nawet nie lubił zjeżdżać do Centrum Handlowego wolał przebywać w swoim pokoju i tylko kiedy musiał wsiadał do windy i jechał na piętro sześćdziesiąte gdzie znajdowało się biuro w którym pracował istotą bowiem Wielkich Centrów które dawno już wyeliminowały dawne przestarzałe biurowce i budynki mieszkalne było skoncentrowanie w jednym obiekcie w celu uczynienia życia człowieka możliwie najbardziej komfortowym wszystkich miejsc i funkcji zaspokajających jego potrzeby fizjologiczne psychiczne i duchowe a mianowicie na samym dole w głębokich podziemiach znajdowały się krematoria i cmentarze gdzie w rządkach identycznych maleńkich pudełek na wieki wieków spoczywały prochy umarłych i spalonych których przecież nie można było grzebać w ziemi z obawy o naruszenie fundamentów nad cmentarzami znajdowała się strefa sacrum z pomieszczeniami przeznaczonymi do odprawiania kultu i oddzielonymi mrocznymi przestrzeniami kontemplacyjnymi oświetlonymi blaskiem świec gdzie można było zagubić się wśród wysokich stalli rzucających złowrogie cienie ukryć przed wzrokiem innych ludzi i pomodlić w samotności obcując z Bogiem w którego wciąż wierzono i którego kapłanów nadal obdarzano niebywałym szacunkiem całowano ich w ręce lśniące od pierścieni i dotykano czołami skraju ich sutann habitów i komży a kiedy już napełniło się duszę i serce wzniosłością nieskończoności można było wsiąść do windy i podjechać kilka pięter wyżej do Centrów Handlowych skrzących neonami huczących muzyką popularną rozedrganych dzwoneczkami i słodkimi dochodzącymi z megafonów głosami dziewcząt reklamujących płatki śniadaniowe i oczywiście nieustannie wypełnionych otumanionymi tłumami ludzi wyżej lecz nadal w podziemiu znajdowały się tańsze mieszkania zamieszkałe przez mniej zamożnych ludzi sprzedawców kelnerów sprzątaczek i opiekunek dla dzieci dalej pięły się do góry kondygnacje biur i miejsc pracy a powyżej piętra siedemdziesiątego znajdowały się mieszkania klasy średniej do której należał i on najwyżej natomiast Centra Rozrywki z restauracjami kinami i klubami nocnymi nad którymi znajdowało się już tylko kilka pięter zamieszkałych przez najbogatszych ludzi aktorów producentów proszków do prania reżyserów reklam luksusowych prostytutek bankierów i dyrektorów firm szczerze znienawidzonych przez klasę średnią za ich pogardliwy stosunek złote bransolety na rękach i zawsze eleganckie modne i wyszukane fryzury a jeśli dyrektorem była kobieta zawsze miała na sobie dobrze skrojony żakiet typu business woman oraz obowiązkowo buty na wysokich obcasach które podczas chodzenia wydawały nerwowe stuk stuk doprowadzające do szaleństwa skromnych cichych i sumiennych pracowników takich jak on choć jemu w zasadzie obojętni byli wszyscy ci bogacze dyrektorzy i dyrektorki a przynajmniej na pewno nie pałał do nich nieuzasadnioną nienawiścią co wynikało po prostu z faktu iż daleko mu było do tego by zazdrościć im tak jak inni pozycji drogich alkoholi papierosów z marihuaną na długich ustnikach i mieszkań na najwyższych piętrach gdzie jechało się windą dziesięć minut a ciśnienie dawało się we znaki tak że nieprzyzwyczajonemu mogło rozsadzić uszy co oczywiście było drobną przesadą gdyż doskonały system regulujący Wielkiego Centrum niwelował sprawnie wszelkie anomalie a więc brak w nim było zupełnie zawiści po prostu zupełnie wystarczało mu niewielkie mieszkanie na sto dwudziestym piętrze gdzie żył sobie spokojnie zupełnie sam gdyż w Centrum niewiele było kobiet zainteresowanych jego osobą a on choć naturalnie lubił wodzić za nimi wzrokiem był zbyt nieśmiały i nie umiał zawrzeć znajomości z kimś obcym na domiar złego w jego biurze pracowali sami mężczyźni wszyscy zarozumiali i najmądrzejsi równo przystrzyżeni i dobrze wychowani nigdy nie gryzący ołówka w zamyśleniu może po prostu z tego powodu że zamyślanie się nie było w ich zwyczaju jego ołówek natomiast zawsze był poobgryzany gdyż jako jedyny pracownik biura a może nawet jedyny mieszkaniec Wielkiego Centrum od czasu do czasu zupełnie nie wiedząc kiedy zatapiał się w myślach a jego umysł błądząc w podświadomości odszukiwał w zakamarkach mózgu wspomnienia o ojcu i tym co mówił o trawie i niebie podobno szalenie błękitnym piekącym słońcu i szumiącej wodzie pryskających kropelkach rosy rozszczepiających światło w pasemka tęcz rzecz jasna nic nie stało na przeszkodzie by po pracy zjechać windą na parter odnaleźć zapomniane wachlarzowe drzwi i wyjść na zewnątrz na ulicę nie po to oczywiście żeby odnaleźć tam trawę i wodę ale żeby chociaż popatrzeć na większy skrawek nieba niż ten widziany zza przyciemnianych szyb Centrum których nie można było otwierać ze względu na smog i obawę naruszenia równowagi powietrznej budynku jednak nigdy jakoś nie potrafił znaleźć odrobiny czasu by zebrać się i wyjść na zewnątrz choć obiecywał sobie każdej nocy przed zaśnięciem że jutro już na pewno zawsze jednak w ostatniej chwili stwierdzał że jest zbyt zmęczony lub po prostu decydował się zamiast w dół pojechać do góry gdzie było bliżej i pójść do któregoś z klubów napić się koniaku lub taniego korzennego piwa bo tak naprawdę przecież właśnie po to wymyślono Wielkie Centra żeby człowiek miał wszystko pod bokiem i nie musiał wychodzić na dwór gdzie i tak nie było nic ciekawego poza brudnymi elewacjami Wielkich Centrów o które nie trzeba było dbać gdyż mało kto decydował się oglądać je z zewnątrz oraz poza zanieczyszczonym gęstym szarym ociekającym smołą powietrzem którym oddychało się znacznie gorzej niż szklistym suchym przefiltrowywanym w nieskończoność powietrzem Centrum wdmuchiwanym do każdego z mieszkań dzięki czemu nieustannie panował w całym gmachu przyjemny chłód od którego pościel stawała się jeszcze milsza w zetknięciu ze skórą i która tym mocniej kusiła wzywała do siebie zagarniała w objęcia snu i sprawiała że powieki na sam jej widok zaczynały się kleić wobec czego trudno mu było choć naprawdę bardzo chciał wstać zjechać na dół i wyjść i w końcu zasypiał a gdy się budził nie miał już ochoty wstawać wolał poleżeć jeszcze w łóżku starając się nie poruszyć nawet palcem aby nie rozwiać pozostałości sennych duchów i zatopić się w myślach które zawsze obracały się wokół nieśmiertelnego jutro już na pewno wyjdę po raz pierwszy w życiu rozejrzę się i spojrzę na większy skrawek nieba któremu nie udało się odebrać złocistego błękitu i które było podobno tak piękne jak żaden komputerowy rendering i tak głębokie jak żaden szyb wentylacyjny tak przynajmniej zwykł mawiać stary ojciec który umarł już kilka ładnych lat temu na dziwną chorobę którą lekarze określali tajemniczymi łacińskimi terminami brzmiącymi śmiertelnie poważnie i pięknie a która nazywała się po prostu nostalgią i żalem za tym co dawno zatraciło się w gąszczu Wielkich Centrów bowiem Globalna Urbanifikacja zaczęła się od tego że pewna olbrzymia europejska metropolia rozrosła się wszerz i wzdłuż tak szeroko że w końcu połączyła się z innym rozrastającym się w zawrotnym tempie miastem po czym proces ten trwał jeszcze przez wiele lat miasta łączyły się ze sobą zrastały i cały świat przypominał gojącą się ranę wokół której żywa tkanka zasklepiała się coraz ciaśniej i ciaśniej aż zniknęły wszystkie wolne przestrzenie Europa zrosła się z Azją Azja z Afryką i wreszcie przerzucono olbrzymie mosty przez ocean które natychmiast szczelnie zabudowano i dzięki którym wszystkie kontynenty połączyły się ze sobą w zwartą i gęstą sieć wysokościowców które początkowo jeszcze stały od siebie w takiej odległości by tworzyć oddech dla samochodów drzew i ludzi ale wkrótce zbliżyły się do siebie przemieniły w Wielkie Centra i znikły ulice drzewa i samochody dlatego że znikła potrzeba na ulice drzewa i samochody a wszystko to choć stanowiło brutalny cios zadany środowisku naturalnemu było wszakże konieczne ze względu na zawrotny wzrost zaludnienia i wciąż potęgujące się miliardy które przecież trzeba było gdzieś poupychać które musiały gdzieś mieszkać w warunkach w miarę ludzkich i udało się to znakomicie dzięki Wielkim Centrom w których każdy odnalazł pokój lub choćby kącik dla siebie i które wciąż rozbudowywano początkowo wszerz a później gdy nie było już na ziemi miejsca wzwyż odbierając ptakom niebo które do tej pory od wieków było wyłącznie ich domeną a tak przynajmniej mawiał kiedyś ojciec gdy jeszcze żył ten mały suchy człowiek z pomarszczonymi palcami i ciepłym głosem oczami o wyblakłym błękicie wypełnionym smutkiem i pamiętającym jeszcze z odległego dzieciństwa ostatnie drzewo w którym mieszkał elf i ostatnią żabę w błocie a teraz nie pozostało mu nic innego jak przekazać te zamglone wspomnienia synowi który był już niczym innym jak ścianą narodzonemu już tutaj w Wielkim Centrum na piętrze pięćdziesiątym ósmym w wielkiej białej sali miękkiej od rozproszonego światła lamp i zaszczepić mu tęsknotę za czymś odległym i dalekim skrzywdzić go przecież w ten sposób każąc mu tęsknić za czymś czego nigdy już nie będzie zrobić z niego ostatniego może na świecie romantyka nieśmiałego samotnika zamkniętego w klatce własnej czaszki wypełnionej marzeniami i wspomnieniami które nawet nie należały do niego lecz do tego pokasłującego staruszka który niknął w oczach a teraz niknie w pamięci od kiedy widział go po raz ostatni gdy zamykano go w piecu krematoryjnym w głębokim podziemiu Wielkiego Centrum i nic szczególnego nie byłoby w tym martwym ciele mężczyzny o łysiejącej głowie gdyby nie świadomość że to ojciec i że to jego ojciec i że to być może ostatni ojciec na ziemi i ostatni człowiek który pamiętał dziwny świat ze swego dzieciństwa a teraz zamykano go w piecu a gdy się spalił jego prochy umieszczono w małym sterylnym pojemniku cuchnącym chemią po czym jego syn osamotniony i cichy gdyż jego matka również nie żyła już od wielu lat odszedł ze spuszczoną głową wsiadł do windy i pojechał na piętro sto dwudzieste do mieszkania numer trzy tysiące osiemset jedenaście rozebrał się i położył a zasypiając po raz pierwszy pomyślał że następnego dnia wyjdzie z Centrum na spacer po mieście by poszukać choć jednego ocalałego źdźbła trawy i spojrzeć na niebo nie szare i puste jakie zdaje się być gdy patrzy się na nie przez przyciemniane szyby Centrum lecz błękitne i pulsujące światłem jakie jest w rzeczywistości i jakie było zawsze niebo bowiem nigdy się nie zmienia i było takie jakie jest już wtedy gdy ojciec był chłopcem a także wcześniej od początku istnienia świata wciąż tak samo niebieskie głębokie i wciągające hipnotyzujące swym bezmiarem piękne i pierwotne a jednak nie poszedł na spacer następnego dnia gdyż po pracy zaproszono go na obiad w restauracji na najwyższych piętrach aby nie czuł się przygnębiony i samotny po stracie ojca również następnego dnia i następnego nie udało mu się wyjść gdyż czuł się źle później miał zbyt dużo pracy ważne spotkanie z klientem dobry film w kinie i tak mijały dni miesiące i lata a on wciąż tkwił w Wielkim Centrum jeżdżąc windą raz w dół raz w górę by pod koniec dnia trafić do swego pokoju i zasypiając pomyśleć może nie całkiem świadomie na w pół będąc już w krainie snu że jutro już na pewno że jutro już musi po prostu musi wyjść na dwór choćby na moment pomimo że w telewizji trąbią codziennie o wyjątkowo niebezpiecznym ostatnio stężeniu tlenku węgla w powietrzu nie przejmować się tym i spojrzeć w górę na większy skrawek nieba z wymalowanymi na nim chmurami i słońcem a następnie wrócić do Centrum i nie myśleć już więcej o tym zasnąć i zapomnieć jak zapomnieli już wszyscy cała reszta świata tak trudno bowiem żyć wśród nich będąc ostatnim który pamięta i który czuje żal i który wcale nie jest wdzięczny budowniczemu który wzniósł Wielkie Centrum olbrzymi gmach z betonu taki jak tysiące innych gmachów rozsianych po całym świecie gmachów które wciąż były budowane ponieważ ludzi wciąż przybywało w tempie lawinowym pomimo ostrzeżeń proroków i uczonych i pomimo ostrych głosów wznoszonych za wprowadzeniem kontroli urodzin które to głosy wyśmiewano i ignorowano broniąc się głębokim poczuciem humanizmu obroną wolności jednostki i prawem do płodzenia tylu dzieci na ile ma się tylko ochotę wobec czego aby dzieci te miały gdzie mieszkać budowano wciąż nowe gmachy a gdy brakło miejsca na nowe zaczęto przebudowywać stare dostawiać nowe kondygnacje lub po prostu pomniejszać powierzchnię mieszkań tak aby każdy mógł mieć swój kąt w którym mógłby jeść i spać gdzie zmieściłoby się łóżko i szafka gdyż więcej człowiekowi do życia przecież nie potrzeba tak spodziewał się że czasy te miały nadejść już wkrótce więc postanowił cieszyć się tak długo jak to będzie możliwe swoim pokoikiem numer trzy tysiące osiemset jedenaście na sto dwudziestym piętrze który wobec perspektyw przyszłości uchodzić powinien za szczyt luksusu miał przecież łazienkę i kuchnię i domowy komputer zaprogramowany na budzenie przymilnym głosem kocicy cieszył się więc ze swego lokum i modlił się aby jak najpóźniej nadszedł czas kiedy przyjdą aby odebrać mu część jego pokoju przedzielić go na pół ścianką z gipsu i oddać połowę rodzinie która nie ma gdzie mieszkać i o tym właśnie myślał zasypiając pewnego wyjątkowo chłodnego letniego wieczora i już już zapadał w sen gdy nagle ostatnie drgnienie świadomości wyrwało go z objęć zapomnienia w rzeczywistą duszną ciemność nocy i sam nie wiedząc dlaczego powziął nagle jak gdyby naraz stał się kim innym nie kruchym wątłym małym człowiekiem o słabej woli ale kimś mocnym i zdecydowanym twarde i jasne postanowienie że nie jutro wcale nie jutro broń Boże jutro w żadnym wypadku jutro ale teraz właśnie i akurat teraz tylko wyłącznie teraz w środku nocy wybudzony z majaków pomimo że niebo nie jest błękitne tylko granatowe rozjaśnione zaledwie zamglonym blaskiem księżyca właśnie teraz wstanie i nie zatrzymując się nigdzie ani żeby się ubrać ani żeby spojrzeć w lustro ani żeby przemyć twarz ani żeby się namyśleć żeby broń Boże się nie zniechęcić nie opaść nie oklapnąć wyłączając umysł wyciszając monolog wewnętrzny zjedzie w dół wyjdzie z Centrum i stanie na ulicy by popatrzeć na niebo o którym opowiadał mu ojciec wyskoczył więc z łóżka i wybiegł boso na korytarz nie czując nawet że podłoga pod nim zaczęła nagle nieznacznie drżeć i dopiero w windzie dryfującej w dół poczuł wyraźne wstrząsy ach gdyby dzień wcześniej albo choćby godzinę a nie teraz gdy było już za późno bowiem akurat w tym momencie gdy zjeżdżał klimatyzowaną windą Wielkiego Centrum z piętra sto dwudziestego na parter akurat w tej nie żadnej innej chwili stara ziemia wydała z siebie żałosny jęk a napięte od dawna ścięgna planety puściły nie mogąc już dłużej utrzymać ogromnego ciężaru miliardów ton jakimi fundamenty wszystkich Wielkich Centrów wżerały się w jej ciało i doszło do tego że pod naporem tego nieskończonego ciężaru ziemia zawaliła się grunty obsunęły i cała planeta zaczęła naraz zapadać się w sobie coraz głębiej i głębiej, głębiej, skały obluzowały się, płyty tektoniczne połamały się z trzaskiem jak kawałki sklejki, magma wytrysnęła, a betonowe pudła pełne uśpionych ludzi runęły w dół, w czeluść ziejącą ogniem… Luźniej zrobiło się na ziemi. Powietrze zadrgało. Otwierały się usta planety. Ściśnięte od dawna niebo odetchnęło teraz z ulgą. Wszystko, co istniało, wpadło do środka.

Zmęczona planeta wywinęła się na lewą stronę. Westchnęła.

Znikła.

Amarcord
Amarcord
Opowiadanie · 23 maja 2001
anonim
  • Anonimowy Użytkownik
    Ami
    Nawet nie amm zamiaru tego czytać. Zatrzymałam sie na kilku linijkach, brak znakow interpunkcyjnych mi nie leży:/

    · Zgłoś · 20 lat
  • Anonimowy Użytkownik
    sasdasdd
    elleo sdfkjfodsf

    · Zgłoś · 18 lat
  • Anonimowy Użytkownik
    tajemnicza=)
    To jest fatalne...!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
    !!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!...
    !!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!...
    !!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!...
    !!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!...
    !!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!...
    !!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!...

    · Zgłoś · 17 lat
  • Anonimowy Użytkownik
    Anonimowy Użytkownik
    Bardzo ciezko sie czyta, gdy nie ma znakow interpunkcyjnych.

    · Zgłoś · 17 lat