ANNA PANA PANNA
czyli
CZY PIOTR PÓJDZIE NA BAL?
POCZĄTEK/KONIEC
1/20
Bardzo piękne było to lustro w przedpokoju, lustro z drewnianą rzeźbioną ramą. Ale Piotr nie myślał o tym, zbyt był rozgorączkowany. Stał naprzeciw gładkiej tafli w której jego sobowtór wolno i nerwowo przesuwał końcami palców po twarzy, zostawiając na niej czerwone smugi. Białka oczu lśniły. Kot ocierał się o jego nogi.
2/19
Piotr odwrócił się i przeszedł szybkim krokiem w poprzek przedpokoju.
3/18
Chwycił za klamkę odczuwając wyraźnie jej chłód, na który zazwyczaj nie zwracał uwagi. Trzaśnięciu drzwi towarzyszył chrobot przekręcającego się mechanizmu w zamku.
4/17
Klatka schodowa rozbrzmiała echem powtarzającym tupot nóg Piotra.
5/16
Otworzył drzwi wejściowe od kamienicy, w której mieszkał i zatrzasnął je. Jęknęły z przejęciem.
6/15
Przeszedł szybko przez podwórze nerwowo przygładzając włosy. Oddychać spokojnie.
7/14
W tramwaju jak zawsze o tej porze panował tłok. Dokąd jadą ci wszyscy ludzie? Szare twarze wyglądające przez okna, smutne i zamknięte. Denerwowało go zawsze szarpanie hamującego pojazdu, teraz jednak miał inne rzeczy na głowie, o których myślał intensywnie.
Anna. Bal.
Tramwaj zatrzymał się na przystanku i Piotr wysiadł.
8/13
Drzwi tramwajowe zatrzasnęły się za nim głośno. Nie znosił tego dźwięku. Przyprawiał go o ból głowy.
9/12
Stał przez chwilę nie wiedząc, co robić. Odgłos dzwonka tramwajowego wyrwał go z odrętwienia.
10/11
Idąc sięgnął ręką do kieszeni płaszcza, aby się upewnić. Łup łup. Czy są tam nadal? Czy nie zgubiłem ich? Szperał w kieszeni przez chwilę, potem sięgnął do drugiej, w końcu zatrzymał się.
Błyszczący perlisty pot skropił mu czoło. Zaproszenia. Bal, dzisiejszy bal, wieczór. Muszę być spokojny. Muszę zachować spokój. Jak jednać zachować spokój kiedy od samego rana kotłuje się we mnie ten mrożący lód? Zbudzić się i nie móc zasnąć, dziś mój najważniejszy dzień, dlaczego się boję, bal i ja i Anna, to miał być wielki dzień. Tyle czasu ignorowania mnie, te spojrzenia pełne dystansu i nagła zupełnie niespodziewana zgoda – tak, pójdę, ale nie spodziewaj się wiele, tak to zabrzmiało, tragicznie i szczęśliwie, i już od tygodnia męczę się i czekam, i kotłuje się we mnie ten mrożący lód. A teraz nie ma, nie ma, nie ma – zgubiłem! Ta kieszeń, to na pewno ta kieszeń, lub ta, niemożliwe. Zgubiłem zaproszenia. To koniec. Anna. Już widzę jej oczy wypełnione ironią i moje poniżenie. Oczy, diabelnie piękne oczy, oczy mojej Anny. Podenerwowanie, nie dające mu spokoju od rana, torturujące go bezlitośnie swoją rozkoszą, pełną nadziei, nagle zimno i gwałtownie przemieniło się w stres i lęk przed upokorzeniem i stratą niepowtarzalnej szansy. Szansy na zdobycie Anny.
I co teraz? Rezygnacja czy poszukiwanie? Tramwaj do domu czy...
11/10
Sklep ze zwierzętami! Był tam wczoraj. Może...?
Kot jest wybredny i nie je nic prócz tej mieszanki, którą zawsze mu kupuję… Wczoraj nie dostałem jej, ale cwany zwierzak nie dał się wrobić na żadne inne żarcie, nawet kiedy włożyłem je do starej puszki. Byłem w sklepie wczoraj, o której?… O piątej, wtedy właśnie… Cóż, pójdźmy.
Nerwowy krok Piotra dogadywał się z trzepotaniem serca w piersiach. Łupłup łupłup. Dzień dobry łup łup. Byłem tu wczoraj łup łup. Ach te nerwy. Anna.
- Nie smakowało kotu? – spytał sprzedawca w zielonym swetrze.
- Nie… Tak… - zająknął się Piotr. – Byłem tu wczoraj…
- Tak, oczywiście.
Grzeczność sprzedawców. Tak, oczywiście. Słucham pana. Słucham uprzejmie. Czy ma pan może to a tamto? Wie pan, bo wczoraj… Nie, przykro mu. Nie ma. Niestety nie ma. Trudno, do widzenia.
Nerwy. Te nerwy. Wróg. Powstrzymaj serce, łup łup. Nie dać się, opanować własną słabość. Jak można tak się denerwować. Przecież to twoje własne ciało, ujarzmić je.
Piotr wyszedł ze sklepu.
12/9
Wczoraj nie byłem tak zdenerwowany. No tak, ale teraz, nic dziwnego… Dokąd? Zastanówmy się. Poczta! Właśnie tak. Przy okazji… Wczoraj znaczki, dzisiaj list. List do przyjaciela w Austrii. Kupowałem znaczki, w okienku nr 2, dziwne jak wiele szczegółów pamięta się z poprzedniego dnia. Ile z tego pamiętałbym jutro? Obrazy przebiegają przez głowę, dziwne obrazy odarte z wizji, obrazy zbudowane z dymu: okienko, pani w okienku, wkładam rękę do kieszeni, wyjmuję jakieś papiery, wkładam je z powrotem (tak mi się przynajmniej wydaje), w drugiej kieszeni pieniądze…
Trzeba było przejechać kilka przystanków rozklekotanym autobusem, aby dotrzeć do poczty. Ładny, neogotycki budynek, ze szkliwionej cegły. Skrzypiące drzwi, ciężko się je otwiera, wewnątrz konsolka z przyciskami do wyciskania numerków, spłowiały zaduch i stuk stuk stukot stempli. Okienko nr 2, ta sama pani. Ładny uśmiech, trochę wymuszony, nic dziwnego, do każdego tak się uśmiecha, szczęka może rozboleć. Znaczki, kieszenie, papiery, list. List, nie wziąłem go z domu. Zakłopotane spojrzenie rzucone pani w okienku. Miły uśmiech, rozłożone ręce.
- Czy...?
Przykro mi. Niestety.
Skleroza, chyba mam sklerozę. Zapominam ostatnio tylu rzeczy. Nawet teraz ten list. Zresztą to nieważne. List nie jest ważny. Anna. Piotr wyszedł z poczty, zdenerwowanie opadło z niego na chwilę. O czym jeszcze miałem pamiętać... Co to było?
13/8
Tak, sklep muzyczny, to takie oczywiste. Piotr pomyślał, że podekscytowanie i nerwy muszą niekorzystnie wpływać na jego pamięć. Sklep muzyczny! Przecież chodzę tam codziennie, prawie codziennie, w każdym bądź razie byłem tam wczoraj.
Sklep jest tuż, za rogiem. Tak spokojnie wyglądają ludzie na ulicy. Targają torby i spluwają na chodnik. Chodniki są pełne plwocin. Moje myśli skaczą wewnątrz głowy jak szaleni akrobaci. Zdenerwowanie…
Powinienem już słyszeć muzykę. Zawsze dudni tak głośno. Puszczają najnowsze przeboje. Wabią klientów. Dlaczego nie słychać muzyki? Za następnym rogiem. Piotr szedł tak szybko jak tylko umiał siląc się na zachowanie pozorów spokoju. Dlaczego nie słychać muzyki?
Codziennie przeglądam płyty, czasem coś kupię. Wczoraj byłem tu, chciałem kupić tę płytę, ale nie miałem wystarczającej sumy pieniędzy. Szukałem po kieszeniach. Byłem w tym płaszczu co dzisiaj. O czym ja myślę? Przez głowę przelatują człowiekowi tysiące zupełnie niepotrzebnych myśli.
Piotr skręcił za rogiem i stanął przed drzwiami sklepu muzycznego. Zamknięte. Żadnej informacji. No tak, dzisiaj sobota. Ciche rozczarowanie.
Oddalił się wolno. Spojrzał na swoje ręce. Trzęsły się.
14/7
Wsiadł do tramwaju. Czuł coś w rodzaju otumanienia rozlewającego się wewnątrz całego ciała. Otumanienie przypomina rezygnację. Albo też jest reakcją obronną na nerwy i tremę. Doskonale zdawał sobie sprawę, którego rodzaju otumanienie ogarnęło go teraz. Jechał tramwajem patrząc tępo przez okno na uciekające betonowe pudła poszatkowane siatką okien. Po ociepleniu styropianem wieżowce mienią się wszystkimi kolorami tęczy. Błękitny, różowy, zielonkawy. Już niedługo moje miasto zamieni się w cyrk.
Wysiadł z tramwaju a drzwi zatrzasnęły się za nim z hukiem. Mój Boże, jak ja nienawidzę tego dźwięku! Dokąd teraz?
15/6
Przeszedł drogę dzielącą kamienicę w której mieszkał od przystanku tramwajowego. Nie słyszał gwaru dzieciaków bawiących się na trzepaku. Jakby nie miały placu zabaw, z piaskownicami, zjeżdżalniami i huśtawkami! Potrzeba im trzepaków do szczęścia. Zazwyczaj spoglądał w ich stronę zastanawiając się, czy któreś z nich nie spadnie i nie wybije sobie zębów. Teraz nawet nie pomyślał o nich, zatopiony w myślach.
16/5
Otworzył drzwi kamienicy. Zatrzaskując się wydały głuchy i posępny dźwięk. Gdy był mały, dźwięk ten kojarzył mu się z horrorami amerykańskimi które podglądał w nocy przez szparę w drzwiach. Bał się wówczas tego przenikliwego dźwięku.
17/4
Idąc po schodach Piotr patrzył na wymalowane sprayem na ścianach rysunki.
18/3
Drzwi mieszkania Piotra wydały głuchy odgłos. Każde drzwi mają swoją mowę. Czy ktoś widział kiedyś milczące drzwi? Mój Jezu, o czym ja myślę.
19/2
Piotr przeszedł przez przedpokój. Drewniane klepki parkietu zatrzeszczały złowieszczo pod jego ciężarem.
20/1
Pokój tonął w półmroku. Zasłonięte żaluzje cięły światło nieba na cienkie paski. Piotr rozglądał się i dziwił się tej ciszy, rytmowi cykającego zegara, spokojowi wyłączonego telewizora. W nim samym emocje szarpały się ze sobą jak bokserzy na ringu. Piotr starał się zignorować wewnętrzny niepokój. Pokonać go, nie myśleć.
Jego wzrok zatrzymał się na stole. Leżały tam, niewinne jak dwa martwe jagnięta, złożone na pół zaproszenia na wieczorny bal. Dla niego i Anny. Piotr podszedł do stołu i położył na nich rękę. Coś w nim roześmiało się. Schował zaproszenia do kieszeni.
KONIEC/POCZĄTEK
ANNA PANA PANNA
czyli
CZY PIOTR PÓJDZIE NA BAL?