Kurcze, jaki ten Bartek jest głupi. Zatrzasnął drzwi w mieszkaniu i nie może dostać się do środka. Ale mu nie pomogę. Niech się męczy. Też mi kiedyś nie chciał pomóc i musiałem sam nawlekać tę igłę.
Dzisiaj mnie boli głowa. Ziewam sobie. Piszę sobie... piszu, piszu, piszu, piszu....... Kot chce jeść. Przecież już dostał. Może chce wyjść. Wypuszczę go........... Nie wyszedł. Głupie zwierzę.
Jadę zaraz do miasta. Muszę uzupełnić konto. 3zł za minutę, co za kretyn to wymyślił. Ale pewnie miał swoje powody.
Od dziś zaczynam pisać daty. Jest 15 czerwca 1995. Stało się coś cudownego. Ale nie mogę tego teraz opisać. Jestem,.....? Nie jestem się w stanie skupić! Jestem bardzo przejęty, zachwycony, oczarowany i w ogóle .... muszę ochłonąć........ Ochłonąłem. Więc tak, idę do kiosku, niby nigdy nic, i tak sobie idę i idę, i rozglądam się na boki myśląc o nie wiadomo czym, i tak wpadłem na nią. Była nieskończenie piękna, zachwycająca, czarująca i ten błysk w jej oczach,... coś nie do opisania. Gdy na nią spojrzałem czas przestał istnieć. Przeszłość i przyszłość zlały się ze sobą wywołując zamęt w mojej głowie. O raju..... znów muszę ochłonąć.
16 czerwca ’95 0:32
Nie mogę spać. Myślę o niej. Że też ja mam takiego pecha. Musiałem ją poznać dlatego, że rozwaliłem jej komórkę. Dobrze, że potrafiłem się znaleźć i zaprosiłem ją na kawę. Ach te oczy.....
16 czerwca ’95 10:02
Stoję na przystanku, gdzie się spotkaliśmy. Może będzie tędy przejeżdżała. Może jeździ tędy na kurs angielskiego, albo do przyjaciółki. Na pewno jest błyskotliwa i ma dobry gust. Pewnie lubi Beatlesów.
16 czerwca ’95 11: 56
Ciągle o niej myślę.................................
17 czerwca ’95 4:53
Nie mogę odpędzić od siebie myśli o niej. A może nie chcę. Jest taka piękna.
18 czerwca ’95 15:31
Znowu czekam na przystanku. Nic. 525, 520, tramwaje, taksówki, samochody... Samochód... Jest! JEST! Oto i ona! Wita się z koleżanką! Nie, nie! Odjeżdża! Biegnę na drugą stronę ulicy. Nic. Siadam załamany. Co to? Organizer. Jaki fajniutki. Ciekawe czyj? Eeee tam... zostawię. Może zaraz ktoś po niego wróci...
18 czerwca ’95 15:46
Jedzie. Tylko czy ja mam bilet... a jest. Ach, ten organizer. Nikt po niego nie wrócił. Ciekawe czyj on jest? .......................... . A JEDNAK BÓG ISTNIEJE. NIE WIERZĘ WŁASNYM OCZYM. NIE MOŻE BYĆ. TO JEJ ORGANIZER. TEN ORGANIZER NALEŻY DO NIEJ.
18 czerwca ’95 12:01
Zadzwonię..... Albo nie. Trochę za wcześnie.
18 czerwca ’95 13:23
Może teraz....... Nie, teraz nie... Może ktoś u niej jest akurat,......
18 czerwca ’95 15:02
No dobra. Teraz już chyba mogę..... A no.... Dzwonię! 828-48-05 tyr tyr tyr tyr tyr Podniosła słuchawkę!..... Ale co ona ma taki głos, jakby ją ktoś zmuszał do skoku z urwiska?!? „Tu aparat zgłoszeniowy. Po usłyszeniu sygnału zostaw wiadomość nie dłuższą, niż trzydzieści sekund. Dziękuję. Beeeeeeep”. Odłożyłem słuchawkę.
19 czerwca ’95 14:55
Dzwonię jeszcze raz. To wcale nie jest takie trudne. tyr tyr tyr tyr tyr tyr Odebrała. Powiedziała, że się bardzo cieszy, że znalazłem jej organizer. Mam nadzieję, że nie pomyślała sobie, że ją śledzę. Śledź ten znak :-) Umówiliśmy się na czwartek.
21 czerwca ’95 16:00
Przychodzę punktualnie. Otwiera mi drzwi. Jest piękna. Wchodzimy do salonu. Oddaję jej organizer i przepraszam za komórkę. Mówi, że dobrze się stało, że się rozbiła i że cośtam cośtam... To do mnie nie podobne..... Nigdy nie zdarzyło mi się nie słuchać, tego, co ktoś do mnie mówi, a zwłaszcza dziewczyna. Jest piękna. Jest piękna. Zaraz.... Mówiła coś o kupieniu nowej komórki. Że... a pewnie mi się zdawało. Staram się nadążać za tym co mówi i udawać, że choć trochę słucham. Chciałbym słuchać, ale nie mogę. Jest taka urocza.
Któryś tam czerwca
Nasza znajomość kwitnie. Jesteśmy dobrymi przyjaciółmi. Spotykamy się często. Jest ołkidołki.
2 lipca ’95 11:00
Dzwonię do niej z propozycją wyjścia na miasto, co robiliśmy nie raz. Wydaje się być szczęśliwa, że dzwonie, ale nie dlatego, że chce wyjść. Cieszy się, bo akurat wyjeżdża na tydzień i nie ma jej kto nakarmić rybek, więc poprosiła mnie. Trudno.
2 lipca ’95 13:21
Przychodzę do niej do domu po szersze instrukcje co do karmienia. Widzę dwa plecaki, dwie krótki i dwie pary butów. Przechodzę dalej. Wszystko gra do momentu, gdy on pojawia się w kuchni. Mówi coś o wyjeździe a ona wdzięczna za wycieczkę wiesza mu się na szyi. Jestem skończony.
3 lipca ’95 8:02
Pierwsze karmienie. Rybki nie wydają się być głodne. Mam pustkę w głowie. Przesiedziałem dwie godziny gapiąc się bezmyślnie w akwarium.
4 lipca
Wszystko straciło sens. Już nigdy nie będzie tak jak kiedyś. Już zawsze będę tym drugim. Czuje się jak ryba wyjęta z akwarium...........................................................
Któryś dzień z kolei
Rybki chyba za nią tęsknią. Zresztą tak samo jak ja. Tik....tak....tik....tak. Dobra. Zwijam się. O rany. O mało nie zapomniałem nakarmić rybek.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
Straciłem poczucie czasu. Przestałem liczyć dni. Świat się kończy, a ja razem z nim. Nocowałem w jej mieszkaniu. Nie mogłem iść do domu. Nie wiem gdzie jestem. Mgła otacza moją głowę. Jestem ........ Nie jestem .......... Jestem ........ Nie jestem ...... Być ............ Nie być. Nadchodzi nieuniknione...... Czas jest bliski....... Świat się kończy. Czuję, jakby ktoś mnie pociął na malutkie kawałeczki, które porwała trąba powietrzna. Siedzę tak sobie i popijam czystą ;-) wodę (bez bombelków). Jedna ryba zdechła. Ciekawe co jej się stało. To chyba nie z przejedzenia. A może zakochała się w skalarze, a on zostawił ją dla innej. To straszne. Miłość boli. Miłość jest okrutna. Miłość jest bezwzględna. Wstałem, zacząłem się miotać i rzucać po pokoju, aż w końcu rozbiłem butelką po wodzie akwarium z rybkami. Stałem tak chwilę, nie wiedząc co się stało. Patrzyłem na mokrą podłogę, kawałki rozbitego szkła, i na skaczące rybki próbujące „oddychać” resztkami wody znajdującej się na podłodze. Pozbierałem je szybko i wrzuciłem do zlewu. Poleciałem do sklepu zoologicznego naprzeciwko i kupiłem nowe akwariom, roślinki i kamyczki. Wszystko wygląda jak nowe. Tylko ryby tak jakby były w lekkim szoku, ale żyją. Mam nadzieję, że tego nie zauważy jak wróci.
Wróciłem do domu po swoją ulubioną książkę. Jezu! Ile mnie nie tutaj było! Wszędzie kurz, brud i pajęczyny. Łeeeee! Trzeba tu posprzątać. Prześcieradło! Jak ja wyglądam. Jak mogłem się doprowadzić do takiego stanu? Jak ta dziewczyna mogła mi aż tak przewrócić w głowie? Który dzisiaj jest... 27 lipca! Monika wraca 2 sierpnia.
Zadzwoniła. Mikołaj miał wypadek i walczy w szpitalu o życie. Więc ja, jako najpierwszy przyjaciel wsiadłem natychmiast w samolot i poleciałem do Hiszpanii.
Spotkaliśmy się w szpitalu. Była zrozpaczona. Płakała cały czas. Było mi jej bardzo żal. Cieszyłem się, że mogłem z nią być w tak trudnej dla niej chwili. Los Mikołaja jakoś specjalnie mnie nie obchodził, co nie znaczy, że był mi obojętny. Zależało mi na tym aby przeżył, tak jak zależy każdemu innemu człowiekowi. Nie życzyłem mu źle, ale nachodziły mnie myśli. Walczyłem z nimi. Tak bardzo chciałem być z nią, ale na przeszkodzie stał on. Zawsze wierzyłem, że myśli to bardzo silna energia i myśląc źle, mógłbym mu zaszkodzić, a tym samym zaszkodziłbym jej, czego nie chciałem. Jakie to wszystko skomplikowane. Chciałbym jej nigdy nie spotkać. Chciałbym, żebyśmy nigdy na siebie nie wpadli. Chciałbym, żeby tamtego dnia przeszła obok mnie i nic by się nie stało. Ale stało się, i teraz przeżywam prawdziwy moralny, wewnętrzny i nieustający koszmar, pojedynek z myślami.
Nadszedł ten dzień, którego się najbardziej obawiała. Nie wiedziała, co z sobą zrobić. Siedzieliśmy tak bez ruchu przez parę godzin. Wreszcie ktoś zaproponował, że nas odwiezie. Było jej wszystko jedno, więc pojechaliśmy do domu, w którym mieszkali zanim....
Bardzo się zmieniła. Nie jest już tą dziewczyną, której rozbiłem komórkę. Stała się cicha, tajemnicza, przygnębiona i zamknięta w sobie. Nigdy jej takiej nie widziałem. Przesiadywaliśmy nieraz całymi dniami przed kominkiem gapiąc się w płomienie. Ona popłakiwała od czasu do czasu. Musiałem wracać, ale nie mogłem jej tak zostawić. Musiałem zmusić ją, aby wróciła ze mną do Krakowa.
Jesteśmy w domu. Przez całą drogę nie odzywała się. Patrzyła się tylko w chmury za oknem. Gdy weszliśmy do jej mieszkania, wybiegła z budynku i zatrzymał ją tylko kataryniarz, na którego wpadła. Gdy ją dogoniłem, siedziała na chodniku z twarzą w rękach, a nad nią stał facet z harmonią i wydzierał się, że rozbiła mu instrument. Miałem ochotę mu przyłożyć, ale dałem tylko 100zł i przeprosiłem. Poszliśmy do mnie.
.
.
.
.
.
.
.
Minął jakiś czas. Monika zamieszkała ze mną. Czasami zdarza jej się o nim myśleć, ale nie rozpacza. Zrozumiała, że widocznie tak musiało być. Jest jedną z tych osób, które wierzą, że wszystko jest z góry ustalone, do pewnego stopnia. To że się spotkaliśmy, to że im się nie udało, wszystko to było ustalone.
Jest nam razem bardzo dobrze. Nie jesteśmy małżeństwem i nie zamierzamy być. Uznaliśmy, że to tylko wszystko komplikuje. Monika nie pracuje już w tamtej firmie. Od wczoraj jest projektantką wnętrz. Zawsze chciała to robić. Ja nadal pracuję w agencji reklamowej.
16 marca ’98
Dzisiaj wielki dzień. Przeprowadzamy się do nowego mieszkania, które Monika sama urządziła. Mamy najpiękniejszy dom pod słońcem. Właśnie ładujemy na TIRa ostatnie meble. Będzie mi trochę brakować tamtej ulicy. W Warszawie nie ma takich ładnych. Nie ma tylu ciekawych miejsc, do których można się wybrać spacerkiem. Nie ma tak wspaniałego rynku. Ale i tak musimy się przeprowadzić. Tam mamy lepszą pracę. Poza tym, zawsze możemy pojechać z wizytą do znajomych.
Tęsknię za Krakowem. Ona chyba też. Mówi o koleżankach, które tam zostawiła, o psie, który zawsze przychodził do niej po coś do przegryzienia. Mnie jest trochę lżej. Nie mam tam nikogo, za kim mógł bym tęsknić....... No, może tylko za głupotą Bartka, i za panem Józefem. Ciekawe, czy pomyli jeszcze kiedyś pszenne z żytnim...........