Plan

Klamzi

Stoję na balkonie, na trzecim piętrze straej praskiej kamiennicy. W okól mnie roztacza się smutny widok. Może nie tyle smutny, co przygnębiający. Z czterech stron otaczają mnie brunatno-czerwone mury innych bunyków. Niektóre okna są otwarte, w kilku stoją ludzie, tak jak ja, palący papierosy. Z kilku innych dobywa się głośna muzyka. Naprzeciwko jakaś stara kobieta rozwiesza pranie. Na dole bawi się kilkoro dzieci. Wyglądają na bardzo biedne. Taka dzielnica. Na to brudne podwórko wjeżdża czarny mercedes. Wysiada z niego dwóch młodych mężczyzn. Obaj są ubrani w czarne, skórzane kórtki. Zastanawiam się, czy nie jest im gorąco, bo ja prawie gotuję się, a jestem dużo lżej ubrany. Jeden z nich przyjacielsko klepie małego chłopca po plecach. Wymieniają kilka słów. Facet daje mu papierosa. Chłopaczek ma może z dziesięć lat. Goście w skórach wchodzą w bramę, a dzieciaki tłoczą się, każdy z nich chce ściągnąć choć jednego bucha.

W mieszkaniu za mną ktoś zaczyna grać na pianinie. Najpierw powoli, myląc się co kilka taktów, potem szybciej i pewniej. To Anka - dziewczyna mojego najlepszego przyjaciela. Odwracam się i wchodzę do mieszkania. Chociaż jest małe i zapełnione meblami, panuje w nim porządek. Stare regały uginają się pod równie poukładanymi rzędami książek. Jeszcze chwilę rozglądam się po dużym pokoju, po czym idę do Anki. Kładę się na tapczanie, zamykam oczy i wsłuchuję się w muzykę. Wracają do mnie wspomnienia. Niektóre bolesne, inne przyjemne. Wszystkie dotyczą utraconej miłości.

***

- Jeśli mnie uderzysz, to pójdę do domu.

- Nawet jeśli leciutko?

- Nawet leciutko. Nie rób tego.

- No dobrze, nie zrobię...

Po czym wymierza mi siarczysty policzaek.

- Kurwa, prosiłem - mówię zrezygnowany i odwracam się.

- No co? To był tylko żart... - w jej głosie słychać zaskoczenie - chyba nie pójdziesz...?

- A co mam zrobić? - powoli odchodzę w kierunku przystaku.

Marta podbiega i chwyta mnie za rękaw.

- Przepraszam... Nie idź! To tylko żart. Proszę cię.

- Głupi żart - wyrywam się i idę dalej.

- Przepraszam, przepraszam, nie idź, nie idź, proszę!

Idę dalej. Ona zachodzi mi drogę i zaczyna krzyczeć - Nie pójdziesz, nie pozwolę ci! Nie pójdziesz! Kurwa! Przepraszam!

- Odsuń się i nie przeklinaj. Ciągle tylko przepraszasz, a dla mnie to gówno już znaczy - odsuwam się i przyszpieszam kroku - Nie przepraszaj, tylko się zmień.

Tym razem zostaje za mną. Zaczyna tupać nogami i krzyczy dalej - Kurwa, stój! Stój mówię! Nie możesz iść. Uspokuj się!

Nie odwracam się. Po kilkunastu metrach dochodzę do świateł. Nagle podchodzi do mnie jakiś facet i prosi o papierosa. Częstuję go i sam biorę jednego.

- Pan się nie denerwuje na dziewczynę. przecież zaraz panu złość przejdzie. Ona jest jeszce młoda, głupia. Zmieni się...

Chyba ma rację. Odwracam się i idę do niej.

***

Leżymy na łóżku. Ona jest trochę pijana. Głaszczę ją po plecach.

- Kochasz mnie?

- Kocham.

- Nie kochasz...

- Kocham.

- Ty tylko tak mówisz...

- Czy zawsze musimy przechodzić przez to samo? Kocham cię. Koniec.

- To dlaczego tak mnie traktujesz?

- Bo nie mam innego wyboru. Bo chcę, żebyś się zmienia.

- Nigdy mnie nie zostawisz?

Chcę powiedzieć, że nie wiem, ale mówię, że nigdy.

***

- Kochasz mnie? - pytam. Odpowiada mi cisza. To jednak jest zbyt ważne, by tak poprostu poddać się.

- Czy jeszcze mnie kochasz? - pytam jeszcze raz.

Tym razem wzrusza ramionami. Nie potrafi spojrzeć mi w oczy.

- W takim razie, kończymy to.

- CO?

- Nie zależy ci, no to nie ma co dalej tego ciągnąć, prawda?

- Aha.

Znowu odchodzę. Tym razem jestem zdecydowany.

Zadzwoniła do mnie wieczorem.

***

- Hej, obudź się!

- Co?

- Obudź się, śpiochu! Zasnąłeś tam czy co?

- Nie, nie...

- No to jak ci się podobało? - w jej głosie słychać nutkę nadziei. Patrzy mi prosto w oczy.

- Było śliczne, Aniu. - odpowiadam automatycznie.

- No to poprostu super... Boże, jak ty się zmieniłeś - spojrzała na mnie i załamała ręce - Znajdź se kogoś, co? Proszę!

- Nie chcę, nie umiem, nie potrzebuję. - nie potrafię spojrzeć jej w oczy.

- Potrebujesz.

- Anka, nie chcę o tym teraz rozmawiać.

- Michał, my cię tracimy, przez tą głupią dziwkę ciągle tylko zamykasz się w sobie. Oddalasz się.

- Nie mów tak o niej. Proszę.

- Ale ona właśnie taka jest. Zacznij o niej tak myśleć.

Nagle dzwoni telefon. Ania wstaje od pianina i podchodzi do telefonu.

- To pewnie Janek - mówi.

Wiedziałem, że to Janek, i wiedziałem, po co dzwoni.

- Halo? Cześć Miśku!... Co tam?... Aha... A wiesz, że... Jakto?!... Nie rozumiem... Ale... Nie możesz... Ale Jasiu, dlaczego?... Przecież... Ale JA cię kocham... Tak nie można...Tak poprostu, nie możesz... No dobrze... Zobaczymy... Ok... Narazie....- przy ostatnich słowach wstrząsnął ją dreszcz, a jej oczy zaszkliły się.

- Co się stało? - zapytałem, chociaż dobrze znałem odpowiedź.

- No... Jasio mnie zostawił... - powiedziała to dość spokojnie.

- Jak to?

- No tak... Poprostu.

Nagle straciła nad sobą panowanie, zgieła się w pół i zaczeła szlochać.

Objąłem ją...

Klamzi
Klamzi
Opowiadanie · 26 maja 2001
anonim
  • Anonimowy Użytkownik
    W
    Super... Takie prawdziwe...

    · Zgłoś · 17 lat