Żal

Bulimia

To stało się tak nagle, że ledwie zdążył krzyknąć: o kurwa! Patrzył nie widząc na czerwoną maskę nowego samochodu. Wciąż nie wierząc w to co się stało, otworzył usta ze zdziwienia i stał jak głupek wymachując rękami z nadzieją. Patrzył na coś, co pięć sekund temu było jeszcze śliczną roześmianą dziewczyną, a teraz jest bezkształtną masą wnętrzności pod zderzakiem. Zbiegli się ludzie, myślał: zlinczują mnie, ale oni tylko modlili się i w milczeniu mokli. Deszcz spływał kałużami w przydrożny rów, zabierał z sobą świeżą krew, nasycony czerwieniał. Banalna sytuacja, myślał, jak z telenoweli, deszcz i ci natchnieni ludzie. Co ja mam robić? Czemu zostałem wepchnięty w sam środek melodramatu? Nie, to jakiś głupi film. To nie może być prawda.

Była to prawda. Starym babom w chustach znudziło się moknąć, zaczęły odchodzić, zostawiając go w niesłabnącej gorączce udręki, nadziei, niezrozumienia. Pomyślał sobie, że byłoby mu lżej, gdyby chciały go nadziać na widły, wyzywały, przeklinały i darły się wniebogłosy. Ale one najwyraźniej nie miały takiego zamiaru. Co tu się dzieje, chciał krzyczeć. Pochylił się nad ofiarą i poczuł mocny, ogłupiający zaduch parujących w deszczu organów. Ujrzał rozpruty brzuch i zebrało mu się, wyrzygał.

No i jak? Dopytywał się otyły do granic przyzwoitości facet w mundurze, spisujący coś ołówkiem Conte. Daniel stał przed nim zielony na twarzy i rozmyślał nad tym, gdzie spieszyła się dziewczyna, tak bardzo, że przebiegła przez ulicę w takim miejscu. Na myśl, że biegła taka pochłonięta własnymi sprawami, a tu nagle znikła z mapy, pięć sekund – i nie ma jej, znów wyrzygał. Policjant przytrzymał go: nie ma wątpliwości, to nie była pana wina, ale czyś ty bratku nie pił? Sprawdzę tak dla formalności, proszę chuchnąć.

Daniel nie pił. Rozumiem – jest pan w szoku, to zupełnie normalne, mówił policjant, proszę iść do domu, odpocząć. Oddalił się szybkimi krokami, samochód zostawił na drodze. Gruby oficer krzyczał coś za nim, nie słyszał. Wpadł do chaty i uderzył w głuchy płacz.

Z czerwonymi oczami na zmarszczonej twarzy zjawił się w markecie. Ekspedientka patrzyła na niego z zainteresowaniem. Znał ją z widzenia. Była młoda, ładna i… Jezu. Była dziewczyną taką jak tamta. Nie było mu dane uspokoić się tej nocy.

Włócząc się po ulicy otwierał kolejne butelki. Na przemian to płakał, to śmiał się głupio z faktu, że naprawdę coraz bardziej przypomina bohatera brazylijskiego serialu. Im bardziej próbował uspokoić się myślą: to nie była twoja wina, tym bardziej był roztrzęsiony. Nie mogło mu się to wszystko zmieścić w głowie. Rozmyślał nad sensem życia, życia choćby tej dziewczyny, która zgasła jak świeca na wietrze, nie pomszczona przez nikogo. Sentymentalne bzdety wpędzały go w dołek. Oczami wyobraźni widział jeszcze rozpruty brzuch ofiary i anatomię jej ciała. Zrobiło mu się gorąco i nieprzyjemnie. Kurwa, to nie może być tak, nie mogło, przecież ona… nie mogę… nie. Skończyła się wódka…

Wszedł do jakiegoś baru. Nie chcieli go obsłużyć – jest pan pijany. Jestem zabójcą, krzyczał w myślach, tylko pieprzonym zabójcą, pijanym pieprzonym zabójcą.

Jak będę żyć z tym faktem? Będę spać z tą dziewczyną, przecież gdy tylko zamknę oczy, zobaczę jej śliczną buzię, zmienioną w krwistą mozaikę. Czy po to trud całego cholernego życia? Żeby teraz stać się zabójcą, odrzuconym przez innych, znienawidzonym przez siebie? Żeby stoczyć się na dno z butelką, być straconym dla świata? A miałem samochód, miałem dom, miałem wódkę. Miałem wszystko oprócz świadomości, że życie jest jak nitka na brzytwie – wystarczy za nią pociągnąć…

Tak myśląc z radością ślepego, w pijackim upojeniu, zszedł na jezdnię, prosto pod nowiutkiego mercedesa…

Bulimia
Bulimia
Opowiadanie · 28 lutego 2000
anonim