Zapach, to znaczy dredziarz prowadził mnie przez całą szkołę. To znaczy, prawie całą. Zszedł na dół i spacerował po długim korytarzu, zajrzał przez otwarte dzrzwi do łazienki dziewczyn, to znaczy, dla dziewczyn, i uśmiechnął się do swego odbicia w lustrze. To znaczy, do siebie. Odbicie nie odwzajemniło uśmiechu, to znaczy. Miało smutną minę. Sapiąc pokonał długie schody na pierwsze piętro, to znaczy, wdrapał się na nie. To znaczy, wszedł na górę i skierował się, to znaczy poszedł do gabinetu dyrektorki. To znaczy, pani dyrektor. Kiedy stanął przed drzwiami, spojrzał w moją stronę, to znaczy za siebie, i zapukał.
Czekałam na niego aż wyjdzie. To znaczy, dziesięć minut. To było bardzo długie dziesięć minut, to znaczy, dłużyło mi się. Wyszedł w końcu, to znaczy nareszcie, i odsapnął z ulgą.
- Ej – powiedziałam – masz zajebiste włosy.
- Wiem – odparł skromnie, to znaczy, z ironią. I nagle zaśmiał się. Pomyślałam, że może powiedziałam coś niestosownego, ale nie. To znaczy, chyba nie.
Poszłam do Piekiełka. To znaczy, do siedziby radiowęzła. Owionął mnie chłód i lekki trupi zapaszek, pomyślałam, że B(cz)ort już wrócił. Powiedziałam, że mogę go zastąpić. Z głośników poleciała, to znaczy można było usłyszeć Insomnię. B(cz)ort powiedział, że musi odpocząć przed sprawdzianem z bioli i ułożył się wygodnie w trumnie. Myślałam o dredziarzu. Kim był i tak dalej.
- Piekiełko – powiedział dredziarz. Palił papierosa. Stał na najwyższym schodku, to znaczy stopniu schodów. Nad nim paliło się niebo przez otwór w dachu i zapytał:
- Gdybym cię zabił?
- Tobyś mnie zabił. Świat straciłby jedną duszę która tylko przeszkadza, to znaczy, jest niepotrzebna.
- Chcesz poznać moją siostrę?
- Tak – odparłam bez okazywania ciekawości, ale zastanawiałam się, kim jest ta siostra? Ciekawe, czy też ma dredy, czy nie. Czy jest może Persefoną, czy aniołem? Dredziarz uśmiechnął się tajemniczo, to znaczy miał tajemniczą minę. Zaprowadził mnie do Piekiełka.
Pogłaskał on pieska… Cerbera, a ja dałam mu resztki swojego szkolnego śniadania, to znaczy, zgniecioną kanapkę z dietetycznym serkiem. Zaczął ją pałaszować ze smakiem. Lubię duże pieski. Zaszczekał trochę dla zasady, to znaczy żeby nikt nie powiedział że jest dobry, i odszedł.
Dredziarz podszedł do recepcji i zadzwonił dzwonkiem. Pojawił się stary facet z długą brodą jak nasz facet od fizy, to znaczy, niezupełnie. Zaczął czegoś szukać w wielkiej księdze, to znaczy spisie, i powiedział:
- 58.
Weszliśmy do pokoju numer 58. Był to duży pokój, to znaczy, większy od sali gimnastycznej, strasznie ciemny i ponury. Pomyślałam, że siostra chyba nie ma dredów, to znaczy rzeczywiście nie miała, bo miała długie potargane włosy. Była ubrana w białą, to znaczy szarą koszulę jakby nocną, to znaczy strasznie długą, poplamioną krwią przy udach, na rękawach, na samym dole i na brzuchu. Powiedziała, że ma na imię Polly.
Dredziarz zapalił papierosa i chciał poczęstować siostrę, ale nie chciała, więc poczęstował mnie. Ja nie chciałam, to znaczy, chciałam, ale w pokoju było wystarczająco duszno. Wtem do pokoju wszedł obficie owłosiony lokaj i przyniósł obiad. Zobaczyłam oczy w sosie własnym (słonym), gustownie przybrane brudnymi oliwkami zwoje mózgowe przypominające ślimaki lub grzyby i mnóstwo innych brudnych i śmierdzących potraw. Polly gorzko zapłakała, to znaczy głośno i szczerze, po czym zawołała Cerbera. Szczęśliwy, to znaczy machający ogonkiem piesek zabrał się do konsumpcji. Polly powiedziała:
- Tak jest zawsze. Od początku, to znaczy od czterech lat, nic jeszcze nie miałam w ustach. Trochę mnie to zaczyna denerwować, to znaczy, wręcz bardzo.
- Polly znów zaczęła płakać, to znaczy, ryczeć na cały głos, ale po chwili płacz urwał się jak ucięty, łzy w ułamku sekundy zniknęly, a Polly zapytała:
- Kim jesteś?
- Nie wiem – odparłam.
Dredziarz przedstawił mnie dyrektorowi hotelu. Był to chyba Indianin, to znaczy, był cały czerwony, a z idealnie wyprasowanych, przybrudzonych posoką spodni wystawał coś jakby sznurek. To znaczy, ogon chyba. Chłopak zapytał, kiedy jego będzie mogła zaznać spokoju.
- Była niewinna, niewinną została – odparł dyrektor z uczoną miną, jakby to miało coś tłumaczyć, to znaczy stanowić odpowiedź na pytanie.
Nagle oczy mu zapłonęły i obwieścił:
- Została tu umieszczona niesprawiedliwie. Niesprawiedliwość jest, mój panie, tak pospolitym przypadkiem, że nie powinno byś miał z tego powodu pretensyje. Ale! Jam jest bardzo niepospolita postać, to znaczy, pospolitość mnie nudzi. Ech! Dzieweczka ta miłe tu miała życie. Karmiono ją dostatnio i sen miała lekki. Ale ona do góry, do góry! Uparte toto, a uparte dziewczątka miłe mi są bardzo. Czy jesteś uparta? – zapytał mnie.
- Bardzo – odparłam, nie chcąc urazić go. Wciąż nie wiedziałam o co chodzi, to znaczy do cholery nic nie wiedziałam. Dyrektor bawił się ogonkiem.
- Trzeba podpisać krwią – powiedział. – sprawiedliwość! To pojęcie bardzo względne. Upominają mi się o tą małą z góry, był tu nawet byznesmen by ją zabrać. Cóż! W końcu będzie miała to co chce, to znaczy, myśli że chce, bo tutaj przecież miałaby o wiele lepiej. Ale, ona do tamtego świata należy! Podpisuj.
Dredziarz wsunął mi w rękę nóż. Nie zauważyłam chleba, więc zaczęłam się nim bawić, to znaczy, bawić nożem, to znaczy, żonglować nim i podrzucać. Dyrektor spojrzał krytycznym okiem, to znaczy, wzrokiem na nóż i po chwili ostrzem wylądował on na mojej ręce. Dostałam papier, wybąkałam dziękuję i zaczęłam czyścić ranę tą bibułką. Kiedy skończyłam i spojrzałam na nią, było tam moje imię.
Polly, ubrana w dżinsy i czarną bluzę, jeszcze lekko przybrudzona krwią, pakowała swoje wspomnienia, marzenia i niespełnione plany do walizki. Czekał na nią przystojny facet w białej szacie i w kółko, to znaczy ciągle powtarzał:
- Ojciec bardzo się ucieszy, że będzie cię miał przy sobie. Tęsknił za tobą i cierpiał. Jesteś taka czysta i niewinna, siedzieć będziesz blisko ojca przy suto, to znaczy dostatnio zastawionym stole.
Czekałam, aż mnie tak ktoś przywita lub pożegna, ale nawet dredziarz gdzieś zniknął. Patrzyłam na to wszystko ze zdziwieniem, to znaczy wciąż nieuświadomiona. Spojrzałam na siebie, to znaczy na swój ubiór. Miałam na sobie białą, to znaczy szarą, koszulę jakby nocną, to znaczy strasznie długą, z dużą, jeszcze świeżą, umiejscowioną w okolicy serca plamą krwi.
To znaczy…