Fatalna noc

marcinhaba

Był późny wieczór, miasto powoli tuliło głowę do snu usypiane pijackimi kołysankami. Pierwsze latarnie rozbłysnęły mdłym światłem, był to znak, że miasto zapadało w niespokojny śródmiejski sen. O tej porze kończył się świat zwykłych szarych ludzi a zaczynał się świat pijaków, alfonsów, meneli, narkomanów, prostytutek, cwaniaków i nocnych patroli policji. Każdy z nich wychodził po zmroku i szukał czegoś, pijacy szukali taniej speluny, prostytutki – klientów, narkomani – dealerów a cwaniacy czyhali w ciemnej bramie na kasiastych frajerów. Najciekawiej wieczór spędzali policjanci, bo ci natomiast czekali na wszystkich powyższych, szukali najmniejszego pretekstu by kogoś przyskrzynić, odwieźć na izbę wytrzeźwień czy w najlepszym wypadku pogłaskać pałą po plecach. Taka właśnie jest noc w wielkim mieście – niebezpieczna i nieprzewidywalna.

W nocy najspokojniej bywa w knajpach, gdzie co najwyżej można oberwać kuflem po głowie, gdy za dużo się wypije czy powie. W knajpach oprócz alkoholików można było spotkać także zwykłych obywateli, prawników, lekarzy, rzemieślników, ojców rodzin czy innych, których wyciągnęła z domu chęć odmiany, chęć odskoczenia od spraw codziennych, po prostu zwykła potrzeba napicia się i zapomnienia na moment o wszystkim. Ze znalezieniem odpowiedniego lokalu nie było problemu, bo w mieście na każdej większej ulicy znajdowało się po kilka nocnych knajp, gdzie do woli można było oddawać się magii spożycia. Na jednej z takich ulic mieścił się pub o nazwie „Abrakadabra”. Prowadził go stary Arab o imieniu Chrabo. Stali klienci baru zwracali się do Araba „Panie Chrabąszcz” przekręcając w ten sposób arabskie imię. Sam Chrabo nie miał nic przeciw temu.

Krótko przed północą do baru „Abrakadabra” wszedł pewien mężczyzna. Stanął w drzwiach i rozglądał się chwilę. Wypatrywał znajomych twarzy, nikogo jednak nie wypatrzył. Wszedł do środka i udał się w stronę baru. Usiadł na wysokim krześle przy ladzie, po chwili kiwnął głową na barmana.

- Witam panie Ryśku. – przywitał go Arab. – Późno pan dziś przyszedł.

- Nalej pan setkę, panie Chrabąszcz. – powiedział mężczyzna.

- Już się robi – Chrabo zabrał się do napełniania kieliszka.

Rysiek oparł łokieć o bar. Na jego twarzy malował się dziwny grymas niepokoju i przerażenia. Miał minę jakby przed chwilą był świadkiem złego zdarzenia. Po jego skroni powoli spływała kropla potu, która po chwili zatrzymała się na pulsującej żyłce w okolicy oka. Z oczu również można było wyczytać przerażenie, były szeroko otwarte i nazbyt ruchliwe. Rysiek mierzył niepokojąco wzrokiem wszystko wokół, kręcił głową w prawo i w lewo podobnie jak robi to małe dziecko zanim przejdzie przez ulicę. To dziwne zachowanie zauważył barman.

- Czy coś się stało? – Chrabo podał mu kieliszek – Wygląda pan dziś, panie Ryśku, jakoś dziwnie.

- Nic się nie stało, wszystko w porządku. – Rysiek przetarł ręką czoło. Popatrzał na barmana, szybkim ruchem złapał kieliszek i wypił. – Nalej pan jeszcze jeden.

- Ale ma pan dziś tempo do picia. Takim sprintem długo pan nie wytrzyma. – Chrabo nalał drugą setkę.

-Dzisiaj jest mi wszystko jedno. Mam za sobą bardzo posrany dzień i muszę go jakoś należycie ukoronować.

Barman Chrabo dobrze znał Ryśka. Rysiek mieszkał naprzeciw „Abrakadabry” i często wpadał tam, by napić się czegoś mocniejszego. Zazwyczaj przychodził prosto po pracy ale czasami bywał też późnym wieczorem. Miał blisko do domu więc nie martwił się o to jak wróci do domu, gdy zdarzało mu się zalać w trupa.

- Posrany dzień? Więc jednak coś się stało? – spytał barman. – No niech pan powie. Widzę, że jest pan dziś jakiś poddenerwowany.

- Szkoda gadać, panie Chrabąszcz. – Rysiek machnął ręką w powietrzu – Mały ruch dzisiaj. – próbował zmienić temat.

- Ano mały. Konkurencja mnie niszczy. – Arab wzruszył ramionami.

Rysiek przechylił drugi kieliszek. Zrobił kwaśną minę i zmrużył oczy, do których zaczęły napływać łzy. Przetarł je ręką i podał pusty kieliszek barmanowi. W barze rozległo się donośne śpiewanie któregoś z zalanych biesiadników. Tych odgłosów nie można było nazwać śpiewem, trafniejszym określeniem byłby bełkot.

- Daj mi Krysiu, daj mi Małgosiu! Ta noc jest nasza, sialalalala! – śpiewał pijany.

- Zamknij mordę! – krzyknął ktoś z końca sali. Był to łysy mężczyzna o twarzy buldoga. Na tą groźbę śpiewak zaniechał dalszych arii.

- Niech mi pan powie, panie Chrabąszcz, czy wszystkie baby są takie same? – spytał Rysiek barmana, który właśnie napełniał kolejny kieliszek.

- Ma pan na myśli kobiety? – zapytał Arab nie spuszczając wzroku z nalewanego kieliszka.

- Tak.

-Kobiety są różne, kwadratowe i podłużne. – zaśmiał się Arab – A dlaczego pan pyta? Czyżby miał pan jakieś problemy z kobietami?

- Mmm – burknął Rysiek i dał znak barmanowi, by napełnił kieliszek.

- Coś mi się zdaje, że to duże problemy bo tęgo pan dziś pije – podał mu wódkę.

- Dzisiaj pierwszy raz w życiu uderzyłem kobietę. Sprałem ją na kwaśne jabłko, trzymałem za włosy i lałem po twarzy ile wlezie. Ona tak bardzo krzyczała, krwawiła i płakała a ja biłem dalej. – przerwał na chwilę, jego głos zaczął się łamać.

- No to paskudna sprawa, panie Ryśku.

-Cholernie paskudna. W uszach do teraz słyszę jej krzyk. Czy uderzył pan kiedyś kobietę?

Chrabo zamyślił się. Przez moment panowała zupełna cisza, nikt z klientów nie odzywał się. Można było usłyszeć szum obrotów wiatraka zwisającego z sufitu.

- Wiele razy uderzyłem niewiastę. W moim rodzimym kraju to nic nadzwyczajnego, u nas to normalne, że faceci rządzą wszystkim, kobiety nie mają tam żadnych praw.

- Szkoda, że nie jestem Arabem.

Rysiek wypił kolejną wódkę. W głowie zahuczało mu od wypitego alkoholu. Poczuł nagłą senność napierającą na jego powieki. By odgonić usypiające zmęczenie sięgnął ręką do kieszeni i wyciągnął papierosa. Może to mnie jakoś orzeźwi – pomyślał i błysnął ogniem zapalniczki.

- Posrany dzień. – zasmucił się.

- Jutro będzie lepiej – barman podsunął pełny kieliszek – Ten na koszt firmy.

-Posrany dzień. – powtórzył – Dziś miałem nie wrócić na noc do domu. Kumpel miał urodziny i powiedziałem żonie, że będę rano. Urodziny odwołano bo kumpel się rozchorował. Wróciłem do domu i zobaczyłem, że żona pieprzy się z jakimś facetem w naszym łóżku.

- O cholera! – Chrabo nie krył zdziwienia.

- Tego gnojka wywaliłem na zbity pysk a żonę zlałem ile wlezie. Pieprzona dziwka! Gdy ją prałem to skomlała o przebaczenie. Mówiła, że to tylko ten jeden raz. Gdy wychodziłem to leżała na ziemi i łkała, że jak jej nie wybaczę to ona się zabije. Zapruta zdzira.

- Wybaczy jej pan?

- A pan by wybaczył, panie Chrabąszcz? – Rysiek patrzał na niego sennym wzrokiem.

- Nie wiem.

-„Ja cię kocham! Rysiu proszę, jak mi nie wybaczysz to coś sobie zrobię. Daj mi ostatnią szansę, błagam!”, to były jej ostatnie słowa. Wybiegłem z domu i przyszedłem prosto tutaj.

- Kocha ją pan? – spytał Chrabo.

- Nie wiem, ja już nic nie wiem. – głos mu drgał ze wzruszenia.

Z zewnątrz dobiegł krótki prask, coś jakby stłumione uderzenie. Na ulicy słychać było przyspieszone kroki ludzi. Po chwili do baru wszedł zasapany mężczyzna. Stał w drzwiach i próbował złapać oddech. Spojrzenia wszystkich klientów skierowały się w jego stronę.

- Ludzie! Jakaś wariatka wyskoczyła przed chwilą z czwartego piętra! Trup na miejscu! – krzyczał mężczyzna.

Rysiek uniósł głowę i spojrzał na barmana. Nie musiał wychodzić przed bar, wiedział, że chodziło o jego żonę. Kilku ciekawskich klientów wybiegło na zewnątrz, na ulicy robiło się coraz głośniej. Ludzie mówili jeden przez drugiego. Rysiek nie zrobił ani kroku, dalej siedział przy barze i patrzył na Araba. Złapał kieliszek i dynamicznym ruchem wypił. Podał go barmanowi i spokojnie powiedział:

- Posrany dzień, panie Chrabąszcz. Nalej pan jeszcze jednego.

marcinhaba
marcinhaba
Opowiadanie · 15 czerwca 2001
anonim