Gdy wychodziłem na stoliku stał mały baniak z wodą, ściana szara, obdrapana, zdjęcie ulubionej aktorki i pasta do zębów(w łazience). Witaj ulico, witaj człowieku witajcie.
Dzień był piękny i okazały, ptaszki śpiewały, ludzie przyjaźnie się do mnie uśmiechali podczas spacerów rodzinnych, i radość, i szczęście nieopisane wokoło, i moje buty za ciasne, i szklanka wody, i muzyka, której nie było, spacer, spacer nieskończony, wieczny aż tu w tej idylli spotkałem twarz smutną. Ptaszek ucichł gołębie przeleciały.
Był to ten z opisu, stał na ławce i coś mamrotał, podałem mu dłoń by zejść mu dopomóc ale on nawet nie drgnął więc poszedłem dalej nie zwracając nie niego uwagi i całkowicie o nim zapominając...bo śmiech wszędzie i radość życia czysto płynąca z oblicz mas przylewających się ulicami kolorowymi. I zlałem się ponownie z nimi, oni we mnie. Poszedłem do sklepu, kupiłem sobie czekoladę orzechową, wybór nietrafny ale zjadłem, popiłem wodą mineralną za 2 złote, wszystko w słońcu i w ludziach topiłem. I z braku czegokolwiek tam i sam łazić zacząłem, poszedłem do lasu, tam nic, miasto nic, w domu nic, w mieście nic. Zadzwoniłem do pierwszej z brzegu osoby z książki telefonicznej....nikogo nie było w domu, telefon przez okno wywaliłem, przyniósł mi go sąsiad, sąsiada nie lubię. Zrobiło się ciemno, ubrałem spodenki i wyszedłem do piwnicy. Wróciłem. Rano. Spałem w piwnicy, nie bałem się robaków i pająków, których chyba każdy się lęka. Moja ręka jest chuda, mam ręcznik.
Pojechałem do miasta i tam znalazłem na ulicy bilet autobusowy skasowany. Nic. Wsiadłem w taksówkę i kazałem mu włączyć licznik i czekać aż dojdzie do 2 dych. Wysiadłem i zwiałem, nie gonił mnie. Nie chciał mnie gonić gdy zobaczył...mocno trąciłem jakąś osobę uciekając, nikt nie patrzył przeszli przeszedłem w biegu w locie w dzień.
Poszedłem do parku i wlazłem na ławkę i ktoś chciał mi podać rękę by mnie na ziemię sprowadzić ale byłem unieruchomiony ilością ludzi dookoła i drzew i słońca i myśli i poszedł dalej. Zostałem. Zaczepiałem ludzi, oni się mnie bali, robiłem dziwne rzeczy oni się mnie bali pokazywałem na nich palcem palcami nogami stałem w dzień dzień okropność stać pośród ludzi widziany omijany nietakt mas oczywisty byłem przygotowany.
Tydzień później dostałem kartkę od byłej dziewczyny na święta, mama kupiła mi zegarek, zerwałem prawie wszystkie znajomości w najbliższych 2 miesiącach, nikt mnie nie odwiedzał, jestem zły na świat, że jest taki niesprawiedliwy, jestem zły na siebie, że niesprawiedliwy świat nie był dla mnie łaskawy(zdanie niezrozumiałe). Wciąż czuję coś do mojego sąsiada. Nie przychodzi już do mnie. Nie całowałem się od miesiąca. Nie rozmawiałem z nikim od kilku dni, zasłoniłem wszystkie okna, zamknąłem drzwi i zasłoniłem dopływ powietrza, jestem w swoim mieszkaniu państwowym sam, nie całowałem się...smutno mi, ale nie mogę bo głodny jestem a w lodówce jest pełno żarcia nienajgorszego i smacznie jem sobie z uśmiechem na twarzy zniszczonej. Nie wiem co się dzieje na zewnątrz, zredukowałem świat do sześcianów, jestem sześcianem, oddycham nim, oddycham sobą, patrzę na siebie, jest ciemno, jest jasno, jest dzień noc noc dzień noc, jest płomień jest ogień jest garnek jest oko, wczoraj zadrapałem sobie dłoń, coraz mniej widzę, taksówka, mniej okien zamykam klasę oknami, kiedyś siedziałem w klasie z oknami oknami, teraz siedzę w sześcianie z ścianami oknami zamkami zamkniętymi, i nic. Bolą mnie plecy, dziś spałem w wannie, śpię niewiele, ktoś pukał wczoraj, czuję zapachy z kuchni sąsiadów, śpię, nogi mi drżą, noga jest zimna, ręka w krwi zaschniętej...czytam sobie listy stare, palę wszystko zapalniczką, mało gazu zostało, jakby wszystko cisza zajmowała, ciszej się robi.