Powrót

Eladriel

Mimo późnego października pogoda jest jeszcze całkiem wrześniowa. Emil rozpina płaszcz, golf gryzie w szyję. Szurając butami w stertach liści na ziemi, rozgląda się na boki, wszystko jest tu takie samo jak ostatnio, może tylko budki telefoniczne, stojące, prawie od zawsze, koło budynku poczty są trochę bardziej zniszczone.

Przed nim jakaś młoda kobieta w czarnej kurtce z pomarańczową podszewką, właściwie dziewczyna, popycha wózek z dzieckiem. Nie zauważa jak chłopiec, to był chłopak, bo Emil słyszy jak zwraca się do niego „Jasiu”, wypluł smoczek, leżący teraz wśród żółtych liści.

-Proszę pani! - Emil podnosi smoczek - Coś pani zgubiła.

Kobieta odwraca się, tak, teraz widzi, że to raczej dziewczyna, właściwie to w jego wieku, chociaż na jej twarzy wyraźnie już widać silne zmarszczki, trochę od zbyt wczesnego rozpoczęcia używania makijażu, a trochę od życia.

-Dzięki - uśmiecha się do niego. Emil wymija ją, uśmiechając się trochę do niej a trochę do siebie. Ta prosta czynność, jaką było oddanie jej smoczka, nagle wprawia go w dobry humor. Coś jednak nie daje mu spokoju. Odwraca się jeszcze raz do niej.

-Patrycja?

Dziewczyna drgnęła.

-Tak? – zaczyna niepewnie. Czar pryska.

-Hej, Pati, nie poznajesz mnie? Emil. Pamiętasz? Z podstawówki, f, ty byłaś w g. Później też się jeszcze czasem widywaliśmy.

„I niech mnie cholera, ale chyba się w tobie kochałem jak szczeniak. Zresztą byłem wtedy szczeniakiem. Oczywiście ty nawet nie wiedziałaś, że istnieję”. W pamięci staje mu drobna blondynka, za którą wszyscy chłopacy na osiedlu się oglądali. Emil, chłopak w okularach, wtedy nawet nie miał co liczyć na jej zainteresowanie. Mógł, co najwyżej, marzyć, że taka „odlotowa”, tak się kiedyś, o ile go pamięć nie myli, mówiło, dziewczyna kiedyś zwróci na niego uwagę.

W jej oczach dostrzega jakby błysk przypomnienia.

-Emil! No spoko, że poznaję. Co u ciebie?

Czuje się trochę głupio, po tym, co właśnie zobaczył. Teraz chciałby jak najszybciej uciec stąd, wolałby tego nie widzieć. Wolałby, żeby ta pierwsza, szczenięca fascynacja pozostała w jego pamięci nienaruszona, taka, jaką wtedy ją widział i zachował. Poza tym to i tak nie mieli sobie nic do powiedzenia.

-W porządku, jakoś tam leci. A ty? – tylko tyle potrafił w tej chwili powiedzieć.

-Tak sobie. Jak widzisz - wskazuje na chłopca.

-A twój mąż?

-Nie mam męża - uśmiecha się smutno - Wiesz co, wpadnij do nas na osiedle, wszyscy tam mieszkają. Ruda cię zobaczy...

-Słuchaj, chętnie - sam słyszy jak nieprzekonująco to brzmi - No, nie teraz, może po sesji. To znaczy po egzaminach. Wiesz co, właściwie to muszę już lecieć, zaraz mam tramwaj - powiedział to, żeby mieć pretekst aby sobie iść.

-Trudno, cześć.

-Trzymaj się, Pati.

Nie oglądając się za siebie rusza szybko w kierunku przystanku. Nie chce myśleć o dziewczynie, sama świadomość tego spotkania, jej obecności, gdzieś tam, na sąsiedniej ulicy, wpędza go w przygnębienie. Dopiero teraz, gdy już skończył z nią rozmawiać, zaczęły wygrzebywać się na światło dzienne, jakby spod ziemi, stare wspomnienia. Patrycja nie była nikim szczególnym, po prostu jeden z tych fragmentów życia, które zebrane razem tworzą jakąś mozaikę, jakby wzór na kolorowym talerzu, wzór, z którego trudno jest cokolwiek wyłowić. Dopiero tłukąc talerz na drobne kawałki, można wziąć jeden z nich do ręki i przyjrzeć się uważniej fragmentowi wzoru. Prawdopodobnie nigdy by już sobie o niej nie przypomniał, dopiero to spotkanie i jej widok, widok jej obecnego życia, żałosny zresztą, przypomniał mu o niej. I wywołał to okropne uczucie przygnębienia. Emil potrząsa głową jakby chcąc w ten sposób wyrzucić te myśli.

Przystanek tramwajowy jest szary, jak kiedyś, kiedy jeździł z niego do siebie do szkoły, z okolicznych kamienic odpada tynk. Tramwaj przyjeżdża nawet szybko, przynajmniej jak na jego rodzinne miasteczko, a Emil krzywi się na myśl, że tam gdzie studiuje, czekałby o wiele krócej.

Jadąc na jedno z tych dużych tutejszych osiedli, pudełek domów poustawianych na obrzeżach miasta, stara się już nie myśleć o Patrycji, zaczyna rozważać kolejne warianty rozmowy z Maćkiem.

Nawet nie zdążył się porządnie zagłębić w myślach a już musi wysiadać, w końcu miasto nie jest aż tak duże, przebiega mu przez głowę, tramwaj odjeżdża dalej a on raźno wchodzi między pierwsze niskie betonowe bloki, potem między wieżowce. Ktoś kiwa mu przyjaźnie głową, jakiś znajomy z którejś z dawnych imprez, ktoś inny patrzy na niego wrogo, normalna sprawa na takich osiedlach, gdzie trzeba uważać gdzie się patrzy.

Domofon w bloku Maćka jest zepsuty, komuś widać się nie podobał, więc Emil szarpie odrapane i porysowane drzwi, nie czekając na windę wchodzi na siódme piętro.

Otwiera mu starsza siostra Maćka, uśmiecha się, wydaje mu się, że zawsze chyba coś do niego miała. Nawet mu się kiedyś podobała, ale po tym jak Maciek obrazowo przedstawił mu, co z nim zrobi, gdyby kiedyś próbował ją podrywać, trzymał się od niej z daleka.

-Gdzie Młody? - pyta.

-U siebie – dziewczyna znika w kuchni.

Maciek leży na łóżku z nogami na ścianie, do której ono przylega. Z magnetofonu leci jakaś muzyka techno, na podłodze stoi szklanka z petami, pełniąca rolę popielniczki. Na widok Emila Maciek nawet się nie rusza, można by pomyśleć, że w ogóle nie zauważa jego wejścia.

-Cześć – Emil rozgląda się niepewnie po pokoju.

-No i przyszłeś – Maciek nie wygląda na zadowolonego. Jego spłoszone spojrzenie zdaje się mówić, że nie jest zadowolony z tego spotkania.

-Przyszedłem.

-To mów, co u ciebie słychać.

-Zależy gdzie ucho przyłożyć - Emil sili się na żart, chociaż to wszystko zaczyna go denerwować. Nie tak sobie wyobrażał to spotkanie. Maciek krzywi się.

-Daj spokój. Moja kobieta jest w ciąży.

-Niedobrze.

-Prze... Znaczy się, niedobrze.

Cisza. Emil spostrzega nagle, po raz drugi już dzisiaj, że nie wie, co powiedzieć. Nie tylko na to, co usłyszał od Maćka, ale w ogóle. Uczucie jest straszne, gorsze od tego, co czuł nieraz, co czuli z Maćkiem, odpowiadając w szkole.

-Słuchaj Młody, może to jeszcze nie jest pewne, może tylko... – zawsze nienawidził sytuacji gdy miał kogoś pocieszać.

-To jest pewne. A najgorsze jest, że nie wiem czy ze mną.

-Pier... to znaczy pieprzysz – nie tak dawno obiecywał sobie, że nie będzie przeklinał.

-Nie wiem, ale jak byłem w wojsku ktoś ją widział, jak z jakimś palantem łaziła po osiedlu.

Znowu cisza. Na szczęście Maciek wybawił go z kłopotu i zmienił temat.

-A co u ciebie?

-Dobrze - Emil czuł, że nie bardzo ma ochotę opowiadać. Nie chciał mówić o studiach, o Warszawie, sesji, o Marcie, o wyjeździe na Mazury, o planach. Żeby nie musieć mówić o sobie spróbował z innej strony.

-A co tam u Marcina?

-Siedzi w Niemczech – skrzywienie twarzy Maćka.

-Dalej kradnie?

-E... z kradzieży się już nie da wyżyć.

-Rychu? – zapytał próbując z innej strony.

-Ostatnio był w szpitalu na jakimś detoksie czy czymś takim.

Ponownie milczenie. Coś się zmieniło. Zmieniło i to w nich obu. Niemal wyczuwa zniechęcenie i apatię Maćka, i... agresję. W sobie za to jakąś obojętność. Tak naprawdę to chyba go już to nie obchodzi, wspomnienia wspólnych imprez, picia, palenia, nocnych powrotów i rzygania gdzieś tam w krzakach w parku, wydają mu się odległe, jakby znajdowały się za jakąś szklaną przybrudzoną szybą.

-Młody, nie przejmuj się – próbuje z innej strony.

-A co ty wiesz? - wyrzuca z siebie nagle Maciek - Ty nigdy nic nie wiedziałeś, nigdy nie byłeś stąd!

Nagle Emil czuje, że przestaje rozumieć co się dzieje, w ciągu ostatniego czasu jego przyjaciel, ta osoba, którą uważał za swojego przyjaciela, tak się zmienił.

-Maciek, co jest z tobą? Co się do cholery stało? To, że się nie dostałeś na studia o niczym nie świadczy. Zawsze możesz spróbować jeszcze raz. Pamiętasz o naszych planach? Po prostu jesteś zniechęcony i zestresowany.

-Ty nic nie rozumiesz! - wybuchnął - Stąd się nie da wyrwać, ty nigdy tu nie mieszkałeś, ty nigdy nie byłeś jednym z nas, byłeś inny!

-To wszystko nie ma tu znaczenia, Maciek. To, co mówisz, to bzdury. Chodź idziemy na piwo. No chodź już - chwyta go pod ramię i podnosi.

Wychodzą przed klatkę. Emil przygląda się Maćkowi. Coś się zmieniło, to już nie jest ten sam człowiek.

Z naprzeciwka podchodzą trzy osoby, z trudem udaje się Emilowi rozpoznać dawnych dobrych znajomych - Rudego, Piotrka i Andrzeja. Rudy ściął swoje długie niegdyś włosy, teraz ogolony na zapałkę wygląda zupełnie inaczej, zresztą wszyscy trzej zmienili się bardzo. Emila uderza ich obcość czy wręcz wrogość. Na jego wylewne powitanie reagują z powściągliwością.

Maciek dalej szuka powodu do awantury.

-I co, zadowolony jesteś teraz? Przyłazisz tu, popisujesz się swoim nowym płaszczykiem, swoją psychologią.

-Przestań Młody. Socjologią. - Emil czuje, że zaczyna się denerwować - Nie bądź głupi.

W tym momencie robi mu się ciemno przed oczami, gdy Maciek uderza go pięścią w twarz. Zamroczony cofa się kilka kroków do tyłu, Maciek doskakuje do niego i popycha go, Emil zaplątuje się w swój długi płaszcz i przewraca na ziemię. Stłuczony łokieć zaczyna pulsować tępym bólem, z rozbitej wargi cieknie krew.

Powoli wstaje, Maciek stoi i ciężko dyszy, Emil rzuca się na niego, chwyta za bluzę, szarpie i pcha na szarą, popisaną sprayem ścianę bloku, przyciska do niej, jakby chciał go w nią wprasować, do marnego graffiti dodać jeszcze jedno – Maćka.

-Co ty robisz? Co ci w ogóle jest? - mówi inaczej niż oni, chce pokazać, może podświadomie, że jednak się od nich różni, że jest jednak lepszy, ale z drugiej strony czuje, że to wszystko jest bez sensu.

Maciek, zaślepiony wściekłością próbuje go uderzyć, Emil podcina mu nogi, przewracają się na ziemię, teraz siedzi na nim okrakiem, próbuje go uspokoić, na darmo. W końcu nie wytrzymuje, ma już tego wszystkiego dosyć i wali go pięścią w twarz, głowa Maćka odskakuje i uderza o beton. Emil zrywa się i cofa szybko kilka kroków do tyłu. Tamci trzej chcą się na niego rzucić, ale Maciek gramoląc się na nogi powstrzymuje ich ręką.

-Byliśmy kumplami, ale tu się więcej nie pokazuj - rzuca - a teraz spier... – reszta słowa ginie w niewyraźnym mamrotaniu, gdy Maciek próbuje zatamować ręką krew.

Emil wyciąga paczkę chusteczek z kieszeni, chce jedną podać Maćkowi, ten odtrąca jego rękę. Emil wzrusza ramionami i przykłada chustkę do swoich ust., warga piecze już mniej. Odwraca się powoli i idzie w kierunku przystanku.

2001

Eladriel
Eladriel
Opowiadanie · 20 czerwca 2001
anonim