Literatura

Astronom (opowiadanie)

AdlerfromSC

"Owej nocy łunę z Jastrzębiej Górki widzieli nawet najdalej mieszkający ludzie. Nikt nie wiedział co się stało. Jedno jest pewne samotny brat zniknął na zawsze."
Codzienne jego życie zaczynało się, w zależności od pory roku, wcześniejszym lub później nadchodzącym wieczorem. Kochał noc. Wtedy to właśnie mógł widzieć niebo, a na nim gwiazdy, planety, księżyce. Całe noce spędzał na obserwacjach ciał niebieskich. Dzień spędzał na śnie, obliczeniach astronomicznych – byleby zająć się czymś do wieczoru. Jako jedyny człowiek zauważał narodziny nowej gwiazdy, tudzież zmianę innej. Tylko wtedy śmiał się, był zachwycony. Nic z owego stanu nie mogło go wybić. Gdy gwiazda umierała mimowolnie chodził ubrany na czarno, przeżywał swoistą żałobę, po śmierci jednej z towarzyszek jego pracy i życia. Wtedy to właśnie smutek wdzierał się do jego serca wielkimi falami. Płakał, szlochał. Nikt nie mógł mu pomóc, zresztą uważano go za swoistego dziwaka. Ludzie nie rozumieli jak można płakać po czymś co nie jest istotą żyjącą.

Narodziny gwiazd obchodził zawsze tak samo. Szedł zawsze do pobliskiego baru poczym wznosił toast za zdrowie nowej przyjaciółki – nowo narodzonej gwiazdy. Opowiadał wszystkim o pięknie niemowlęcej gwiazdy. Lecz nikt go nie słuchał, nikt nie przysłuchiwał się nawet płynącymi z samego serca opowieściami. Ludzi nie obchodziły nawet w najmniejszym stopniu sprawy gwiazd. Po godzinie, dwóch astronom sam, smutny szedł do swojego obserwatorium. Wracał do właściwego życia do nieba, do gwiazd. Tylko tam czuł, że przebywa wśród rodziny i przyjaciół. To właśnie tylko one dawały mu radość, tylko dzięki nim żył codziennie. One w przeciwieństwie do ludzi nie potrafiły skrzywdzić. One rozumiały wszystko. Można było do nich mówić godzinami, a one zawsze słuchały i z uśmiechem błyskały. Dla ludzi nowa gwiazda była niczym nowym, lecz dla astronoma jednak każda gwiazda miała uczucia. Każda była inna, każda miała swoją historię. Astronom spędzał godziny na obserwacji walki gwiazd na Drodze Mlecznej. Notował codziennie o wyparciu takiej gwiazdy przez inną. Interesowały go zresztą owe odwieczne walki gwiazdy na nieboskłonie niebieskim. Notatki zapisywał w starej księdze. Pierwsza strona zawierał przysięgę podpisaną przez cztery osoby. Dzieło było zatytułowane śmieszną nazwą: „Gwiezdne Astronomicum, czyli nieskończenie długie walki prowadzone na drugim świecie jakim jest nasze niebo”. Książka miała ze sto lat albo i więcej. Była oprawiona w cienką drewnianą oprawę, na której ktoś wyrzeźbił obraz zachodzącego słońca i nadchodzącej po nim nocy. Litery na księdze były delikatnie złocone i wysadzane malutkimi rubinkami. Obraz z okładki wysiał także na ścianie, tuż za ogromnym teleskopem. Jak wszystko w obserwatorium, także i on miał długą historię. Wpatrywały się w niego nie tylko niebieskie oczy naszego astronoma.

Dzisiejsza noc przyniosła narodziny kolejnej gwiazdy. Lecz Astronom tym razem nie poszedł świętować jej narodzenia. Już przy samych narodzinach z gwiazdą było coś nie tak. Wyglądało to tak jakby istniała od zawsze, tylko dzisiaj się ujawniła. Była ledwo widoczna. Świeciła tak słabym i chorowitym żarem, jakby walczyła o coś bardzo ważnego, o coś o co walczy każde istnienie. Gwiazda biła się o każdą upływającą godzinę-minutę-sekundę. Ona krzyczała łkającym głosem: P-O-M-Ó-Ż-M-I. Wiedziała jednak, że nikt jej nie usłyszy, że nikt jej nie pomoże.

Biedulka - pomyślał o niej Astronom. Przejął się owym mętnym światełkiem, które do samego końca zajęło jego dzisiejszą noc.

* * *

Pewnego razu Pradziad Astronoma usłyszał gdzieś, że badania astronomiczne potrafią przynieść duże przychody. Postanowił przerobić swój dom na obserwatorium astronomiczne. Dom miał bardzo korzystne do tego zamysłu położenie. Obserwatorium miało być więc założone na najwyższej górze w okolicy, trzeba bowiem wiedzieć, że Jastrzębia Górka należała już od jakiegoś czasu dziedzicznie do Pradziada. Tylko on znał tajemnicę owej góry, tylko on wiedział kto założył dom w którym mieszkał. Pradziad jednak ową tajemnicę zabrał do grobu, a okoliczni ludzie zawsze pletli różne wersje, a jedna była śmieszniejsza od drugiej. Tak więc historii obserwatorium nie znał nikt nawet jego mieszkańcy.

Pradziad zaplanował dokładnie przeróbki domu, plany obserwatorium powstawały dobre półtora roku. Nie przewidział on jednak tego, że będzie zbyt stary by przeprowadzić owe plany. Zmartwiony położył owe plany na strychu wśród wiszących sznurów czosnków, worków cebuli, ton kurzu, śmieci, porozwalanych mebli i innych starych rzeczy. Jego półtora roczna praca miała pójść na marne.

Minął jeszcze rok zanim jego syn zainteresował się, a właściwie zaraził chorobą astronomiczną. Pradziad wtedy to właśnie co sił skoczył na strych. Syn nigdy nie widział jeszcze tak rozpalonego ojca. Przejrzał dokładnie plany. Strasznie się dziwił, że ojciec mu nigdy wcześniej owych planów nie pokazał. Syn jeszcze tego dnia zamówił rzeczy potrzebne do budowy. Choroba astronomiczna zainfekowała na dobre umysł syna Pradziada. To właśnie w owym też czasie dobudowano drugie piętro. Z tamtego okresu pochodzą ceglane grube mury obserwatoryjnego, ostatniego piętra. Syn troszkę zmienił plany i tak na prostokątnym domu powstało stożkowate obserwatorium. Była to jedyna budowla widoczna w całej okolicy. Ostatnie, drugie piętro mieściło w sobie wynalazek Pradziada. Syn musiał zamówić 124 szyby, aby pokryć odpowiednio dach. Owym wynalazkiem było gigantyczne okno przez które można było godzinami wpatrywać się w niebo. Ludzie widzący te dziwo mawiali, że pradziad zbzikował już dawno temu. Mówili też, że stary miał taki wpływ na swojego syna, że ten dostał obłędu po nim.

Pradziad nieraz siadywał na bujanym fotelu brał swoją fajkę i z namaszczeniem wybierał cienkie paski krojonego tytoniu, po czym starannym ruchem ręki delikatnie je ugniatał w cybuchu. Gdy już kończył nabijanie fajki brał kawałeczek żaru z paleniska i żarzył godzinami cybuch swojej fajki, tworząc kółka, elipsy i inne dziwa. Siedział tak godzinami pykając i wpatrując się przez okno na ostatnim piętrze.

Okoliczni ludzie zwozili mu różne najdziwniejsze rzeczy, obrazy na których przedstawione były zaćmienia, komety, gwiazdy, mapy nieba. Ulubionym obrazem Pradziada był najzwyklejszy zachód słońca. Pradziad bardzo kochał ten obraz, zwiastował on nadejście nocy, najlepszej pory dla obserwacji gwiazd. Z początku był nie mały problem, gdyż mury w obserwatorium były okrągłe, a obrazy miały najczęściej płaski kształt. Syn musiał więc większość dzieł przerobić, tak aby w jak najlepszy sposób dopasowały się do ściany. Z małymi obrazami nie było w ogóle problemu. Lecz te duże trzeba było odzierać z ram i albo wieszać je bez nich, albo też tak jak zrobił z większością syn Pradziada, zmienić ich kształt. Do tego namaczał drewniane ramy. Moczył je tak długo w wodzie, aż zmiękły i dały się w prosty sposób przeformować. Używał do tego specjalnej własnoręcznie zrobionych łupek, które nadawały odpowiedni kształt namoczonym ramom. Po tym zabiegu, syn Pradziada delikatnie i bardzo wolno suszył ramy, tak że te po wysuszeniu miały odpowiednie kształty.

Pradziad po wybudowaniu obserwatorium, wpadł na genialny pomysł, aby założyć księgę opisującą zmiany na niebie. Zamówił więc u rzemieślnika zaprojektowaną przez siebie księgę. Nosiła ona nazwę, która w żaden sposób nie mogła się nie kojarzyć z rodzinną obsesją „Gwiezdne Astronomicum, czyli nieskończenie długie walki prowadzone na drugim świecie jakim jest nasze niebo”. Pradziad był dumny z wymyślonego tytułu. Na pierwszej stronie zapisał, że jego rodzina począwszy od niego, będzie spisywała wszelkie zmiany jakie zostaną zauważone na nieboskłonie. Jedyną rzeczą jaką zdołał zapisać jeszcze w czasie swego życia Pradziad, był niedokończony opis śmierci gwiazdy. Trzeba bowiem wiedzieć, że Pradziad umierał wraz z ową gwiazdą. Z tą różnicą, że gwiazda przeżyła go trzy dni. Jedno jest pewne Pradziad umarł szczęśliwie po spełnieniu swoich marzeń. Syn Pradziada na dobre zarażony miłością do astronomii, kontynuował pracę swego ojca. Z dokładnością zegarmistrza składającego metalowe trybiki zegarka, dokończył on, poruszającą nawet ludzi, śmierć gwiazdy.

Ojciec astronoma opowiadał nieraz swojemu małemu jeszcze wówczas synowi jak jego pradziadek zapoczątkował rodzinną tradycją, wtedy to też, zawsze pokazywał podpisy złożone przez Pradziada, Dziada i siebie. Mawiał wtedy: „Widzisz synku kiedyś, jak mniemam i twój podpis się tu znajdzie”.

* * *

Astronom z dnia na dzień markotniał, zakochał się biedak w nowej gwieździe i czuł w samym sercu, że jest ona ciężko chora. Gwiazda była tak delikatna. Tliło się w niej tak niewiele życia. Astronom zaniedbał inne gwiazdy. Chora gwiazda była dla niego najważniejsza. Po trzech godzinach obserwacji poszedł jak zwykle na godzinę, dwie do baru. Gdy zwierzał się ze swoich obserwacji barmanowi, ten głośno ziewając, dawał mu do zrozumienia, że życie jego gwiazdy interesuje go tak jak codzienne czyszczenie kibli, po pracy. Ludzie szyderczo się śmiali, pytali ile razy dziennie podaje lekarstwo swojej przyjaciółce. Astronom jednak nie brał tych uwag do siebie, a barman ze względu na duże napiwki gościa jakoś te jego opowieści znosił. Ludzie po codziennej pracy mieli inne ważne rzeczy, niż nieziemskie sprawy astronoma. Ludzi interesowało tylko czy sąsiad powiększył swój inwentarz i jak wypadną tegoroczne plony. Ludzie zawsze mieli inne zajęcia. Astronom dla nich był niczym szyba, przezroczysty, lecz niestety trzeba go było zawsze omijać.

Tylko raz astronom odegrał wielką rolę w ich życiu. Tylko wtedy zainteresowali się jego badaniami. Było to mniej więcej przed dwoma latami. Na niebie pojawiła się kometa. Ludzie spanikowali. Okoliczne stare baby gadały o nadchodzącym końcu świata. Wtedy to Astronom cieszył się dużą widownią. Ludzie słuchali jego opowieści o komecie. Interesowało ich tylko co prawda to czy kometa uderzy w ziemie czy też zniknie. Astronom opowiadał jak kometa ciągnie za sobą gazowy szalik, mówił, że takiej komety nie odnotowano od dłuższego czasu. Profesorowie z uczelni przyjeżdżali codziennie do Astronoma, żeby przepisać jego notatki na temat Gwiezdnego Lwa, gdyż tak nazwał ową kometę Astronom. Ludzie otrzymawszy od Astronoma zapewnienie o pokojowych zamiarach komety, co nieco się uspokoili. Jednak dopiero po zniknięciu komety z nieba, ludność wróciła do swej monotonnej codzienności, a Astronom stracił na zawsze swoich słuchaczy.

Tego wieczoru astronom nie miał szczęścia. Wrócił do obserwatorium. Stwierdził, że z gwiazdą jest nieznacznie lepiej. Ostatecznie o ósmej nad ranem sen zmorzył Astronoma. Astronom w ciuchach śmierdzących od dymu papierosów i fajek położył się w łóżku. Często zdarzało mu się spać w rzeczach. Nie zawsze miał siły, by po obserwacji włożyć swoją piżamę w pasy i śmieszną myckę na głowę. Zresztą nic nie zmieniło się od pokoleń. Tak sypiał Pradziad, Dziad, Ojciec, a teraz i on tak sypia.

* * *

Historii obserwatorium, a właściwie tego co kiedyś tam było nie pamiętał nikt oprócz ich założycieli i Pradziada. Jednak wraz ze śmiercią Pradziada historia, wybrała się z nim na tamten świat.

Były to czasy bardzo ciężkie i niespokojne, w państwie były prowadzone zacięte wojny(ludzie pokolenia Astronoma pamiętali tylko, że kiedyś była prowadzona jakaś wielka wojna), doprowadziła ona do zniknięcia okolicznych chłopów. Ludzie głodowali. Częste były wtedy napady grup dezerterów, którzy rabowali żywy inwentarz gospodarstw, biżuterię i inne drogie rzeczy, palili stajnie, obory, domostwa , a także mordowali okolicznych ludzi. Gospodarstwa więc waliły się, pola z braku chłopów zarastały chwastami. Po wojnie wcale nie było lepiej. Tylko nieliczni chłopi powrócili na swoje ziemie. Część znalazła się pod grubą warstwą ziemi, cześć znalazła swoje szczęście w drodze powrotnej, kalecy zaś nie byli w stanie podróżować lub uważali, że nie będą wstanie wyżywić swojej rodziny.

W okolice Jastrzębiej Górki, Jastrzębiej gdyż według wierzeń ludności zamieszkiwał ją kiedyś pięciometrowy wielki jastrząb, sprowadziło się dwoje nowych młodych chłopaków(to oni też zauważyli, że legenda w większym stopniu była wybujana – na Jastrzębiej Górce bowiem były największe legowiska jastrzębi i innych drapieżnych ptaków, pojedyncze drzewa, skałki, skały, głazy były czynnikiem sprzyjającym do zakładania gniazd). Tych dwóch nowych osadników uważano za odmieńców, bo czemuż to osiedlili się w takiej odległości od okolicznych ludzi? Na te pytanie nie znał nikt odpowiedzi. Jedno co zauważyli ludzie to to, że po między tymi dwoma chłopakami było jakieś pokrewieństwo. Zachowywali się jak bracia i podobnie zresztą wyglądali. Chłopacy często jeździli na targi, byli pracowitymi ludźmi, to też niech nie zdziwi was fakt że już po roku mieli jedna z największych i najlepiej prosperujących gospodarstw. Powoli wyglądało to tak jakby ludzie się do nich przyzwyczaili, kończyły się wstrętne plotki na ich temat. Zresztą może działo się tak, że jeden z młodzieńców poznał dziewczynę z okolicznego miasteczka, a stare zgrzybiałe ploty wspominały coraz to częściej o ślubnym kobiercu.

Po dwóch latach stało się coś dziwnego, bracia pokłócili się ze sobą . Ten samotny przeniósł się i osiedlił na Jastrzębiej Górce. Brat pomagał mu nadal pomimo sprzeczek i ostrych kłótni. Obecnie dzielili dochody z gospodarstwa na pół, zresztą już w owym czasie byli jednymi z bogatszych ludzi w okolicy. Minęły spokojnie dwa miesiące i wydarzyło się coś dziwnego. Owej nocy łunę z Jastrzębiej Górki widzieli nawet najdalej mieszkający ludzie. Nikt nie wiedział co się stało. Jedno jest pewne samotny brat zniknął na zawsze. W tamtych czasach istniało kilka wersji owego wydarzenia. Pierwsza mówiła, że po kłótni samotny brat zazdrosny o żonę i ogólne powodzenie życia swojego brata popełnił samobójstwo. Druga wersja głosiła , że samotny brat miał już wszystkiego dość i odszedł w nieznane strony paląc za sobą przybytek. Trzecia głoszona przez najzłośliwsze ploty mówiła, jakoby żyjący brat nie chciał się już dzielić dochodami z gospodarstwa, gdyż myślał o przyszłości już żyjącego w brzuchu żony syna, więc pod osłoną nocy poszedł, wkradł się do jego mieszkania, zamordował go, poczym spalił dom żeby nie zostały żadne dowody zbrodni. Prawdę jednak znał tylko zaginiony chłopak. Owa historia zaważyła jednak na całym dotychczasowym życiu żyjącego brata. Ludzie zaczęli się go bać. On chcąc się jak najbardziej oddalić od ludzi, odnowił dom brata i zamieszkał w nim z żoną i niedługo później narodzonym synem. W niedługim też czasie on sam oszalał zmarł w niejasnych okolicznościach zostawiając na pastwę losu swojego syna i żonę. Żona była silną kobietą. Dożyła długiej starości. Przed śmiercią zabezpieczyła życie swojemu synowi, sprzedając gospodarstwo obcym ludziom. Jej syn miał obecnie przysłowiowe góry złota, a że był raczej skromnym człowiekiem, toteż owe pokłady przetrwały do czasów Astronoma

* * *

Tylko jedna osoba od lat w barze siedziała tylko z powodu Astronoma. Tylko ona zwracała uwagę na jego wszystkie opowieści. Tylko ona nie cieszyła się z życia przyniesionego przez los, podobnie jak Astronoma nie interesowały ją sprawy zasiewów, hodowli i innych spraw związanych z życiem miasteczka. Uważała ona Astronoma za kogoś innego. On potrafił mówić godzinami o uczuciach. Zabrzmi to śmiesznie ale Astronom był człowiekiem grzecznym, wychowanym i w końcu dużo inteligentniejszym od tej całej sfory psów miasteczkowych. On jako jedyny potrafił się otworzyć na czyjąś krzywdę, on jedyny przeżywał, gdy z powodu wścieklizny trzeba było wybić w miasteczku wszystkie psy. Tylko oważ osoba interesowała się całym życiem Astronoma. Tylko ona tak dokładnie znała plan codziennego dnia Astronoma.

W barze była dokładnie pół godziny przed Astronomem, o ile było możliwe, gdyż Astronom nigdy nie nosił zegarka. Zawsze przez pierwsze dwie godziny obserwował gwiazdy, potem jakby nigdy nic przychodził do baru zamawiał piwo czasami dwa i opowiadał o gwiazdach, o ich uczuciach, wyglądzie i charakterze. Kochała te jego opowieści. Miała jednak przynajmniej jeden powód, aby nic nie pokazać po sobie, że zakochała się w tym chudzinie. Nie mogła pokazać po sobie ani troszkę zainteresowania opowiadaniami Astronoma. Nie dziwiło więc ją to, że Astronom nigdy do niej nie podszedł nigdy nic do niej nie powiedział. Ta osoba często płakała, że ludziom los nieszczęścia nosi. Miliony razy modliła się o zmianę dotychczasowego życia. Jak do tej pory nic absolutnie nie zapowiadało chociażby nie wielkiej zmiany.

* * *

Dziad Astronoma w niczym nie różnił się od każdego członka rodziny. On także był człowiekiem chudym i wysokim, z od razu rzucającym się w oko wysokim, nadającym inteligentniejszy wyraz twarzy, czołem. Dziad przycinał zawsze włosy do ówczesnej mody, nie za długie i nie za krótkie, brzmiała jego dewiza. Włosy miał koloru kruczoczarnego niby po matce, o której nic nie wiedział. W miasteczku słyszał o niej z dziesięć najprzedziwaczniejszych opowieści, poczym po prostu miał już dość – ojciec o matce nie wspomniał ani słowa z wyjątkiem „Synku piękna to kobieta była, obyś i ty kiedyś taką spotkał. Pradziada wysoko uniesiony nos mówił o nie posiadanym przez niego szlacheckim pochodzeniem(otrzymanym dopiero później przez swe zasługi na część Astronomii).Oczy koloru niebiesko-szarego miał na pewno po ojcu. Nosił krótko przystrzyżoną czarną brodę po końca życia z tymże, pod koniec życia zbielała mu do koloru mleka jak i jego przyłysawe włosy. Oprócz brody miał długie czarne wąsy. Ludzie z miasteczka gadali, że owe wąsy sam diabeł mu pielęgnował.

Dziad astronomią zainteresował się przez zachcianki ojca. Przy śmierci obiecał ojcu, że obserwatorium nigdy nie zostanie oddane w ręce obcych ludzi, a „Gwiezdne Astronomicum” będzie prowadził rzetelnie do końca życia. Zresztą astronomia wciągnęła go na dobre. Mając jeszcze trzydzieści trzy lata kupił teleskop – słysząc o nim z ust odwiedzającego go profesora. Teleskop to było jego marzenie. Chciał koniecznie zobaczyć wynalazek, który przybliżał niebo. Teleskop to było coś nowego , okazał się nieznanym jak na owe czasy wynalazkiem. Miał z cztery metry długości, wagę równą z jednej tonie, a nawet więcej, kształt teleskopy był stożkowaty. Pozłacane, ręcznie robione obwódki i obramowania, zawierające motywy związane z astronomią i obserwacjami, świadczyły o wysokim poziomie wykształcenia i nie lada wielkim talencie rzemieślnika który zrobił teleskop. Teleskop niemalże mówił, że nigdy nie miał trafić do przeciętnego człowieka. Teleskop miał jednak i swoją wadę. Z maleńkiej rysy na soczewce i wgnieceniu na obramowaniu tuż obok, można była wywnioskować, że pochodzenie teleskopu było nie tylko arystokratyczne, ale jego awanturniczy lub mniej ostrożni właściciele musieli go kiedyś potrącić. Dziad dał za owy teleskop nie małe pieniądze. Lecz dzięki oszczędnościom kilku pokoleń mógł sobie spokojnie na niego pozwolić. Teleskop z największą ostrożnością do obserwatorium przenosiło aż sześciu ludzi. Uważali oni Dziada za wielkiego dziwaka, lecz że dobrze płacił to robota szła szybko i bez zbędnych pytań. Żeby umieścić teleskop w obserwatorium Dziad musiał nieznacznie przerobić drugi piętro. Dziad na środku pokoju wybudował kuliste platformy, które mimo woli kojarzyły się z ołtarzem. Na owy ołtarz wchodziło się po porządnych ceglanych schodach. Nad ołtarzem na żelaznych potężnych belkach, zawierających tysiące zębatek, przekładni i innych rzeczy konstrukcji samego Dziada wisiał teleskop. Dzięki owej machinie można było teleskop po milimetrze przesunąć na każdy, nawet najdalszy zakątek nieba. Gdy obcy człowiek widział te nieziemskie rzeczy, patrzył z przerażeniem na Dziada, myśląc, że jest to nie człowiek, a ktoś rodem z samego piekła. Tak więc do dziada oprócz kogoś z uczelni nikt nigdy nie zawitał. Nieraz w okolicy straszono dzieci, że jak będą niegrzeczne to trafią na Jastrzębią Górkę, na której mieszkają diabły i czarownice.

Astronomiczna choroba Dziada była tak silna, że jego żona nie wytrzymała i urodziwszy mu jedynego syna, uciekła od niego. Dziad Astronoma jednak nie miał za złe kobiecie, którą kochał mniej niż niebo i gwiazdy. Kiedy opuściła go żona nie uczynił nic, nawet się nie ruszył by pójść jej szukać. Jego kolejną miłością był teleskop, to byłą jego jedyna prawdziwa żona. Trudno więc się dziwić, że o teleskop dbał lepiej niż o siebie. To właśnie dziad nawiązał kontakt z uczelnią, przyjeżdżali co miesiąc, by spisać wyniki obserwacji. Raz nawet przyjechał do niego profesor astronomii, lecz Dziad widząc, że ma człowieka inteligentniejszego od siebie po dwóch dniach wyrzucił go za swojego obserwatorium. Uczelni zależało jednak bardzo na przeprowadzanych przez Dziada obserwacjach, więc co miesiąc przyjeżdżał ktoś, kto spisywał rodzinną księgę. Zresztą i dziad miał z tego niezłe korzyści, gdyż uczelnia zobowiązała się, dawać mu dość wysokie kwoty pieniężne. Tak więc Dziad Astronoma wprowadził do życia rodziny nowy wynalazek jakim był teleskop i nawiązał duże znajomości z uczelnią.

Zawsze, gdy ojciec Astronoma opowiadał tę historię, w oku kręciła mu się łza, poczym stawał się smutny. Na pytanie Astronoma, dlaczego ojciec tak smutnieje, ojciec nic nie odpowiadał. Siadał tylko na fotelu i jak jego dziadek, a potem ojciec żarzył starą rodzinną fajkę. Gdy był to dzień wpatrywał się w obraz, na którym słońce właśnie zachodziło za horyzont, a oczom ukazywały się pierwsze gwiazdy.

Astronom nigdy nie uzyskał odpowiedzi na pytanie o śmierci Dziada. W okolicy mawiali, że jego Dziad pewnego razu zawarł pakt z diabłem. Diabeł namówił go, by poleciał do gwiazd, więc Dziad wyskoczył przez okno obserwatorium...

* * *

Dzisiaj jak zwykle po dwóch godzinach obserwacji, udał się do baru. W barze było mniej ludzi niż zawsze, mimo to Astronom rozpoczął cichym i smutnym głosem opowiadać barmanowi jak jego to gwiazda się męczy. Dzisiaj było już z nią trochę lepiej lecz mimo tego przez dwie minuty zdawało się, że gwiazda zniknie na zawsze. Błysnęła, potem znów błysnęła tylko, że tym razem nieregularnie i nie w rytmicznym tempie, poczym znikła na pół minut i Astronom naprawdę myślał, że to już koniec gwiazdy. Barman powiedział, że nie ma czasu dzisiaj na bzdury, więc jeśli Astronom chce zostać w lokalu musi zająć miejsce, gdzie indziej, byle by nie przy barze. Astronom rozejrzał się po lokalu. Oczom jego ukazał się normalny bar w wystroju miasteczkowym, dziesięć stołów, lecz dzisiaj tylko cztery były zajęte. Przy pierwszym siedziała nie znana mu para ludzi, którzy perfidnie na oczach wszystkich całowali się, a chłop machał łapą od spodni do biustu kobiety. Astronom, gdy zobaczył owe zaloty zaczerwienił się jak burak, a barman szepnął mu do ucha widzisz oni tak już tu figlują z dobre dwa miesiące pewnie niedługo ślub będzie, jak panna dowie się, że ma dziecko. Drugi stolik był zajęty przez trzech starych pierdzieli, dwóch z nich leżało nad niepełnym kuflem piwa, a trzeci bełkotał coś pod swoim starym nosem. Astronom pomyślał, że przynajmniej te dwa stoliki obejdą się bez jego towarzystwa(o ile w ogóle by ktoś się nim zainteresował). Biegł więc wzrokiem do trzeciego stolika, przy którym siedziała dwudziesto-paroletnia kobieta. Widział ją z widzenia. Codziennie siedziała sama przy stoliku sącząc przez słomkę jakieś soczki, albo drinki. Astronomowi spodobała się kobieta wysoka, szczupła szatynka miała dziwnie interesujący wzrok i takie magiczne oczy. Astronom przypomniał sobie, że kobieta była zawsze zamyślona, jakby bujała gdzieś daleko w obłokach. Nie myśląc dłużej ruszył w jej kierunku. Ona lekko wystraszona popatrzyła się mu w oczy. Miała piękne brązowe oczy. Astronom nigdy wcześniej nie przebywał tak blisko kobiety więc z trudem wyszeptał swoje imię i spytał się czy może, się przysiąść. Kobieta przyzwoliła Astronomowi lekkim ruchem ręki na zajęcie miejsca obok. Astronom ruch ręki przyrównał w myślach do delikatnego ruchu motylczych skrzydeł. Rozmowę niemrawo zaczął astronom, zadając pytanie „czy chciała by pani jakiegoś drinka?”, na co ona odsłoniła wysoką i cienką szklankę pełną jeszcze trunku. Astronom zaczął bąkać o gwiazdach. Zdziwił się jego nieznajoma z wielkim zainteresowanie słuchała jak Astronom przeprowadzał obserwację. Mówił o niedawno narodzonej gwieździe, która w niedługim czasie mogła zginąć, a on który całe życie spędził na obserwacji gwiazd nie może jej w żaden sposób pomóc. Kobieta zauważyła, że Astronom poczuwa się do winy z powodu swojej bezradności. Zaczęła więc go pocieszać. Astronomowi jej głos wydał się najsłodszą ambrozją, która łagodziła wszelki rany. Opowiadał kobiecie wszystko o gwieździe. Astronom chyba nigdy nie siał swoich słów na podatniejszy grunt. Kobieta spodobała się od pierwszego spojrzenia Astronomowi, więc ten czując, że najwyższa już pora na niego, przeprosił kobietę, poczym spytał grzecznie czy zastanie ją także jutro. Otrzymawszy przytakujące skinienie głowy panny, poszedł szybkim krokiem do obserwatorium. Zapomniał na jakiś czas o chorej gwieździe, więc gdy w obserwatorium spojrzał na gwiazdę, o mały włos nie dostał by zawału. Jego kochana gwiazda świeciła już dwa razy rzadziej. Dla Astronoma był to ciężki cios. Położył się na podłogę i zaczął płakać, wręcz szalał w spazmatycznym szlochu. Rozbijał swoje naczynia. Stopniowo, powoli zaczął się uspokajać. Resztę nocy spędził, na obserwacji ciężko chorej gwiazdy. Nie mógł zasnąć i tak wiedział, że stan budzi zbyt duże wątpliwości, by mógł choć na chwile zmrużyć oczy. Nad ranem zmęczenie wzięło górę, zwaliło go nagle z nóg. Spał wśród potłuczonego szkła i brudnej podłogi. Po niecałych pięciu godzinach snu obudził się. Miał dziwny sen. Wiedział, że to pod wpływem ostatnich wydarzeń, jednak nie przejmował się. Śniło mu się, że ludzie z okolicznych wiosek tłumnie poszli po broń. Wykrzykując przekleństwa zebrali się w końcu na Jastrzębiej Górce. Krzyczeli, że oni sami znajdą lekarstwo na jego gwiazdę poczym zaczęli strzelać w niebo. Powybijali połowę gwiazd. Zrobiło się całkiem ciemno. Astronom jednak zauważył, że wśród poległych gwiazd była także jego.

* * *

Z dzieciństwa Astronom dobrze pamiętał ojca. Jego ojczym całymi nocami przesiadywał przy zakupionym jeszcze prze Dziada teleskopie. Obserwował gwiazdy i z uczuciem odnotowywał starannym, kaligrafowanym pismem najmniejsze zmiany jakie to następowały na niebie. To właśnie z dzieciństwa pamiętał słowa ojca, który przy byle okazji mówił: „patrz i ucz się synku kiedyś i ty zostaniesz astronomem i będziesz jak ja godzinami obserwował niebo”. Już wtedy dzieciak wychowany na rodzinnych opowieściach okazywał swoje pierwsze oznaki zainteresowania niebem. Ojciec gdy na chwilkę zostawiał syna samego, po powrocie widział zachwycający obraz jak mały, naśladując ojca z wielkim zainteresowaniem oglądał gwiazdy. Ojciec wtedy to właśnie mówił: „widzisz synku nie ma istot bliższych ludziom niż gwiazdy. One też mają uczucia, rodzą się, żyją i umierają. Gwiazdy mają swoje charaktery, a każda z nich wygląda inaczej. Szkoda, że ludzie tak mało czasu poświęcają gwiazdom, a tak dużo czasu marnotrawią na inne przyziemne sprawy”. Owe słowa wykształciły młodego Astronoma, który nie tylko w niedługim czasie zaczął poważnie obserwować gwiazdy, lecz także można było śmiało powiedzieć, że chłopak wśród nich się urodził. Żył i wychowywał się z nimi. Rozmawiał z jedynymi istotami, które kochał bardziej od ludzi.

Zdanie Astronoma o ojcu było niewątpliwie bardzo proste i nieskomplikowane. Kochał go bardzo i bardzo go też nienawidził. Uważał ojca za nieudacznika. Jego ojciec nie zdziałał prawie nic w czteropokoleniowej tradycji. Zapisał jedynie kilka nowych stron w starej już księdze „Gwiezdne Astronomicum”, i przeprowadził renowację teleskopu. Lecz mimo tego Astronom niezmiernie nisko oceniał osiągnięcia swojego ojca w porównaniu do jego przodków. Astronom obiecał sobie, że zdziała o wiele więcej od ojca.

* * *

Jak co dzień gdy się budził ze snu brał chłodną kąpiel, a myjąc się marzył o jak najszybszym pojawieniu się nocy. Codziennie jadał skromne śniadanie. Dwie kromki chleba z cienkimi plasterkami mięsa, sera lub w zależności od pory roku pomidora, ogórka, czy rzodkiewki. Dzisiejszego dnia zjadł od niechcenia jedną kromkę chleba – zresztą nie był aż tak głodny, w końcu życie gwiazdy nie dawało mu spokoju. Z niechęcią siedział nad obliczeniami astronomicznym. W końcu znudzony zajął się opisem obserwacji przeprowadzanych wczoraj. Ledwo wegetując doczekał się w końcu wieczoru, chociaż wydawało mu się, że cała wieczność musi minąć do owego wydarzenia. Ze strachem powolnym ruchem zbliżył swe oko do teleskopu. Odetchnął z ulgą gwiazda istniała, a nawet było z nią dzisiaj jakby trochę lepiej. O dziesiątej ruszył co sił do baru, na spóźnione już spotkanie. Kobieta czekała na niego z niecierpliwością. Miała na sobie przepiękną aksamitną bluzkę. Astronom przeprosił za swoje spóźnienie i spytał czy czasem panna czegoś nie potrzebuje. Ona znów ruchem pokazała pełną jakiegoś zielonkawego płynu szklaneczkę, na której wisiał plasterek cytryny posypany cukrem i z której wystawała czerwono-zielona słomka. Astronom co tchu poleciał do baru po jedno piwo, przy czym barman jak zwykle rzucił mu do ucha obrzydliwą uwagę typu „ohoo hoo widzę, że mały chłoptaś z gwiazd przerzucił się na paniusie?” poczym klepnął go po ramieniu. Ludzie ze zdziwieniem patrzyli się na Astronoma, rzucając coraz to głupsze uwagi. Astronom czerwony jak cegła wrócił do stolika i od razu bez owijania w bawełnę zaczął mówić o gwiazdach. Kobieta strasznie ucieszyła się z dobrego samopoczucia gwiazdy, pytała Astronoma o jego rzeczy z tym związane. Astronom opowiedział o powstaniu obserwatorium i jak to się stało że jest ono jednym z najważniejszych w ich małym kraju. Po trzech godzinach jak gdyby nic astronom przeprosił pannę i umówił się z nią na jutro. Gdy się umawiał z nią zauważył mimo woli, że kobiecie popłynęła łza po policzku, jednak Astronom nie miał czasu się tym zająć.

Po wyjściu z baru Astronom z przerażeniem spojrzał na niebo, serce stanęło mu w gardle, wrzeszcząc na całe gardło „ Nie poddawaj, się gwiazdeczko proszę” pobiegł co sił do obserwatorium. W obserwatorium nie mógł uwierzyć własnym oczom. Jego gwiazda wydawała z siebie już ostatnie tchnienia. Smutek, żal zalał mu oczy wielkimi łzami. Na jakiś czas nie mógł spojrzeć w oko teleskopu. Opanował się dopiero po jakiś ośmiu minutach, zbliżył ponownie oko do teleskopu. Nie miał żadnych wątpliwości gwiazda krzyczała z bólu: JA UMIERAM, JA UMIERAM, JA UMIE... nie mógł nic zrobić, nie mógł jej w żaden Sposób pomóc, ulżyć w cierpieniu. Ona umierała powoli gubiąc swoje ostatki światła zaczynała znikać. O drugiej nad ranem nastąpił jej koniec. Gwiazda krzyknęła ostatkiem sił : RATUJ ASTRONOMIE. Poczym znikła na zawsze. Astronom wpadł w szał w drgawkach, w wielkim szale płaczu bił swoje ostatnie naczynia darł wszystkie prace. Astronom dopadł w końcu i teleskop za pomocą jednej dźwigni kilogramy metalu zębatek i innych rzeczy runęły metalicznym zgrzytem. Mam dość – wrzeszczał - i na co to wszystko się przydało, na co to wszy... Płacz uniemożliwiał mu wyraźne mówienie. W końcu dopadł i księgę. Paliła się w kominku wrzeszcząc ASTRONOMIE OBIETNICA. Teleskop przy śmierci wydał niski pękający dźwięk. Cała rodzinna tradycja zmarła wraz z umierającą gwiazdą. Astronom nie miał już nic związanego z miłością życia jedyne co mu jeszcze w życiu zostało to była kobieta, myślał, że przez ostatnie wydarzenia bardzo do siebie się zbliżyli. Padł ze zmęczenia wśród papierów, szkła metalu i innych rupiecie. Nie miał już sił żeby myśleć logicznie. Nie potrafił utrzymać ani sekundy dłużej otwartych oczu. Zasnął szybko. We śnie wrócił do baru. Okolicznych ludzi nie było. Była tylko ona. Znów rozmawiali, on śmiał się, cieszyły go każde słowa kobiety. Nagle zrobiło się ciemno zauważył, jak istoty wśród których żył i wychowywał się nakazują O-D-D-A-J-N-A-M-J-Ą. Nagle pojawili się okoliczni ludzi mieli przerażające dzikie gęby. Piana ciekła im z ust. Każdy miał broń. Krzyczeli z gwiazdami O-D-D-A-J-N-A-M-J-Ą. Astronom płakał, krzyczał, wrzeszczał, nikt nie chciał mu pomóc nikt nie przejmował się jego istnieniem. Nagle padł strzał jeden, a po nim cała kanonada. Widział ja k te dzikie bestie cieszą się z widoku jej krwi. Widział jak w końcu rozszarpują ją, niczym szaleńcze hieny. Chciał się obudzić tylko to latało mu w głowie. Chciał wstać. Z ulgą ujrzał znajome mury obserwatoryjnego pokoju. Miał drgawki i podwyższoną temperaturę. Poszedł wziąć kąpiel, cały był mokry od potu. Sen uważał za proroczy. Wiedział, że został na zawsze wyrzucony z królestwa gwiazd. Wiedział, że chociażby chciał nigdy tam nie wróci. Nienawidził siebie. Przed oczyma miał szczątku rodzinnego teleskopu. W duchu błagał „Ojcze przebacz mi, byłeś lepszy ode mnie, tak mocno ciebie kocham...” Z ust astronoma słyszeć można była płacz. Łkał biedak dobre dwie godziny. Zjadł skąpe śniadanie złożone z bułki i jednego jajka.

* * *

Pewnego razu Vladimir, z odległego kraju, szukał dla siebie odpowiedniej siedziby, w małym państewku doradzono mu, żeby pojechał w okolice Jastrzębiej Górki. Interesowały go od dosyć dawna badania związane s powstawanie gwiazd i ich przemian. Usłyszał na uczelni małego państewka, że kiedyś istniało tu wielkie obserwatorium. Ponieważ nieznajomy nie miał dużo rzeczy ze sobą wybrał się od razu do starego obserwatorium. Ludzie mówili żeby zaniechał swojego zamiaru, gdyż duchy od dosyć dawna zamieszkują Górę grozy, gdyż taką to dostała nazwę Jastrzębia Górka. Vladimir wiedział tylko tyle, że mieszkały tu cztery pokolenia astronomów, a ostatni astronom puścił swoje obserwatorium z dymem i uciekł lub popełnił samobójstwo. Kobieta w której się kochał słysząc te rzeczy porzuciła na zawsze tę okolicę i ruszyła w także nie znanym kierunku.

Jeszcze tego dnia Vladimir udał się na Górę Grozy nie bał się duchów, gdyż uważał je za wymysł okolicznych ludzi. Jego oczom ukazał się rujnujący budynek, który po odpowiedniej przeróbce mógł stać się naprawdę porządnym obserwatorium. W środku unosił się swąd spalonych rzeczy. Na samym szczycie ujrzał szczątki tego, co kiedyś było jeszcze teleskopem. Stanął i pomyślał, poczym sam do siebie powiedział „Wspaniałe miejsce”.

* * *

Astronom z niecierpliwością czekał do wieczora pierwszy raz, nie spóźnił się na umówione spotkanie. Opowiedział kobiecie o wszystkich wydarzeniach ubiegłej nocy. Skończył z nią rozmawiać dopiero o drugiej w nocy. Odprowadzał kobietę powoli do domu, mówiąc, że w życiu tylko ona mu już została. Mówił, że tylko ona jest ostatnia deską ratunku. Ona dziwnie milczała. Przez całą tę drogę nie wypowiedziała żadnego słowa. Posmutniała, je oczy błyszczały, błyszczały jak niegdyś kochane gwiazdy. W końcu dotarli do domu. Był to średniej wielkości ceglany dom, pokryty szarą dachówką. Ona płaczliwym głosem rzekła, żeby Astronom poszedł już do domu. Astronom jednak uparcie pytał o jutro. Z owej rozmowy wyrwał go skrzypiący odgłos otwieranych drzwi. W drzwiach ukazał się średniego wzrostu mężczyzna. Astronoma coś zatkało, coś ukłuło w serce, które nieznanym mu sposobem nagle znalazło się przy samym gardle. Ona przepraszała, lecz Astronom nie słuchał. oczy błyskały mu dziwnymi ogniami, błyskały jak znienawidzone gwiazdy, znienawidzony świat i ludzie na nim żyjący. Astronom pobiegł do domu po drodze płacząc i wyzywając cały świat. Zrozumiał, że jest jak gwiazda. Całe życie nikt nim się nie interesował, wyjątkiem kobiety w której to pokładał wszystkie nadzieje, a która nie mogła mu już pomóc. Doszedł do wniosku, że lepiej będzie jak i on zostanie taki jak jego gwiazda. Nikt nie zauważy jego zniknięcia, nikt nie przejmie się jego losem. Jeszcze tego dnia wyjechał z miasta. Obserwatorium spalił, spędził tam całe swoje życie, zmarnował tyle czasu. Obserwatorium kojarzyło mu się teraz już tylko z niemiłymi wspomnieniami. Jechał gdzieś w nieznanym kierunku. Nikt nie wiedział nawet dokąd, bo nikt się oto nie pytał. Astronom zniknął na nieboskłonie ludzi.

KONIEC


słaby+ 16 głosów
Tylko zarejestrowani użytkownicy mogą komentować i oceniać teksty
Zaloguj się Nie masz konta?   Zarejestruj się
NATASZA
NATASZA 24 kwietnia 2007, 15:29
GWIAZDY NA DO TO JEST JAZDA JAK NIE WIEM ONI NIE MAJA WSTYDU
przysłano: 22 lipca 2001

Strona korzysta z plików cookie w celu realizacji usług zgodnie z Polityką prywatności.
Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do cookie w Twojej przeglądarce.

Zgłoś obraźliwą treść

Uzasadnij swoje zgłoszenie.

wpisz wiadomość

współpraca