Niebieski deszcz

Carbo

- Wpadłem jak śliwka w gówno.

- Nie jest tak źle. Wiesz, ja wierzę, że wszystko będzie dobrze.

- Mnie zupełnie nie obchodzi co Ty o tym sądzisz. - powiedział szukając wzrokiem zawieszonego na ścianie zegara

Siedzieli jeszcze chwilę w ciszy po czym Harry wstał i bez słowa wyszedł. On podniósł słuchawkę i nacisnął przycisk memo5. Po kilku sygnałach odezwała się automatyczna sekretarka. Znajomy kobiecy głos rozkazał mu czekać na sygnał.

- Piiip. - usłyszał w słuchawce. Zupełnie nie wiedział co ma powiedzieć.

-To ja... Jeśli tam jesteś to podnieś... Proszę cię... Alison ja cię nadal kocham... Ktoś przerwał połączenie. Zadzwonił jeszcze raz. Zajęte.

- Pewnie odłożyła słuchawkę - pomyślał.

Podszedł do barku i nalał sobie brandy. Zgasił światło i podszedł do okna. Central Park wyglądał dziko i niedostępnie niczym Puszcza Amazońska.

Zaczęło padać.

Pomyślał, że nikogo tam teraz nie ma, więc postanowił tam pójść.

Zamknął drzwi i czekał na windę gdy przybłąkała się pani Goltern. Spojrzał na nią i już wiedział, że nie minie go historia choroby jej kota. Przyjechała winda.

- Dzień dobry pani Goltern! - powiedział.

- Tak, tak chłopcze! - odpowiedziała wsiadając za nim.

Nienawidził jak mówiła do niego per chłopcze. Co z tego, że jest o czterdzieści lat starsza. Już nawet rodzice nie mówili do niego chłopcze.

- Możesz nacisnąć parter. - powiedziała jak gdyby nie zauważając, że on właśnie to zrobił. - Kiedyś kiedy byłam młodsza, zawsze wchodziłam i schodziłam po schodach, a potem Jeremy kupił to mieszkanie... A wiesz, że takiej stara kobieta jak ja nie daje już rady wchodzić po schodach na ósme piętro... Te przyciski są takie małe, że nie sposób ich znaleźć bez okularów... I w dodatku Felix znowu zachorował... W czasach mojej młodości by cierpiał, ale teraz są specjalne kliniki... Nawet nie masz pojęcia chłopcze, jakie to leczenie jest kosztowne.

Winda zbliżała się do piątego piętra, więc on czym prędzej nacisnął przycisk.

- Do widzenia pani Goltern!

- Tak, tak chłopcze! Postanowił dalej zejść schodami.

W holu nie było nikogo. Jak zwykle przy drzwiach stał Tom w swoim uniformie i foliowym przezroczystym płaszczu.

- Dzień dobry Tom!

- Dzień dobry panu! Ale leje! Podobnież ma padać do końca tygodnia.

- Tak, możliwe... - odpowiedział nie usłyszawszy pytania.

- Pan wychodzi?

- Idę na spacer.

- W taką pogodę? I to bez kurtki? Zaraz dam panu parasol.

- Nie trzeba...

- Ależ tak ... Proszę. - podał mu czarny, długi parasol.

Wyszedł z budynku i nie otwierając parasola przeszedł przez ulicę, wpadając przy tym po kostkę do kałuży. Ani mokra nogawka i skarpetka, ani woda w bucie, w niczym mu nie przeszkadzały. Ruszył w stronę przecznicy prowadzącej do Central Parku. Zanim doszedł do końca przecznicy był już cały mokry. Koszula niemal przykleiła się mu do ciała. Postanowił pójść nad jezioro. Usiadł tam na ławce i czekał. Co chwilę patrzył na zegarek, denerwując się coraz bardziej. W jego rodzinnym domu zwykle o tej porze zaczynała się świąteczna kolacja. Do New Jersey zjeżdżała się cala pieprzona rodzina ze swoimi denerwującymi nawykami i tymi samymi co roku problemami. Ale on nie uległ tym razem namowom matki, bo wiedział, że znowu musiałby prosić Brendę żeby z nim pojechała i chciała udawać jego dziewczynę, na co ani ona, ani on nie mieli ochoty. Za pierwszym razem to całe przedstawienie nawet ich bawiło, ale teraz kiedy dowiedział się, że Brenda coś do niego czuje, to przestało być zabawne.

Postanowił do niej zadzwonić.

Wstał z ławki i otworzył parasol. Chociaż i tak był całkowicie mokry trzymanie parasola poprawiło mu humor.

Na jego widok. Tom uśmiechnął się lekko nic nie mówiąc.

- Dziękuję za parasol. - powiedział i poczłapał do windy pozostawiając za sobą wielkie mokre plamy. Dopiero w windzie zorientował się jak żałosny widok przedstawiał swoją osobą. Nie zadzwonił od razu do Brendy, najpierw zadzwonił do Alison, ale ona nie chciała z nim rozmawiać. Brenda także nie skakała z zachwytu gdy go usłyszała. Dopiero gdy on zniżył się do błagania, ona powiedziała, że może do niego przyjedzie. Była już po pół godziny. Ubrana w czarne jeans'owe spodnie i rozciągnięty wełniany sweter, tryskała dobrym humorem. Gdy zobaczyła go w stojącego w drzwiach w mokrym ubraniu, w którym pozostał by sprawiać wrażenie bezradności. Wybuchła niepohamowanym śmiechem, który udzielił się także jemu.

- Co ty robisz? - weszła do środka nie czekając na zaproszenie.

- Próbuje złapać zapalenie płuc.

- Lepiej się przebierz... Zrobię ci gorącą kawę.

W restauracji był dziesięć minut przed czasem, co mu się raczej rzadko zdarzało. Kelner zaprowadził go do stolika i podał menu. On powiedział, że z zamówieniem jeszcze zaczeka i od niechcenia zaczął przeglądać kartę.

Drogie zagraniczne restauracje mają to do siebie, że ceny są pięć razy wyższe niż powinny być, a i tak nigdy do końca nie wiadomo co się dostaje. Z zaciekawieniem przyglądał się ludziom tutaj przychodzącym. Poubierani w drogie garnitury, ze złotymi zegarkami na rękach i złotymi kartami w portfelach popijają wodę po trzy pięćdziesiąt za szklankę tak jak kazał dietetyk, któremu płacom po kilka tysięcy miesięcznie.

- Dzień dobry panie Norman, jak tam żona, nadal zdradza pana z kierowcą. - powiedział do siebie kiwając mu uprzejmie głową. - Jest i pani Collins. Nadal kantuje pani urząd podatkowy? Nieładnie Jackson - przekręty na giełdzie. Pani Sims - w jaki to sposób umarł pani mąż? Harris - czy ta blondynka, z którą pan przyszedł na pewno jest pana córką? Alison - ile to już serc złamałaś?

Wysoka długonoga brunetka spojrzała na niego. Uśmiechnął się do niej, a ona odwzajemniła uśmiech.

- A więc zrobiłeś to.

- Tak jak chciałaś. Czy teraz jesteś szczęśliwa? - zapytał intonując jak dziecko.

- Nie, wiesz, że mi nigdy o to nie chodziło. - odparła z przekorą. - Powiedz, jak to zrobiłeś?

- Chcesz znać szczegóły. A może mam ci zademonstrować.

- Dzwoniła do ciebie od tamtego czasu?

-Nie... Czy to źle?

- Spodziewałam się czegoś więcej.

- Alison o co ci teraz chodzi? - podniósł głos skupiając na sobie wszystkie spojrzenia. Popatrzyła na niego udając wielce urażoną. On wstał i skierował się do wyjścia.

- Czy ty mnie już nie kochasz? — rzuciła za nim próbując zrobić jakieś zamieszanie.

On nie oglądając się za siebie wyszedł odprowadzony głupim pomrukiem na sali.

Wyjął z kieszeni telefon i zadzwonił do Harrego. Rozmawiał z nim chwilę w drodze do swojego drogiego samochodu. Pojechał na lotnisko. Długo się zastanawiał co ma zrobić. Postanowił jednak lecieć. Po godzinie już .siedział w samolocie. Pierwsza klasa - jak zawsze.

- Brenda musimy porozmawiać. Chcę ci wszystko wyjaśnić.

- To jak mnie potraktowałeś... Ty nie zasługujesz na drugą szansę.

- Ja nie chcę drugiej szansy. Ja chcę ci to wszystko wyjaśnić.

- Nie ma co wyjaśniać. Jak mogłeś tak postąpić?

- Proszę uspokój się i zechciej mnie wysłuchać.

- Dobra mów, byle szybko.

- Nie przez telefon. Spotkajmy się w Blue Cafe.

- Kiedy?

- Za pół godziny.

- Nie mogę... O siódmej i lepiej się nie spóźnij.

- Dobra o siódmej w Blue Cafe.

Zaczął zastanawiać się jak jej to powie i jak ona na to zareaguje.

- Nie jest dobrze. - pomyślał.

Zdjął spodnie i poszedł pod prysznic. Odkręcił najpierw zimną wodę, a dopiero po chwili ciepłą.

Nagle ktoś przyparł go do ściany przyciskając jego głowę do zimnej glazury.

Otworzył oczy. Było już w pół do siódmej. Pośpiesznie się ubrał i wybiegł z mieszkania. Ona była trochę podenerwowana. Spojrzała na niego, a gdyby mogła spojrzeniem zabić on już by nie żył.

- Przepraszam, że musiałaś czekać... - zaczął się tłumaczyć, ale widząc, że jej to zupełnie nie interesuje zamilkł.

- Czekam już piętnaście minut. Ty masz teraz jakieś dziesięć. Start! - powiedziała patrząc na zegarek.

- Przestań to nie jest zabawne...

- Zostało ci dziewięć trzydzieści.

- Brenda, powinienem ci wszystko wyjaśnić, ale nie wiem jak to zrobić, żeby cię nie zranić.

-Zacznij od początku.

- Słuchaj to nie ma sensu. Mógłbym i cały dzień przekonywać cię, że tak naprawdę to nie moja wina, ale ty i tak nie uwierzysz, więc ci tego oszczędzę.

- Czy ty wiesz, jak ja się teraz czuję? Jak pierwsza lepsza, która sypia z tobą dla twoich pieniędzy.

- Przecież wiesz, że ja cię nigdy tak nie traktowałem. Jesteś dla mnie niemal siostrą.

- Mam nadzieje, że ona jest tego warta.

- Nie, nie jest... Ale ja jestem głupi...

- Wiesz, to już nie ma znaczenia. Ja już nie chcę ciebie widzieć.

- Rozumiem to, ale nie bądź dla mnie taka surowa.

- Surowa? - roześmiała się - Powinnam ci obciąć język i coś jeszcze.

- Ja nie chciałem cię wykorzystać.

- Nie? Chciałabym w to wierzyć. Wiesz, jesteś skurwielem. Od dawna wiedziałeś, że ja cię kocham... A teraz co? Przespałeś się ze mną. „Było miło, ale ja i tak nic do ciebie nie czuję." Masz... - rzuciła na stół kopertę -Teraz jesteśmy kwita. Nie dzwoń do mnie więcej.

Otworzył kopertę. Wyjął z niej tysiąc dolarów.

- Reszty nie trzeba. - wstała i odeszła.

On nawet nic nie powiedział. Siedział spokojnie i myślał patrząc na pieniądze.

- Czy teraz jesteś zadowolona? Nie musiałaś do niej dzwonić.

- Nie, ale bez tego nie było by zabawy.

- Alison, jesteś naprawdę podła.

- Dziękuję... Spotkamy się wieczorem?

- A mam wybór?

- Nie.

- No to do zobaczenia...

Carbo
Carbo
Opowiadanie · 25 lipca 2001
anonim