Jeśli masz to szczęście i nie jesteś lokatorem szpitala psychiatrycznego, tylko odwiedzasz kogoś bliskiego- to już czujesz cholerne szczęście. Pamiętam sympatyczną, wrażliwą studentkę biologii, zestresowaną kierowniczkę poczty- pracoholiczkę, zagubionego artystę-malarza, udręczoną matkę, która połknęła szpilki, miała dwójkę dzieci. Rozmowa z nim była jak podróż bez celu, bez wiary, ale pozwalała zrozumieć, z jakich powodów trafia się do przybytku wyrzutków społeczeństwa. Nie opowiem ich historii, to instrukcja jak zostać wzorowym schizofrenikiem, przepis na szczęście. Mózg jest takim delikatnym urządzeniem, w tym miejscu o niczym nie myślisz, psychotropy pomyślą za ciebie. Lekarze są, jesli o to pytasz, ot sami odchodzą od zmysłów, nikt normalny nie podejmuje sie takiej pracy. Wrażliwcy, te ich niekończące się egzystencjale pytania, powinni sobie tak dla atrakcji zwiedzić to ,,cudowne miejsce”, do którego chcą trafić na własne życzenie.
11 września zebrał żniwo, niektórzy myśleli, że to koniec świata.
Zwykły dzień na oddziale zamkniętym: dłonie i ciało opięte pasami, silne leki odbierające wolność myślom, agresja, notoryczna kradzież jedzenia, okropny i nigdy nie kończący się bełkot kobiet stłoczonych na małej przestrzeni, włosy rzucone w nieładzie, spojrzenie bez wyrazu, dłonie zaciśniete na łyżce, brak noży. Paradoksalnie spokoju tam nie znajdziesz. Nie można przewidzieć, co nas spotka, ale każdy zły dzień można pokonać...Słoneczny dzień w parku na ławce, ot tam sobie rozmyślaj o końcu świata... młody człowieku bez wyrazu...
Nie, to nie jest to. Za bardzo skracasz, nie masz cierpliwości, to są tylko słowa hasła, co zdanie, to puenta. Nie dajesz czytelnikowi żadnej szansy.
:)