Mijał kolejny bezsensowny dzień w szkole. Jeden z tych kiedy to wszyscy siedzą nie robiąc nic i zastanawiają się kiedy się skończą lekcje. Było wyjątkowo słonecznie, gorąco i duszno, niemiłosiernie duszno. Każdy oddech wydawał się być wysiłkiem ponad ludzkie siły. Wdech – wydech, wdech – wydech... Aż odechciewa się żyć. Lekcja fizyki ciągnęła się dzisiaj w nieskończoność niczym brazylijski serial. Po ośmiu godzinach nauki w czterdziestostopniowym upale nawet otwarcie drzwi i wszystkich okien nie przyniosło ulgi parującym mózgom.
Nauczyciele, w głębi ducha dziękowali Bogu za to, że trzecia B nie miała dzisiaj wuefuu. Siedzenie w jednej sali z trzydziestoma spoconymi chłopakami mogło przyprawić o mdłości nawet Ziomkowskiego. Ten jak zwykle siedział niemal nieruchomo i prawie automatycznie tłumaczył kolejne zagadnienie z optyki.
Rafał znudzony lekcją, rozmyślał o swoich ocenach, ale wiedział, że dobrze mu w tym roku poszło, więc niczym się nie przejmował. Wczoraj Marta znowu go wkurzyła, wypytując o to co pół roku temu było pomiędzy nim, a Dorotą. On oczywiście wymigiwał się od odpowiedzi, więc pokłócili się. Zastanawiał się czy to ma nadal sens, czy ciągle więcej ich łączy niż dzieli. Uświadomił sobie, że ona mu tego nigdy nie zapomni, a z czasem będą się kłócić o każdą bzdurę.
– Dlaczego to wszystko jest takie popieprzone? – pomyślał.
A do tego wszystkiego matka każe mu jechać na ślub Mariusza. Zupełnie nie miał na to ochoty. Oni przecież ledwo się znali, nie mówiąc o tym, że nie byli nawet rodzeństwem, a ich kontakty były sporadyczne, do przypadku do przypadku. Oni nigdy nie byli rodzeństwem. Rafał zaplanował sobie, że zostanie w domu, a w sobotę po za-kończeniu roku, zamiast na wesele gdzieś pod Olsztyn, pojedzie na koncert.
– Na pewno bidzie O.N.A., może T.Love, no i źle by nie było gdyby był i Kult, ale to się dopiero okaże. – pomyślał. Postanowił, że wieczorem zadzwoni do Patryka. Umówią się na czwartek albo i na jutro to zagrają w sajbera albo inne RPG. Rysował coś długopisem w zeszycie od fizyki, który założył dwa tygodnie temu gdy poprawiał się na piątkę. Siedział nie wykazując najmniejszego zainteresowania lekcją, ale Ziomkowski nie zwracał na niego uwagi. Równie dobrze mogłoby go tutaj nie być, a fizyk i tak postawiłby mu bardzo dobry.
Tomek i resztki klasy, pozostałe na ostatniej dzisiaj lekcji nudziły się niemiłosiernie, a poruszenie w sali nastawało jedynie wtedy, gdy nauczyciel niespodziewanie zadawał jakieś pytanie. Dopiero wtedy dało się słyszeć wertowanie książek i niezbyt ciche podpowiedzi,
Ziomkowski wyczytał nazwisko. Wstał Jacek i chociaż nie miał najmniejszego pojęcia jak brzmiało pytanie, wyrecytował z przekonaniem to co usłyszał od Pawła Berga. Nauczyciel, jak zwykle niezadowolony z odpowiedzi, kazał mu siadać i po raz kolejny zaczął tłumaczyć dzisiejsze zagadnienie.
W pół słowa przerwała mu Bednarska, która właśnie dostojnie wkroczyła do sali. Przeprosiła oficjalnie za najście, podeszła do Ziomkowskiego i powiedziała mu coś na ucho. Jego twarz posmutniała, Zrobił minę skopanego psa i usiadł z powrotem na swój stary, kręcony fotel. Ona odwróciła się do uczniów i stała chwilę czekając, aż umilkną rozmowy, żarty i głupie śmiechy. Wszyscy patrzyli na nią, a ona, niczym uczennica zupełnie nie przygotowana do lekcji, która ma nadzieję, że od odpowiedzi wybawi ją dzwonek na przerwę, patrzyła to na podłogę, to na sufit, to na drzewa za oknem, które
zamarły w bezruchu, zupełnie tak samo jak klasa czekająca na złą lub dobrą wiadomość.
Nagły powiew wiatru otulił jej skupioną twarz. Wyjęła z kieszeni zmiętą, beżową chusteczkę i otarła dwie krople spływające jej po policzkach.
– Mam złą wiadomość. W piątek... – odezwała się wreszcie zachrypniętym głosem. – ...w piątek o godzinie dwunastej... – znowu przerwała.
– Na elektronice. – pomyślał Rafał.
– ...Patryk Mielicki miał wypadek. Niestety zginął na miejscu. - wyszeptała niemal płacząc.
Jej słowa zahuczały Rafałowi w głowie.
– Nie. To nie możliwe. – powiedział albo tylko mu się wydało, że mówi. Wzbierał w nim histeryczny śmiech.
Cisza tak okropna dla wszystkich, opanowała każdą szczelinę i doprowadzała do szału. Chłopcy czekali, aż ktoś powie, że to był tylko żart, ale nikt nic nie powiedział.
Rafał wybiegł z sali. Dopiero w Łazience zaczął płakać. Usiadł pod ścianą, zakrył twarz rękoma i płakał. Nie chciał wierzyć w żadne jej słowo. Zamknął oczy i zapragnął by to wszystko okazało się jedynie koszmarnym snem, o którym zapomina się zaraz po przebudzeniu. W jego głowie krążyło tysiąc myśli, nad którymi zupełnie stracił kontrolę. Jego umysł natarczywie atakowało jedno słowo–pytanie wyrażające dezorientację, która go ogarnęła.
– Dlaczego? – zrobiło mu się słabo.
– O Boże, dlaczego? – wszystko w nim krzyczało – Boże, dlaczego? – powtarzał, czekając bez skutku na odpowiedź. Jego ukochany Bóg, który pomógł mu już tyle razy, milczał.
– To całe życie nie ma żadnego sensu... Nic nie ma sensu... Nie ma nic... – po raz pierwszy pomyślał o śmierci i nie bał się jej. Przestraszył się jedynie swojej odwagi, ale wszystko było mu obojętne. Przypomniał sobie dziwne zdanie z brudnopisu Patryka:
"Życie nie ma sensu, a potem się umiera."
– To ja jestem winny. – przeraził się swoich słów bo uświadomił sobie, że to prawda.
Tyle razy Patryk chciał porozmawiać, ale spławiał go bo akurat przychodziła Marta, tyle razy opowiadał o swoich problemach i nigdy go nie wysłuchał. Ale to już nie ma znaczenia, dla Patry-ka już nic nie ma znaczenia.
Bednarska popatrzyła po bladych twarzach chłopców.
– Jutro w Kościele Wniebowstąpienia na Żbikówku... – kontynuowała – ...odbędzie się o godzinie dwunastej msza święta, a potem pogrzeb. Przekażcie nieobecnym, że nie będzie jutro zajęć.
– Możecie już iść do domu. – dodała po chwili – Tomek spakuj Rafała.
Nikt nie powiedział słowa. Nikt nie cieszył się ze wcześniejszego zwolnienia i nawet Szczygieł, który zawsze umiał rozluźnić sytuację milczał.
Rafał powstrzymał się od płaczu dopiero kiedy usłyszał kroki. Otworzył oczy. Koszmarny sen nadal trwał, ale teraz był bardziej realny niż przedtem. Przed nim stał Tomek trzymając w ręku jego plecak. Wyciągnął do niego rękę.
– Wstawaj. – powiedział.
To jedno słowo znaczyło teraz więcej niż slogany typu: "ja też nie mogę w to uwierzyć", czy "ból minie".
Rafał pochwycił dłoń i podniósł się. Umył zimną wodą twarz i wziął plecak.
– Ty nic nie rozumiesz, prawda? – zapytał się Tomka.
– Rozumiem wszystko, chodź.
Przez całą drogę do domu Rafał milczał i nawet nie słuchał te-go co mówi Tomek. Po prostu szedł nie zwracając na nic uwagi.
– On pisał, że się zabije. Pisał o tam już dawno. – powiedział wreszcie.
Tomek nic nie mówił.
– Ja mu na to pozwoliłem... Nie brałem go na serio... Rozumiesz?
– Tobie naprawdę wydaje się, że mogłeś coś zrobić, że mogłeś mu pomoce? To nie prawda. Nie mogłeś nic zrobić, nikt nie mógł...
– Wiesz co, idź stąd. – wrzasnął na Tomka – Nie wkurwiaj mnie, dobra...
– Dobra. – Tomek zatrzymał się, a Rafał poszedł dalej.
Obudził się o pierwszej w nocy. Osiedle o tej porze było puste, ciche, śpiące i martwe. Wszystkie jego myśli krążyły wokół jednego - śmierci.
– Lody śmietankowe... – Pomyślał by uwolnić się od strachu – moje ulubione, włoskie, są takie puszyste i zimne jak martwe ciało... Nie!
– Słońce, lato, plaża, morze, pływanie w morzu, wypadek, okropna śmierć!
– Słońce, światło, życie, światło w tunelu, śmierć!
O czymkolwiek nie pomyślał na końcu zawsze czekała śmierć. Ostateczna i nieuchronna - śmierć.
Gdy wrócił do domu, położył się do łóżka, ale nie mógł zasnąć. Leżał w ubraniu na świeżej pościeli, nie zdjął nawet butów, ani kurtki. Jedynie plecak porzucił w przedpokoju. Leżał w zupełnej ciszy i niemalże całkowitej ciemności. Myślał o śmierci.
Ciszę rozdarło pukanie do drzwi jego pokoju. To rodzice wrócili z pracy i o dziwo zechcieli zainteresować się swoim synem. Pewnie znowu mają o coś do niego pretensje.
– Rafał otwórz, chcemy z tobą porozmawiać. – w donośnym kobiecym głosie nie było słychać ani krzty cierpliwości. Nie miał ochoty wstawać.
– Odpierdol się! – Krzyknął, wywołując wojnę na groźby, przekleństwa i skryte głęboko żale. Kłócili się pół godziny zanim Rafał powiedział, że zabił się Patryk i dlatego ma ich ważne sprawy w dupie. Dali mu spokój i z satysfakcją tolerancyjnych rodziców odeszli do swojego świata przyziemnych problemów ciągłego braku pieniędzy i czasu.
Po godzinie leżenia nadal nie mógł zasnąć. Usiadł na Łóżku rozglądając się po pokoju. Cztery ściany, okno, drzwi, meble i cała reszta była w tej chwili dla niego niczym. Martwe oczy patrzące na niego z plakatów nie chciały mu w żaden sposób pomóc.
Szybki ruch ręki i nie ma już Metallici. Następny – tym razem Sepultura, następny – odeszło Iron Maiden, potem Clawfinger i Sleyer. Nirvana. Kilka następnych, szybkich, przepełnionych bezradnością szarpnięci nie ma już żadnego śladu po tym w co wierzył całe życie. Jeden krok do przodu i nic już nie ma sensu.
Około dziewiątej przyszła Marta, zapewne poproszona o to przez jego matkę. Nie miał ochoty z nią rozmawiać. Wiedział, że za chwilę i tak by się pokłócili, więc jak najszybciej mógł spławił ją.
Kiedy udało mu się wreszcie zasnąć, przyśnił mu się Patryk. Krzyczał o pomoc, ale Rafał tylko stał patrzył się i głupio uśmiechał.
Włączył radio, po raz pierwszy od ponad tygodnia. Leciała piosenka Nick'a Cave'a. Zapalił lampkę przy łóżku. Zimne powietrze napłynęło przez uchylone okno. Zachmurzone niebo dawało złudną nadzieje na burzę. Na szafce koło wierzy leżało kilka płyt. Otworzył szerzej okno i wziął wszystkie siadając z powrotem na łóżku.
Black - jego ulubiona. W radiu jakaś kobieta mówiła o tragedii jaką przeżyła, kiedy złapała gumę i musiała sama zmieniać koło. Rafał był wściekły. Ona mówiła, że to był koszmar i w ogóle najgorsze co ją w życiu spotkało.
– Co ona, kurwa, może wiedzieć.
Czarny krążek zniknął w ciemnościach otchłani obłudy. Zaraz potem przez okno wyleciało pudełka i reszta płyt. Ostatnia. Rzucił nią o ścianę tak mocno, że jej szczątki rozleciały się po całym pokoju.
Podszedł do okna. Gęsia skórka na całym ciele przypomniała mu, że on ciągle żyje. Usiadł na parapecie i myślał o Marcie. Wziął telefon, ale wahał się czy zadzwonić. Wykręcił numer.
– Bip... bip... bip... – Odłożył słuchawkę. Jeszcze raz. – Bip... bip... bip... bip... bip... bi... Halo - odebrała matka Marty.
– Mówi Rafał, proszę obudzić Martę. - powiedział spokojnie, ale stanowczo. W słuchawce zaległa cisza.
– Rafał dobrze, że dzwonisz.
– Chciałem usłyszeć twój głos... Marta, przepraszam... – odłożył słuchawkę i wyłączył telefon. Ubrał się i wyszedł na dwór. Chodził dość długo po osiedlu nie zważając na godzinę policyjną. Chciał pójść do Marty, ale gdy był koło jej bloku nie miał odwagi spojrzeć jej w oczy. Patrzył chwilę w jej okno, w nadziei że ją tam ujrzy, bo światło mówiło, że i ona nie śpi.
Siedział przed jej blokiem dopóki nie zaczęło świtać. Poranna mgła spowiła domy, drzewa, samochody, a nawet jego cierpienie, nadając mu niewyraźnych kształtów. Znajome miejsca były dzisiaj zupełnie inne niż zwykle. Nigdy wcześniej nie wydawały się mu takie puste, zimne i martwe. Nawet ławka przy ulicy Świętej Heleny, na której tak często przesiadywali po lekcjach i podpisali się markerem, była dzisiaj tylko kawałkiem drewna i betonu zniszczonym przez czas. I chociaż było widać niewytarte jeszcze "Ladnar" Rafała i "Sambady" Patryka nie miało to już żadnego znaczenia. "Kogoś" już nie ma, a "Ladnara" nigdy nie było.
Msza w Kościele i cały pogrzeb przekształcił się w wielkie widowisko. Przyszło kilkaset osób, których Patryk nie znał, ale i oni nie mieli zupełnie pojęcia kim on był.
Rafał usiadł na niskim murku oddzielającym plac kościoła od ruchliwej ulicy. Kiedy tu przyszedł stanął i v przerażenia obserwował jak jakaś smarkula bawi się w najlepsze tym, że nie poszła do szkoły, a później jedzie pod "pajac" kupić sobie modną, bawełnianą bluzeczkę. Przez chwilę miał ochotę powiedzieć jej co o niej myśli, ale po co. Dla niej to i tak nie ma znaczenia. Rafał nadal był w szoku. Siedział i z nikim nie rozmawiał. Nawet rodzice wyszli z domu wcześnie rano, zanim wrócił. Ile razy myślał tej nocy o śmierci, sam już nie wie. Jedyne co pamięta to to, że wyrzucił do śmietnika "motylka", by nie mieć przy sobie niczego co mogłoby posłużyć do jego samounicestwienia.
Koniec mszy.
Bicie dzwonów, dzisiaj wyjątkowo smutne. Zdawały się one powtarzać:
– "Ktoś" odszedł... "Ktoś" odszedł... "Ktoś" odszedł... – Bez przerwy i do znudzenia, natrętnie powtarzały – "Ktoś" odszedł...
Wynieśli trumnę. Jasne, sosnowe pudło zanieśli do czarnego busa.
Zachmurzyło się. Czarne, ciężkie chmury, zawieszone nisko nad ziemią, zbliżały się od zachodu , zwiastując potężną burzę. Zerwał się porywisty wiatr.
Po godzinie na cmentarzu nie było już niemal nikogo. Zniknęli gdzieś gapie, odeszli przyjaciele i kumple i nawet ból podążył za nimi. Jedynie matka Patryka stała przy świeżym grobie obsypanym stosem kwiatów i znowu płakała, bo zdała sobie właśnie sprawę, że za jakiś czas jej syn będzie już tylko mglistym wspomnieniem, przywoływanym z coraz większym trudem przy okazji świąt lub jego urodzin, które zawsze będą osiemnastymi urodzinami, bo łatwiej jest znieść to, że umarł młodo, niż to, że gdyby żył miałby ileś tam lat.
Rafał widział ją po raz pierwszy, ale wiedział, że z dnia na dzień, życie ją coraz bardziej boli, a ani drugi syn, ani maż nie umie jej w żaden sposób pomóc. Stanął z tyłu pomiędzy tysiącem jednakowych grobów podobnych do siebie jak życie i śmierć i przyglądał się im. Kiedy i oni odeszli, podszedł bliżej i usiadł na ziemi. Brudnej, zimnej i wilgotnej ziemi dającej życie, będącej jego częścią i końcem.
Kilkadziesiąt zniczy płonęło jednym ogniem. Ziemia - krucha zimna i sypka. Jego palce zagłębiały się w niej bezwiednie.
Koło niego stanęła jakaś dziewczyna. Ona też płakała. Wyjęła coś z torby i podała to Rafałowi.
– One są od Patryka. Odesłał mi je kilka dni temu. Możesz z nimi zrobić co zechcesz.
Zaczęło kropić.
– Ja chciałam je spalić, ale równie dobrze możesz to zrobić ty.
– Są otwarte. – spostrzegł Rafał.
– Więc jeśli chcesz przeczytaj – dziewczyna zapaliła swój znicz i postawiła go obok innych.
Rafał wyjął pierwszy z listów i zaczął czytać. Po chwili przerwał i spojrzał na odchodzącą dziewczynę. Poszedł za nią.
– Dlaczego nie chciałaś się z nim spotkać? – zapytał. Popatrzyła na niego, ale nic nie powiedziała.
– On opowiadał mi o tobie. – odparła po chwili – Pisał, że chociaż o tym nie wiedziałeś, byłeś jego najlepszym przyjacielem. A może ty wiedziałeś?
Przed cmentarzem czekała Marta. Popatrzył na nią.
– Domyślałem się.
– Cokolwiek bym teraz powiedziała jest już za późno, wiec... Weź te listy, przeczytaj albo spal...
Rafał trzymał je w ręku myśląc chwilę, po czym wyjął zapalniczkę, położył na ziemi i podpalił je. Dziewczyna bez słowa przyglądała się jak płoną jej marzenia, myśli i wszystkie uczucia jakimi przepełnione były listy.
Marta nadal stała kilka kroków dalej. Rafał podszedł do niej. Wtulili się w siebie, a on wyszeptał jedynie:
– Przepraszam.
Gdy się obejrzał dziewczyny już nie było, a resztki listów rozwiał wiatr.
W domu czekał na niego niebieski list. Spojrzał na znaczek. Stempel - 05.06.98 Proszków. Pomyślał o starej zapomnianej skrzynce na listy z którą opróżniają raz na tydzień Domyślił się od kogo i właśnie dlatego dość długo nie otwierał.
19 czerwca, piątek.
Słoneczny dzień nastrajał wakacyjnie, tym bardziej, że odbywało się właśnie uroczyste zakończenie roku szkolnego. Nikogo nie obchodził już Patryk, ani nauka. Liczyło się tylko to jakie będą te wakacje.
Przemówienie na boisku było najnudniejszą częścią zakończenia, bo wszyscy czekali tylko aż dostaną świadectwo i będą mogli wreszcie iść do domu albo na miasto, wypić piwo za kolejny rok obijania się.
Rafał nie miał dobrego humoru. Nie musiał wprawdzie jechać jutro na wesele brata, ale za to obiecał, że pójdzie po świadectwo.
Zaskoczeniem dla wszystkich było to, że Rafał chciał uczcić pamięć Patryka przemawiając przed całą szkołą. Bednarska na początku nie chciała, ale po namowach uległa.
Rafał stał spokojnie patrząc na Bednarską, która uśmiechała się słodko, po czym z niebieskiej koperty wyjął kilka niebieskich kartek i zaczął czytać.
– "Panie dyrektorze, wysoki sądzie, najwyższa izbo... Jest czwartek, 4.06.98, godzina 23.35.40... 41... 42... 43...44... Nie łatwo jest mi pisać, bo niby co mam napisać, że już mnie nie ma, że jestem martwy i leżę dwa metry pod ziemią... Ale to już wiecie, więc nie powiem tego. Czy to nie jest niezwykłe? To, że jestem z wami. Ja nie wiem co wydarzy się jutro, a dla was to przeszłość. Od dwóch tygodni wszyscy na pewno zastanawiają się, dlaczego ja to zrobiłem. Ale czy to jest ważne? Po co szukać przyczyny czegoś co było nieuchronne? Po co?. Korzystając z okazji chciałem pozdrowić całe grono pedagogiczne, a w szczególności panią Władysławę. Tak trzymać. Mogłem tak powiedzieć, bo mi już wszystko będzie wybaczone. Oprócz tego jednego... , ale poza tym wszystko. Nieważne. Wie mam do nikogo pretensji ani żalu. To, że bym nie zdał, było jedynie moją winą. – przerwał na chwilę, odchrząkując popatrzył na Gretkowskiego, który spostrzegłszy jego wzrok, nie wiedział czy ma nadal udawać głupiego, czy coś powiedzieć.
– Niech nikt... – czytała dalej – Niech nikt nie czuje się winny. Nikogo o nic nie oskarżajcie. To ja dokonałem wyboru... Wiele rzeczy, właściwie wszystko, straciło dla mnie sens. To jest jedyny powód tego co się stało. Nie oceniajcie mnie i nie próbujcie mnie zrozumieć. Na to jest już za późno. Na dużo rzeczy jest już za późno... Wy pewnie czekacie na słowa: "popełniłem błąd, byłem głupi" albo "nie róbcie tego, nie warto". To by było zbyt banalne. To wasze życie, wasz świat i wasz wybór... Na koniec coś o mnie...
Nie wiem jak to się stało
Ktoś zmarł, opuścił swe ciało
Piątego czerwca odleciał w świat marzeń
Krok w chmurach postawił
Lecz nie był mesjaszem
Więc spadł i się zabił
Jego marzenia umarły wcześniej
0 zimny asfalt leży strzaskany
Nie pytaj, nie żałuj, nie proś
dla niego o życie wieczne
On tego nie chce
Za późno, za wcześnie
Nieważne co było, co będzie
Ty żyjesz, ty jesteś
Czego chcesz więcej?
Patryk Mielicki alias Sambady." - Skończył czytać i natychmiast wmieszał się w tłum.
Wszyscy stali w osłupieniu. Niewygodną ciszę przerwał dyrektor.
– Teraz możecie rozejść się do swoich sal. – powiedział – Życzę wam wesołych i słonecznych wakacji. Wróćcie cali i zdrowi!
Rafał odebrał jego słowa z niesmakiem. Zebrało się mu na wymioty.
Lekki powiew wiatru otulił jego twarz. Piekielne słonce po raz kolejny schowało się za niewielką chmurką. Otworzył oczy. Po błękitnym niemal przezroczystym niebie pędziło kilka obłoków o cudownie niesamowitych kształtach i niczym stado dzikich koni, ścigały się z wiatrem.
Leżał na dachu najwyższego budynku na osiedlu. W swoim nowiutkim, jasnym garniturze, kupionym za kilkaset złotych specjalnie na zakończenie roku, leżał na brudnym dachu. Papa nagrzana od słońca niemal parzyła jego przyciśnięte do niej mocno dłonie. Podniósł się i pod-szedł do krawędzi. Na ceglanym murku, wyznaczającym granicę życia, widać było dwa niebieskie podpisy zrobione dość dawno temu. "Sambady" i "Ladnar". Ten jego był niemal niewidoczny.
Ostatnio dużo myślał o życiu i śmierci. Więcej niż przez całe swoje krótkie życie, ale nadal nic nie miało dla niego sensu. Stanął na ceglanym murku z rozłożonymi rękoma i upajał się wiejącym mu prosto w twarz wiatrem. Był szczęśliwy. Poczuł, że to musi się stać dzisiaj. Stał tak chwilę, rozmyślając o tym co wydarzyło się przez ostatni tydzień, miesiąc, rok...
– To był najcudowniejszy rok w moim życiu. – pomyślał – Ale tyle rzeczy straciło sens. Szkoła, dziewczyna, rodzice i cała reszta... Cała beznadziejna reszta, czyli osiemnaście lat życia straciło sens.
Zamknął oczy i wyobraził sobie jak skacze i leci w zupełnie inny świat. Zakręciło się mu w głowie. Cofnął się co tyłu i popatrzył na miasto, które właśnie teraz zdawało się być piękniejsze niż kiedykolwiek wcześniej. Te same bloki, domy i dwie wierze kościoła wy-bijające się do nieba, były dzisiaj przepełnione surowym urokiem jego ukochanych gór.
Chciał płakać, ale zamiast tego roześmiał się. Ruszył przed siebie, ale zamiast wznieść się do góry zaczął powoli opadać w dół.
Sekunda... sekunda... sekunda po sekundzie, metr po metrze, zbliżył się do martwej ziemi, gotowej pochłonąć go razem z jego banalnymi marzeniami już na zawsze i bez śladu.
Jakaś kobieta krzyknęła z przerażenia, przytulając do piersi swoją pięcioletnią córeczkę. Jej głos był dla niego jak śpiew anioła - zwiastuna śmierci.
Upadek.
Nie bolało tak, jak to sobie zawsze wyobrażał. Zimny i szorstki beton dał mu ukojenie.
Leżał bez ruchu przez chwilę, która wydała się mu wiecznością. Na około niego zbiegli się ludzie. Rozmawiali, lamentowali i płakali, ale on ich nie słyszał ani nie widziało
Otworzył oczy.
Chmury nadal pędziły na wschód, kierowane niewidzialną siłą. Usiadł i płakał, z rozpaczy i ze szczęścia, potem wstał i roześmiał się. Wreszcie wszystko zrozumiał. Wszystko już było dla niego jasne.
Wyjął z kieszeni marynarki niebieską kopertę, a z jej środka niewielką, niebieską kartkę. Przeczytał na głos:
– „Rafał... Tylko już proszę nawet nie pytaj dlaczego. Sambady.”