– Czy potrafisz przypomnieć sobie stada ptaków lecących kluczem? Ich nieoczekiwane, precyzyjne nawroty, ich powietrzne tango? Czy potrafisz przypomnieć sobie setki małych cieni tuż pod twoimi stopami i tę świadomość, że twój własny cień nigdy się tu nie znajdzie? A kaczki? Pamiętasz, jak karmiłeś kaczki? Aaa, nie możesz mówić… Pozwól więc, że cię wyręczę.
Fred nachylił się nad książką. W nozdrza uderzyła go kwaśna, nieprzyjemna woń. Zmarszczył nos.
– O stary, ale ty cuchniesz. Cuchniesz zupełnie, jakbyś się rozkładał! Cha, cha!
Peter próbował szamotać się, lecz na próżno. Czuł, jak więzy na przegubach i kostkach zaczynają wrzynać mu się w żywe ciało. Szmata, którą Fred wepchnął mu głęboko do gardła, zaczynała puchnąć od wilgoci i śliny.
– No więc kaczki. Tak, kochany, to te małe skurwysyńskie żyjątka które bachory dokarmiają brudnymi łapskami w chłodnych porach roku, zresztą nie tylko. Wykluczając to, że są skurwysyńskie, to tak naprawdę całkiem ładne ptaki, wiesz? Pamiętam swoje dzieciństwo. Chyba każdy je karmił. Może właśnie dlatego jeszcze nie wyzdychały? A ty, Pete? Czy mam cię nakarmić? Cha, cha!
Odpowiedział mu zduszony, rozpaczliwy skowyt.
– Zamknij się. Poczytam ci coś. Istnieje wiele gatunków kaczek i w ogóle ptaków. Ptaków jest tak dużo, że sam z kurwi syn by ich nie policzył. Zdajesz se sprawę? No więc, jest ich całkiem w pytę. Niektóre, takie jak na przykład koliber, rozmiarem nie przewyższają bąka, a bąk przecież jest mały. Mały, rozumiesz?
Kolejny skowyt, tym razem cichszy.
– Aaa, pić? Poczekaj, mam coś dla ciebie.
Pete zaczął się szamotać, ale czując palący żywym ogniem ból w miejscach, w których był związany, szybko z tego zrezygnował. Wiedział już, co go czeka. Widział ofiary Freda w telewizyjnych wiadomościach. Jezu, czy skończę tak samo?
– Już polewamy, kochany, już polewamy. Kieliszek dla mnie, butla dla ciebie ty brzydki skurwysynu. Było mi trzeba wchodzić w drogę? Było trzeba przycierać mojego Buicka?
Pete w spazmach przerażenia ujrzał ten obraz ponownie – zderzak jego potężnego, nowego Cadillacfa Eldorato, zgrzyt, rysa przez całe drzwi starego Buicka. Na Boga, przecież on nie był nawet nowy! I nagle wysiada z niego facet w słomianym kapeluszu… I patrząc mu w oczy już wiesz, że będziesz miał problemy.
Fred odkręcił zieloną butelkę i bezceremonialnie wylał zawartość na twarz Pete’a. Ten zaczął szamotać się i próbował wrzeszczeć, lecz szmata utknęła jeszcze głębiej, zapychając tchawicę.
Zdycham, powtarzał umysł Pete’a, porwanego TYM RAZEM nie dla okupu, a dla hecy biznesmena ze skąpej rodziny. Zdycham…
A później nie myślał już nic.
Fred poczuł ostrą woń kału i uryny, a ponadto jeszcze coś, co trudno mu było nawet nazwać. Słodko-gorzką woń nie dającą się do niczego innego porównać.
– To teraz bracia Grimm, co Pete? Wiem, że ich lubisz. Albo nie! Coelho! Coelho!
Fred sięgnął po książkę pt. „Być jak płynąca rzeka” i czytał na głos aż do momentu, w którym zasnął.
Następnego dnia tuż przed drzwiami frontowymi ustawił się spory oddział SWAT.
– Na trzy! – rzucił zduszonym szeptem dowódca Roderick i czarna masa kamizelek kuloodpornych, ciężkich butów i ostrej broni wlała się do mieszkania.
Było ono małe i zrujnowane. Potwornie cuchnęło.
Znaleźli go szybko, już w pierwszym pokoju po lewej.
Jego twarz… Chryste! Dwóch funkcjonariuszy wybiegło na zewnątrz, po drodze brudząc swe uniformy wymiotami.
Jego twarz była wypalona jakimś gęstym, rozcieńczonym kwasem. Nie można było nawet nazwać jej twarzą – była to czerwona galareta o średnicy jakichś 30 centymetrów w tym miejscu, w którym ludzie mają głowę.
Dokładne oględziny wykazały, że pod jedną z nóg stołu Fred, zwany przed media Kwaśnym Fredem, wsunął mały liścik. Napisał w nim:
„Drogie służby takie, a takie, a w zasadzie, to srakie. Świetnie czyta się Coelho zdychającym, bogatym knurom. Szczególnie wtedy, kiedy z twarzy schodzi im skóra a oczy zamieniają się w czerwoną miazgę.
Poza tym, pamiętacie jeszcze, jakie to uczucie karmić kaczki? Wiem, wiem...
Jestem romantykiem.”
To trzecie Twoje opowiadanie i uważam, że zasługujesz na uwagę. Zwłaszcza powyższy tekst, pełen szaleństwa, smrodu, fekaliów i śmierci. Przekaz porusza opisami i emocjami a raczej ich brakiem w przypadku seryjnego mordercy. Kilkakrotnie w moich opowiadaniach próbowałam zmierzyć się z problemem skazańców, morderców oraz winnych nie z własnej winy. Przez ten temat przechodzi się niczym przez Piekło i Czyściec.
Masz dobry styl narracyjny, który pozwala czytelnikowi wczuć się w ofiarę jak i w oprawcę.
Mam Cię na oku - możesz być pewien. A jeśli nie ma komentarzy, znaczy się rozbieram tekst lub zajmuję się swoją twórczością pisarską w samotności.