LICZBA 9

Captain Lucifuge

   Byłem Bestią, szkarłatnym potworem, który rządził królestwem krwi, wilgoci i ciemności. Byłem wielki na swój własny sposób i mogłem być wszędzie, choć nie czyniłem kroku. Zesłały mnie najdawniejsze zakamarki kosmosu i jego wichur czasu. Byłem dzieckiem ognia i wody, ziemi i powietrza, Boga i Diabła, arcydziełem Apopisa i Hecate, Czarnym Kozłem, Chrystusem na krzyżu.

   Toczyłem wiele wojen. Potężne armie niewidocznych wrogów chciały rozedrzeć mój pancerz i sprawić, by ocean, w którym się nurzałem, wrzał niczym lawa. Ale byłem potężniejszy od nich wszystkich – nikt nie był w stanie mi zagrozić, dopóki siedziałem na tronie. A o nim też opowiem, bo nie był to tron z kości słoniowej czy złota, o nie.

   Każdego dnia czułem, że rodzę się na nowo, choć trwałem już w jednej linii czasu – wybranej przeze mnie samodzielnie. Moje najwcześniejsze wspomnienia przed byciem Bestią to lot – jako kula światła przemierzałem najodleglejsze miejsca we Wszechświecie, aż w końcu…

 

   W końcu postanowiłem stać się Bestią.

 

   Moje oblicze było (i po części wciąż jest) odrażające – czerwone oczy zasłonięte błoną, nieproporcjonalne ciało... Największa była głowa, a w niej gnieździły się wspomniane wyżej, przypominające dwa rozżarzone węgielki oczy. Byłem łysy, zupełnie tak samo jak wiele Bestii obecnie. Ja jednak byłem łysy nie dlatego, że taka była moda, czy żeby wyglądać groźnie. Wiedziałem po prostu, jak powinna wyglądać Bestia, którą stawałem się na własne życzenie. Jakie to szczęście, że w całym królestwie nie miałem ani jednego lustra, gdyż było już zbyt późno na opuszczenie tego miejsca. Sam siebie ukoronowałem i sam musiałem się z tym zmierzyć.

 

   Później było tylko gorzej. Całe królestwo zdawało się kurczyć. Musiałem przepychać się wśród poddanych i niekiedy użyć fizycznej siły, by ktoś mnie dostrzegł. Czasem miałem wrażenie, że się duszę; wszystko stawało się coraz mniej przyjazne. Zaczynałem mieć pierwsze omamy wzrokowe i słuchowe – czasem, zupełnie bez przyczyny, słyszałem odległe dźwięki, teraz nazywane przeze mnie „muzyką”. Innym razem były to dialogi, ale tak odległe i zarazem głośne, że straszyły mych dworzan do szpiku kości. Co do omamów wzrokowych… Wystarczy powiedzieć, że raz wydawało mi się, że moje królestwo jest czarne jak najgłębsze otchłanie Piekieł, a innym razem było jakby jaśniejsze, żywsze, czerwieńsze.

   Wszystko to trwało jakiś czas, lecz nadszedł dzień, w którym zacząłem zdawać sobie sprawę, iż wszystko to zmierza ku jakiemuś końcowi, być może niezbyt przyjemnemu. Wszystkie opisane przeze mnie objawy nasiliły się; dusiłem się regularnie co wieczór, było coraz tłoczniej a omamy przybrały na sile tak, że ciężko było mi odróżnić rzeczywistość od wytworów umysłu. Powoli ale nieustępliwie moją duszę zaczęło zżerać poczucie winy za wybór, jakiego dokonałem. Bycie Bestią wcale nie było tak wspaniałe, jak dane mi było dowiedzieć się przed rozpoczęciem tej podróży. A dowiedziałem się tego od kogoś, kogo zwie się popularnie „Bogiem”.

 

   Pamięć mi wraca. Jakże się cieszę! Rozmowa z „Bogiem” była bardzo osobliwa. Pokazywał mi wiele rzeczy i chciał, abym i ja mu coś pokazał. Zdawał się odnosić do mnie z szacunkiem godnym równemu sobie, jednak w innych kwestiach, dotyczących Bestii, zdawał się umniejszać mi i traktować jak dziecko. Nie podobało mi się to, ale z różnych względów, ciężko nawet powiedzieć jakich, pozwoliłem, by tak do mnie mówił. Następnie jął opowiadać mi o wielkiej podróży i Bestiach żyjących na pewnej przedziwnej planecie. Gawędziliśmy o tym tak długo, że zdążył On zasiać we mnie ziarno ciekawości na tyle silnej, iż postanowiłem wkrótce udać się na poszukiwanie tej planety i wejść w odpowiadający jej wymiar.

 

   Tak też zrobiłem. Kiedy byłem Bestią moja pamięć była poszatkowana i w wielu miejscach ziały olbrzymie czarne dziury, ale z perspektywy czasu chyba mogę powiedzieć, że któraś część mojej nieśmiertelności wiedziała o tej planecie i jej mieszkańcach bardzo dużo. Ciężko o tym mówić… Tu, gdzie jestem teraz, właściwie już się o tym nie rozmawia.

 

   Zanim dojdę do finału tej opowieści, chciałbym zwrócić uwagę, że my wszyscy jesteśmy Bestiami. Ty, czytając te słowa, również nią jesteś. Również dane było ci zasiadać na tronie podobnym do mojego; a był to szkarłatny tron, tron z mięsa, krwi i miarowego pulsu, łomotu serca, odoru wnętrzności. My, Bestie, wszystkie rodzimy się w morzu krwi, potu i łez, a wypełzamy z niego po cyklu cyfr, kończących się dziewiątką.

 

   Na zakończenie muszę wspomnieć o pierwszym wrażeniu, czy szoku, jaki towarzyszył mi po otwarciu oczu. Poczułem przerażający chłód, a nagły mrok rozświetliła feeria barw niemożliwie jaskrawych, nie do wytrzymania.

 

   I wiecie co?

 

   Nagle zapragnąłem znów znaleźć się w moim ciasnym, dusznym, wodnistym królestwie.

 

   Zanim na dobre zacząłem, zapragnąłem już przestać być Bestią – człowiekiem.

 

Captain Lucifuge
Captain Lucifuge
Opowiadanie · 5 grudnia 2013
anonim